W meczu otwarcia turnieju kwalifikacyjnego do tegorocznych Igrzysk Olimpijskich w Paryżu, rozgrywanego w hiszpańskiej Walencji, reprezentacja Polski przegrała wczoraj z Bahamami 81:90. Przedmeczowe obawy okazały się słuszne – katami naszej drużyny byli trzej gracze z NBA oraz… jeden niespełna 19-latek, który najprawdopodobniej kiedyś do niej trafi.
Jeremy Sochan? Był to jego pierwszy oficjalny mecz od 30 marca. Gracz Spurs przeszedł potem operację lewej kostki, następnie walczył z czasem, by zdążyć na kadrę. Gdy już zrzucił z siebie kurz, wyglądał dobrze w drugiej połowie, momentami nawet bardzo dobrze. Mecz skończył z 16 punktami (6/10 z gry, 1/1 za trzy, 3/4 z linii), 10 zbiórkami, 3 asystami, 1 blokiem, ale też z 6 stratami, przy czym cztery z nich miały miejsce w pierwszej połowie.
Bahamy, mimo tylko 24 godzin na odpoczynek (wygrali z Finlandią 96:85 w swoim meczu otwarcia turnieju) mocno zaczęły pierwszą kwartę. Podopieczni Christophera Demarco, który na co dzień jest jednym z asystentów Steve’a Kerra w Golden State Warriors, trafili cztery trójki w pierwszych trzech minutach (!) tego spotkania. Do końca kwarty dołożyli jeszcze dwie. Wynik 30:20 dla rywali po pierwszej ćwiartce nie napawał optymizmem z jednej strony, ale z drugiej pozwał jeszcze myśleć, że rywale w końcu się „wystrzelają”, bo przecież tak nie da się trafiać cały mecz, prawda? I tak, i nie. Kolejne trzy kwarty były już bardzo wyrównane. Drugą przegraliśmy dwoma punktami, trzecią też dwoma, a ostatnią wygraliśmy 22:17.
Bahamy miał aż sześć celnych rzutów za trzy punkty w pierwszej kwarcie, ale w dalszej części meczu dołożyli ich już „tylko” siedem. Razem 13 trójek przy skuteczności 44,8%. My tylko osiem przy skuteczności 38%. Czy gdyby więc nie nawałnica z pierwszych dziesięciu minut, to spotkanie mogłoby wyglądać inaczej? Możliwe. Nigdy się tego nie dowiemy.
Na niespełna osiem minut przed końcem meczu zrobiło się już 80:61 dla rywali, po trafieniu Deandre Aytona, którego poczynania, kolejny już mecz, z trybun oglądał Chauncey Billups. 47-latek był MVP finałów z Detroit Pistons z roku 2004 roku, obecnie jest trenerem Portland Trail Blazers, dla których Ayton gra. Zdawało się, że jest po meczu, no i ostatecznie było, ale w trakcie kolejnych 5-6 minut nasi zmiennicy zaliczyli dość imponujący „run”, który przedłużył nasze nadzieje na wygraną. Na dokładnie 2:10 min. przed końcem meczu wynik brzmiał 85:79. Zrobiliśmy 18:5 „run” i chyba był to idealny moment, żeby wrócili nasi starterzy Ponitka z Sochanem i spróbowali dokończyć to, co zaczęli zmiennicy. No chyba, że się mylę.
Na pomeczowej konferencji zapytałem trenera Igora Milicica dlaczego nasi starterzy nie wrócili do gry w czwartej kwarcie. Ponitka zszedł z parkietu i nie wrócił, gdy na zegarze było jeszcze 5:10 min. przed końcem. Sochan opuścił parkiet 34 sekundy później i też nie wrócił. Coach naszej kadry zapytał mnie czy oglądałem ten mecz. Tak, oglądałem, stąd moje pytanie. Szkoda, że już nie miałem mikrofonu, żeby to powiedzieć. Nie, to nie była burza, to też nie było to ostre, jak sugerują w swoich tekstach moi dwaj koledzy z polskich mediów, znakomici dziennikarze Karol Wasiek i Piotr Wesołowicz. Przynajmniej ja tak tego nie odebrałem. To było po prostu niegrzeczne i nie na miejscu, ale rozumiem reakcję coacha tuż po przegranym meczu. Ja wcześniej nie miałem do czynienia z coachem Milicicem na żywo, ale doszły mnie słuchy, że w relacjach z mediami zdarza mu się sięgać po ten „nisko rosnący owoc” w postaci kwestionowania kompetencji, wiedzy, czy doświadczenia pytającego. Nie mam żalu, nie mam 15 lat, żeby się obrażać. Na swój sposób, to nawet mnie to bawi.
Trenerzy czasem wpadają w taką pułapkę. Na każdym poziomie rozgrywek. Zmiennicy wyciągają drużynę z deficytu, robią „run”, wracają do gry. Ale na końcu dnia są zmiennikami. Rolą trenera jest wyczuć moment, w którym rezerwowi zaczynają wychodzić poza swoje kompetencje, bo przecież jest jakiś powód, dla którego są zmiennikami. To moment, żeby ich zdjąć, przybić im piątki, podziękować za wkład w mecz, a potem najlepszymi, wypoczętymi zawodnikami dokończyć to, co zmiennicy zaczęli.
Mam wrażenie, co zresztą zostało powiedziane przez trenera, że od początku przyjęto strategię, że naszym docelowym starciem o wyjście z grupy, będzie dzisiejsze spotkanie z Finlandią. Więc rozumiem, że Milicic nie chciał „zajechać” swoich staterów już w meczu otwarcia. Bo przecież nie ma żadnej gwarancji, że Ponitka z Sochanem dokończyliby dzieła.
Zapytałem też o „tajemniczy” występ Andy’ego Mazurczaka, który wyszedł w pierwszej piątce, zagrał niecałe pięć minut, a potem na parkiecie nigdy się nie pojawił. Milicic nie odpowiedział konkretnie, zwrócił jedynie uwagę na fakt, że ma do dyspozycji 12 zawodników i między nich odpowiednio rozdzielić minuty gry.
Ayton, Hield i Gordon zdobyli łącznie 47 punktów z wszystkich 90 Bahamów. Ale to jeszcze nic. 21 punktów dorzucił Valdez Edgecombe Jr. Niespełna 19-letni gracz był najlepszym strzelcem tego meczu. Był to jego drugi z rzędu występ na 20+ punktów. W meczu z Finlandią popisał się niesamowitym wsadem. W starciu z Polakami, w jednej z powietrznych prób, chciał „zakończyć życie” Igora Milicica juniora. Na uczelni Baylor już zacierają ręce na przyjazd takiego talentu. Ręce zacierają pewnie też ci, którzy będą wybierać w przyszłorocznym drafcie. Mamy bowiem do czynienia z nieprzeciętnie atletycznym ciałem, w którym drzemie ogromny talent. Wszyscy w sztabie Bahamów podkreślają, że to „złote dziecko”, które słucha, ciężko pracuje i chce się rozwijać. Warto podkreślić, że poza skakaniem, młody gracz Bahamów ma już opanowane bardzo mocne podstawy koszykówki – trafia z gry 58% swoich rzutów, prawie 43% zza łuku oraz blisko 91% z linii.
Można by zażartować, że jednym z naszych katów był 18-latek, a drugim koszykarz bez pracy. Buddy Hield wypełnił bowiem swój kontrakt w 76ers i obecnie szuka klubu. Na pewno go znajdzie. Ale żarty na bok. Hileld jest wybitnym strzelcem, nie tylko dobrym. W historii NBA było zaledwie 21 zawodników (9 nadal aktywnych), którzy trafili więcej trójek, niż on. Hield ma ich 1924, a przecież kariery jeszcze nie kończy, więc na pewno przesunie się w górę w tej klasyfikacji. W ostatnich trzech sezonach w NBA, więcej celnych trójek od gracza Bahamów ma tylko, a jakże, Steph Curry. Steph miał ich 915, a Hield 769. Nie dać rady wybronić takiej klasy snajpera, to żaden wstyd. Mecz z Polską skończył z dorobkiem 17 punków (5/10 za trzy), 10 asyst, 6 zbiórek, 2 przechwytów i 1 bloku.
Ci, którzy nie mieli okazji widzieć go z bliska, muszą wiedzieć, że Hield zbudowany jest jak mały czołg. Naprawdę nie jest łatwo walczyć z nim o pozycje. Zresztą to samo można powiedzieć o Ericu Gordonie, który może i ma już swoje lata (35), ale jest piekielnie silny i poza swoją firmową trójką, nadal potrafi zaatakować obręcz. Warto pamiętać, że swego czasu Gordon brał udział w konkursie wsadów w NBA. Miało to miejsce wprawdzie w 2010 roku, ale o czyś to świadczy. Było co najmniej kilka podkoszowych akcji, w których Gordon nie dał się przepchnąć wyższym od siebie Polakom.
Naszym najlepszym strzelcem był Aleksander Balcerowski, który zdobył 22 punkty (8/11 z gry) i na tle Aytona wypadł całkiem dobrze. 13 punktów, 7 zbiórek, 4 asysty i 3 przechwyty zaliczył Mateusz Ponitka. Żaden inny nasz gracz nie przekroczył progu 10 punktów.
Ponitka powiedział po meczu, że nasi gracze doskonale wiedzieli skąd nadejdzie zagrożenie ze strony Bahamów. Punkty Hielda, Gordona i Aytona a także młodego Edgecombe były wpisane w plan na ten mecz. To, co zrobiło różnicę na niekorzyść naszych, zdaniem Mateusza, to były trójki pozostałych graczy. Coś w tym jest, bo po jednym trafieniu zza łuku dorzucili Samuel Hunter, Kentwan Smith i Travis Munnigs. Ponitka dodał również, że nasza obrona jest w stanie neutralizować jednego gracza z NBA, może dwóch, z trzema było piekielnie ciężko.
Dziś o godzinie 20:30 gramy o wszystko z Finlandią. W przeciwieństwie do turniejów piłkarskich, nasz mecz o wszystko, może być jednocześnie meczem o honor. Jeśli wygramy, wyjdziemy z drugiego miejsca naszej grupy B i w półfinale zmierzymy się z Hiszpanią, która wygrała swoją grupę A. Jeśli przegramy, turniej się dla nas zakończy. W meczu z Bahamami nie wystąpił Sasu Salin, super strzelec Finów. Zapytałem u swoich fińskich źródeł co się stało. Powiedziano mi, że gdyby był to ich mecz o wszystko, to 33-latek by zagrał. Dziś zatem pewnie zagra, bo jest to mecz o wszystko dla obu ekip.
Ciekawym wątkiem będzie też ewentualny pojedynek Jeremiego Sochana i Miro Little z Finlandii. 20-latek naszych rywali ma za sobą rok na uczelni Baylor, a od nowego sezonu grać będzie w Utah Utes. Obaj poznali się jako dzieci podczas młodzieżowego turnieju „Delfin”, który każdego lata rozgrywany jest w fińskim Tampere. Od tego czasu utrzymują stały kontakt i jak obaj podkreślaj przyjaźnią się i wspierają.