Wspinaczka na czas to dyscyplina, która stale się rozwija. Do igrzysk zawodniczki fantastycznie się przygotowały. Życiówkę pobiło całe TOP 5 w eliminacjach, Rajiah Sallsabillah zrobiła to w Paryżu trzykrotnie, a Aleksandra Kałucka dwukrotnie. Gdyby kolejność czasów była inna, to Aleksandra Mirosław także mogłaby to zrobić trzy razy.
6.06, 6.10, 6.10, 6.19, 6.21 oraz 6.35. To sześć wyników Aleksandry Mirosław z igrzysk olimpijskich w Paryżu na różnych etapach konkursu – w eliminacjach, ćwierćfinale, półfinale oraz finale. To daje w sumie pięć biegów. Cztery z nich to zejście poniżej dotychczasowej życiówki, która wynosiła 6.24 i została ustanowiona przez nią jesienią w Rzymie. Jeszcze dwa lata temu wielkim sukcesem dla zawodniczek było zejście poniżej siedmiu sekund. Zdarzało się to, chociaż większość najczęściej nie potrafiła pokonać tej bariery. To udawało się naszej Oli Mirosław, która pokazała, że jest najlepsza na IO w Tokio, gdy pokonała ściankę w czasie 6.84. Wtedy ustanowiła rekord świata. Dziś z takim wynikiem zajęłaby 8. miejsce w kwalifikacjach, a zatem wylądowałaby w środku stawki. Wspinaczka na czas przeszła prawdziwą ewolucję. Wszystkie uczestniczki poprawiają jakość swoich przejść, dopracowują detale i schodzą z wynikami coraz niżej. Te igrzyska są tego doskonałym potwierdzeniem.
Mirosław zadziwiła w eliminacjach, gdzie ustanowiła dwukrotnie rekord świata. Rywalki zaczynają notować coraz lepsze czasy – takie 6.30 jeszcze w 2022 roku było dla wszystkich jakąś abstrakcją. Wystarczy się cofnąć do niektórych zawodów Pucharu Świata w 2022. Przykłady? Proszę bardzo. Wspinanie w Seulu – tylko Mirosław poniżej siedmiu sekund, dokładniej 6.64, czym pobiła rekord ustanowiony na igrzyskach w Tokio. Pozostałe zawodniczki? Desak Made Rita Kusuma Dewi 7.15, Emma Hunt 7.23, Aleksandra Kałucka 7.24, Rajiah Sallsabillah 7.26. Inny konkurs – Salt Lake City. Ola Mirosław 6.89, a reszta? Znów powyżej siedmiu. Ola Kałucka 7.24, Emma Hunt 7.29, Aurelia Sarisson 7.45, Natalia Kałucka 7.47. W Villars 6.87 osiągnęła Lijuan Deng – dokładnie ta Chinka, która przegrała z Mirosław w finale w Paryżu. Wtedy rekord wynosił 6.57 i należał oczywiście do naszej najlepszej zawodniczki.
Chince na jednych zawodach zabrakło zaledwie 0.02 s, żeby na chwilę zostać rekordzistką świata. Jest nią ciągle od wielu lat Mirosław, która schodzi z czasem coraz niżej i nie daje się “łyknąć” goniącym. Czas 6.40 jeszcze dwa lata temu był niemożliwy do zrobienia dla nikogo, a w Paryżu w eliminacjach osiągnęło go aż pięć zawodniczek. Wszystkie pobiły życiówki. Tyle, że Mirosław nie śpi i również zalicza czasowy progres. Chinka w finale osiągnęła rewelacyjny czas 6.18, który jeszcze trzy dni temu byłby rekordem świata, a było to za mało na naszą zawodniczkę, bo ta zrobiła wynik 6.10. Ola Kałucka też przeżyła wielkie chwile. W ćwierćfinale pokonała Zhou Yafei o 0.09 s., a w półfinale w polsko-polskim pojedynku Mirosław zmusiła ją do kolejnego pobicia życiówki – tym razem na 6.34. W wyścigu o trzecie miejsce Indonezyjka ześlizgnęła się, bo popełniła błąd i Kałucka nie musiała się spieszyć, tylko spokojnie dotarła do mety w gorszym już czasie. Za to Mirosław stoczyła fantastyczny pojedynek z Chinką.
Żeby opisać jego niesamowitość, trzeba powiedzieć, że był to pojedynek drugiego najlepszego czasu w historii z czwartym najlepszym czasem w historii. Progres w tej dyscyplinie jest zatem niesamowity. Rajiah Sallsabillah aż trzy razy biła w Paryżu życiówkę. Nawet te teoretycznie słabsze zawodniczki równają do najlepszych. Dziś już zejście poniżej siedmiu sekund to nic nadzwyczajnego. W czym tkwi sekret tej dyscypliny? Ano w tym, że trasa jest za każdym razem ta sama. Zawodniczki poprawiają malutkie detale, kombinują czy gdzieś nacisnąć stopą mocniej, czy gdzieś się mocniej odbić ręką, szarpnąć, mocniej odbić. Mogą sobie to robić dowolnie i progres widoczny jest po czasach wszystkich najlepszych.
Wspinaczka na czas została trzy lata temu “olana”. Praktycznie jedyną sprinterką w stawce była Ola Mirosław, a to dlatego, że połączono konkurencje boulderingu, prowadzenia i szybkości w trójbój. To mniej więcej tak jakby sportowiec miał zagrać w piłkę nożną, piłkę ręczną i potem w hokeja na trawie. W końcu wszędzie strzela się do siatki piłką bądź piłeczką, prawda? Szybkościowcy byli skazani z góry na porażkę. W prowadzeniu należy wspiąć się na 15-metrową ścianę jak najwyżej i to na taką, której się wcześniej nie widziało. Bouldering polega na rozwiązywaniu wspinaczkowych problemów (bouldów). Tu ściana ma cztery metry, ale trzeba pogłówkować nad chwytem, ułożeniem rąk i nóg, żeby ją pokonać. To forma wspinaczki składającej się z niewielkiej liczby trudnych ruchów. Nie tyle na czas, co na myślenie. Dlatego Ola była w Tokio poszkodowana. W Paryżu bouldering i prowadzenie stanowią dwubój, bo mają ze sobą więcej wspólnego, natomiast wspinaczka na czas jest osobną dyscypliną.
Co ciekawe, Mirosław w “Futbol News” opowiadała tak: – Obecnie wszyscy zawodnicy biegną tak samo, albo bardzo podobnie, ponieważ optymalny sposób przejścia został już wyznaczony i nic nowego nie można za bardzo wymyślić. Na zawodach to jest automat, nie zastanawiamy się nad kolejnym ruchem, drogę znamy na pamięć. Zatem gdyby zestawić ze sobą dwie zawodniczki, to ruchy byłyby podobne. Jedna jednak odbije się gdzieś mocniej i nabierze prędkości, a druga zrobi to wolniej i z mniejszym impetem. Ola Mirosław na butach w Paryżu miała napisane 5.99. To jej cel. Marzy o tym, żeby niedługo osiągnąć taki wynik. Trzy lata temu nikt nawet o czymś takim nie myślał, skoro szczytem możliwości było zejście poniżej siedmiu sekund. Dziś granice kobiecych możliwości sięgają już poniżej sześciu. Są to na razie granice Oli, a zobaczymy, czy za trzy lata będą to także granice kilku innych zawodniczek z TOP 10, jak Emma Hunt, siostry Kałuckie, Rajiah Sallsabillah czy też Chinka Lijuan Deng. Mirosław jest od nich wszystkich o ładnych kilka lat starsza, zatem prędzej czy później fizycznie da się złapać. Na razie jednak ogląda je wszystkie z góry. Przynajmniej przez te kilka lub kilkanaście setnych sekundy.