Skip to main content

W piątek startuje 19. edycja Mistrzostw Świata w koszykówce mężczyzn. Arenami zmagań 32 drużyn z sześciu kontynentów będą Filipiny, Japonia oraz Indonezja. Druga najważniejsza impreza w tej dyscyplinie, zaraz po turnieju olimpijskim, ma w tym roku dość sporą skazę. W składach wielu kandydatów do czołowych lokat brakuje gwiazd światowego formatu. Faworytem znów będą Amerykanie.

W imprezie wezmą udział 32 drużyny podzielone na 8 czterozespołowych grup. Co ciekawe, jeden z krajów-organizatorów nie weźmie udziału w turnieju. Indonezja, a konkretnie 16-tysięczna Indonesia Arena w stolicy kraju, Dżakarcie, będzie jedynie gościć koszykarzy i kibiców zespołów z grup G i H. Wśród uczestników mamy aż czterech debiutantów na mundialu. Są nimi Łotwa, Gruzja, kadra Wysp Zielonego Przylądka, czyli najmniej licznego państwa spośród wszystkich uczestników (niecałe 600 tys. mieszkańców) oraz reprezentacja najmłodszego państwa na świecie, Sudanu Południowego. Sudańczycy z południa dopiero od 6 lat biorą udział w rozgrywkach koszykarskich, a już udało im się zakwalifikować do Mistrzostw Świata. Trzy z czterech debiutujących w imprezie reprezentacji mają w swoich składach zawodników, w których CV znajduje się polski akcent. Ale o tym nieco później. Beniaminkowie mistrzowskiego turnieju prawdopodobnie będą jedynie zbierać bezcenne doświadczenia, bowiem próżno szukać ich w power rankingach eksperckich mediów związanych z basketem.

Tu głównym faworytem, jak w zasadzie przy każdej możliwej koszykarskiej imprezie, są reprezentanci Stanów Zjednoczonych. Tym razem jednak więcej gwiazd niż na parkiecie zobaczymy na ławce, w sztabie szkoleniowym kadry USA. Głównym trenerem jest Steve Kerr, były zawodnik legendarnych Chicago Bulls z Michaelem Jordanem w składzie, pięciokrotny mistrz NBA jako zawodnik „Byków”, a także czterokrotny mistrz jako trener z Golden State Warriors. Jednym z jego asystentów jest z kolei aktualny wicemistrz i dwukrotny zwycięzca najlepszej koszykarskiej ligi świata, Erik Spoelstra, od 15 lat szkoleniowiec Miami Heat. Kolejny, Tyronn Lue, doprowadził w 2016 roku do tytułu mistrzowskiego Cleveland Cavaliers, zaś trzeci, Mark Few, od 24 lat z sukcesami prowadzi zespół uniwersytecki Gonzaga, legitymując się niemal 84% wygranych meczów w NCAA. Gdy prowadzą cię fachowcy od wygrywania trofeów z marszu stajesz się faworytem.

Skład amerykańskiej reprezentacji w tym roku mocno przypomina mocną, euroligową drużynę na ostrym dopingu. Brak tu wielkich gwiazd, ale talentu koszykarskiego jest aż nadto. Liderami kadry będą Jalen Brunson z New York Knicks oraz nr 1 draftu z 2020 roku Anthony Edwards z Minnesota Timberwolves, za którymi najlepszy sezon w dotychczasowych karierach. Jeśli mowa o draftowych „jedynkach” w składzie USA znalazł się także ubiegłoroczny pierwszy wybór, Paolo Banchero z Orlando Magic. Mający włoskie korzenie rookie będzie podczas turnieju solą w oku reprezentacji Włoch, która zgłosiła go do szerokiej kadry w eliminacjach do ubiegłorocznego EuroBasketu. Banchero, mimo chęci gry dla „Azzurrich”, wybrał Stany Zjednoczone. Innym rookiem w zespole jest Walker Kessler z Utah Jazz, wybór nieoczywisty, ale w pełni uzasadniony – wybrany dopiero z 22 numerem w drafcie trafił do najlepszej piątki pierwszoroczniaków ubiegłego sezonu NBA. Pozostali z amerykańskiej dwunastki na turniej, m.in. Tyrese Haliburton (Indiana Pacers) , Mikal Bridges (Brooklyn Nets) czy Brandon Ingram (New Orleans Pelicans) także są w swoim koszykarskim primie. Jeśli potwierdzą to na azjatyckich parkietach, mogą być nie do zatrzymania.

Mogą, bowiem nikt klękał przed nimi nie będzie. A już na pewno nie będzie to ich „ulubiony somsiad”, czyli Kanada. Drużyna spod znaku klonowego liścia pod koniec czerwca zmieniła selekcjonera. Czterdziestoletni Jordi Fernandez, który zastąpił na stanowisku Nicka Nurse’a, w dotychczasowej karierze był jedynie asystentem trenerów w Denver Nuggets i Sacramento Kings, a także przez dwa lata znajdował się w sztabie selekcjonera reprezentacji Hiszpanii Sergio Scariolo. Pierwsza samodzielna praca to od razu wielki turniej. Ale też skład wybrany przez Fernandeza jest zacny. Shai Gilgeous-Alexander jest gwiazdą Oklahoma City Thunder, RJ Barrett z Knicksów i Dillon Brooks, który latem zamienił Memphis Grizzlies na Houston Rockets, stanowią o sile swoich drużyn w NBA. Pod tablicami w kadrze Kanady rządzić będą doświadczeni Kelly Olynyk z Utah Jazz i Dwight Powell z Dallas Mavericks. Z powodu kontuzji w mundialu nie zagrają Jamal Murray, aktualny mistrz NBA w barwach Denver Nuggets oraz Andrew Wiggins z Golden State Warriors. Z nimi kanadyjski zespół byłby jeszcze mocniejszy. Siedmiu graczy z najlepszej ligi świata i trzech z czołowych klubów Europy pozwala Kanadzie realnie marzyć o medalu podczas rozpoczynających się Mistrzostw Świata.

W gronie kandydatów do podium jest także Francja, która w rozgrywkach grupy H już w pierwszym meczu zmierzy się właśnie z Kanadą. Drużyna trenera Vincenta Colleta jest aktualnym wicemistrzem Europy i brązowym medalistą mundialu sprzed czterech lat. Liderami „Trójkolorowych” niezmiennie będą gracze podkoszowi – „Leśny Wilk” z Minnesoty, Rudy Gobert, niechciany w nowojorskich Knicks, który dla kadry dałby się pokroić, czyli Evan Fournier, powoli schodzący ze sceny Nicolas Batum z Los Angeles Clippers oraz solidne, euroligowe nazwiska: nowy kolega Aleksandra Balcerowskiego z greckiego Panathinaikosu Ateny, Matthias Lessort, gwiazda Realu Madryt Guershon Yabusele, a także rzucający obrońca Élie Okobo z brązowego medalisty Euroligi, AS Monako. Francuzi pod dowództwem trenera Colleta w ciągu 14 lat przywieźli 7 medali z wielkich imprez. Umieją i uwielbiają grać takie turnieje, dlatego medal dla „Les Blues” nie będzie żadnym zaskoczeniem. I tylko szkoda, że brakuje w składzie koszykarskiego kosmity, Victora Wembanyamy z San Antonio Spurs, świeżo upieczonego numeru 1 ostatniego draftu.

Wydawałoby się, że siedmiu reprezentantów NBA w kadrze Kanady to dużo. Tymczasem w składzie reprezentacji Australii jest ich aż dziewięciu, choć większość z nich to zawodnicy zadaniowi lub uzupełnienie rotacji swoich drużyn. Mimo to koszykarscy eksperci typują kadrę „Boomers” jako jedną pozytywnych niespodzianek nadchodzącego mundialu. Australijczycy są bowiem brązowymi medalistami ostatnich Igrzysk Olimpijskich w Tokio. Najważniejszą postacią drużyny trenera Briana Goorjiana jest Josh Giddey z Ohlahoma City Thunder. Sporym wsparciem dla niego powinni być wracający do NBA (Dallas Mavericks) po kapitalnym sezonie w Partizanie Belgrad Dante Exum oraz solidny obrońca Matisse Thybulle z Portland Trail Blazers. Doświadczenie do zespołu wniesie weteran, Patty Mills, przed którym już 15, być może ostatni sezon z dużym kontraktem na parkietach NBA i być może przedostatni wielki turniej w karierze przed Igrzyskami Olimpijskimi w Paryżu.

Nieco niżej, choć również nie bez szans, stoją notowania Hiszpanów. Trener Scariolo mierzy się ze zmianą pokoleniową w swojej reprezentacji, o której sile wciąż stanowią mistrzowie świata sprzed czterech lat – Rudy Fernandez, Sergio Llull oraz bracia Juancho i Willy Hernangomez. Jednak coraz mocniej do głosu w kadrze dochodzą młodzi – Santi Aldama z Memphis Grizzlies, Usman Garuba z Oklahomy czy 19-letni Juan Nuñez, świeżo upieczony mistrz Niemiec z ratiopharmem Ulm. Zabraknie jednak MVP poprzednich mistrzostw, czyli Rickiego Rubio. A propos Niemiec – po udanym EuroBaskecie Denis Schröder (Toronto Raptors) i spółka chcieliby namieszać w światowej stawce. Jeśli bracia z Orlando Magic, Franz i Moritz Wagnerowie, dołożą swoje cegiełki, sukces może być murowany. Zespół trenera Gordona Herberta ma sporą głębię składu i dość zamkniętą rotację, która zapewnia zgranie. Niemcy imponowali formą w sparingach, w których postraszyli nawet Amerykanów. Czy forma jest trafiona, czy może przyszła za szybko przekonamy się w ciągu najbliższych dwóch tygodni.

W gronie ścisłych faworytów powinni być Serbowie. Powinni, ale nie są, bowiem na turniej nie pojadą aktualny mistrz NBA z Denver Nuggets, Nikola Jokić oraz jeden z najlepszych rozgrywających Europy Vasilije Micić, obecnie zawodnik – który to już raz pada ta nazwa? – Oklahomy. Z nimi w składzie rozmawialibyśmy o potencjalnym złocie reprezentacji Serbii. Bez nich wciąż jest mocno – Bogdan Bogdanović (Atlanta Hawks), Filip Petrušev (od lata Philadelphia 76ers) czy Marko Gudurić (Fenerbahce) nadal mają narzędzia, aby zagościć w medalowej czołówce imprezy. Jednak na papierze konkurencja jest lepsza. Podobnie rzecz się ma ze Słoweńcami. Wielki Luka Dončić z Dallas Mavericks został w zasadzie sam. Na rozegraniu zabraknie Gorana Dragicia (Milwaukee Bucks), zaś kolega Jokicia z mistrzowskiego Denver, Vlatko Čančar, nabawił się kontuzji podczas sparingu przed startem turnieju. Obecnie jedyną wartością dodaną oprócz największej gwiazdy drużyny wydaje się być Mike Tobey, naturalizowany Amerykanin na pozycji środkowego. Wydaje się, że marzenia o medalu Słowenia powinna włożyć między bajki.

Po stronie braków personalnych największe straty poniosła reprezentacja Grecji. Grekom z klanu Antetokounmpo pozostał jedynie najstarszy Thanasis z Milwaukee Bucks. Oprócz Giannisa i Kostasa nie zobaczymy także Nicka Calanthesa, Kostasa Sloukasa i Tylera Dorseya. Można zatem pokusić się o stwierdzenie, że grecki kręgosłup został przetrącony. Grecy mają w grupie Amerykanów, zatem szans na awans do dalszych gier będą musieli szukać w starciach z Jordanią i Nową Zelandią. Z kolei u Litwinów zabraknie Domantasa Sabonisa z Sacramento Kings. Ubytek spory, lecz na szczęście dla trenera Kazysa Maksvytisa tylko jeden. Jonas Valanciunas z New Orleans Pelicans i Rokas Jokubaitis z Barcelony będą musieli wziąć na siebie większą odpowiedzialność za wynik, który podobnie jak na EuroBaskecie może nie przyjść. Debiutanci z Łotwy będą musieli sobie radzić bez największej gwiazdy, Kristapsa Porziņģisa z Boston Celtics, a znaleźli się w grupie z Francją i Kanadą. Na koniec warto wspomnieć o Włochach, którzy bez Banchero znów oprą swoją grę o Simone Fontecchio z Utah Jazz oraz weteranów Nicolo Melliego i Luigiego Datome. Dlaczego wspominamy o kadrze Włoch? „Azzurri” w sparingach kroczą od zwycięstwa do zwycięstwa. To dobry prognostyk przed turniejem. Na wysokim morale można daleko zajechać.

Na turnieju zabraknie niestety reprezentacji Polski. Biało-czerwoni brak udziału w imprezie „zawdzięczają” rewolucji personalnej trenera Igora Miličicia, który zbyt szybko podczas eliminacji do mistrzostw świata chciał odmładzać kadrę. Efekt? Polacy nie dostali się nawet do 3. rundy kwalifikacji zajmując ostatnie miejsce w swojej grupie za Niemcami, Izraelem i Estonią. „Polskich” akcentów na mundialu jednak nie zabraknie. Zaczniemy od polskiego arbitra, Wojciecha Liszki, który znalazł się na liście sędziów prowadzących mecze podczas turnieju. Liszka był jednym z niesławnych „bohaterów” EuroBasketu, gdy w meczu Niemcy – Litwa wraz z kolegami po gwizdku nie przyznał Litwinom dodatkowego rzutu osobistego za faul techniczny. Został wówczas wykluczony z dalszego sędziowania Mistrzostw Europy, ale FIBA nie zostawia dobrych pracowników na lodzie po jednej wpadce. Dla naszego arbitra będzie to już drugi mundial w karierze – 4 lata temu sędziował spotkania podczas turnieju rozgrywanego w Chinach.

Wśród zawodników znajdziemy kilka nazwisk, które reprezentują lub reprezentowały Orlen Basket Ligę. To dwaj reprezentanci Łotwy – Aigars Šķēle ze BM Stali Ostrów Wielkopolski oraz Klāvs Čavars, były zawodnik Enea Abramczyk Astorii Bydgoszcz i Polskiego Cukru Startu Lublin, który obecnie przeniósł się do japońskiego Yokohama Excellence. Mamy także dwóch Litwinów z przeszłością nad Bałtykiem – Donatas Motiejunas ponad dekadę temu bronił barw Asseco Prokomu Gdynia, zaś Eimantas Bendžius był zawodnikiem Trefla Sopot. Krótko w Treflu grał także Nuni Omot z Sudanu Południowego. Natomiast największą reprezentację na mundialu będzie miał Anwil Włocławek, w barwach którego grało trzech uczestników rozpoczynającego się turnieju – Słoweniec Žiga Dimec, Vladimir Mihailović z kadry Czarnogóry oraz Kabowerdeńczyk, czyli reprezentant Wysp Zielonego Przylądka Ivan Almeida.

Przed nami dwa i pół tygodnia koszykarskich zmagań, które wyłonią najlepszy zespół świata. Liczymy na mnóstwo emocji, pozytywne niespodzianki i elektryzujące spotkania. Czy malutcy utrą nosa wielkim? Czy faworyci nie zawiodą? Kto zaskoczy, a kto rozczaruje. Odpowiedzi na te wszystkie pytania poznamy na przełomie sierpnia i września.

Related Articles