Za nami pierwsza tegoroczna koszykarska przerwa reprezentacyjna. Przerwa, o której każdy kibic basketu w wykonaniu biało-czerwonych będzie chciał jak najszybciej zapomnieć. Drużyna trenera Igora Miličicia przegrała w kwalifikacjach do przyszłorocznego EuroBaskietu zarówno z faworyzowaną Litwą, jak również z europejskim słabeuszem, reprezentacją Macedonii Północnej. Kadra, która otwarcie mówiła o chęci walki o Igrzyska Olimpijskie w Paryżu, po raz kolejny znalazła się na zakręcie.
WSPOMNIENIE EUROBASKETU
„Wstyd. Żenada. Kompromitacja. Hańba. Frajerstwo. Nie wracajcie do domu.” – okładka Faktu z czerwca 2006 roku po porażce piłkarskiej reprezentacji z Ekwadorem podczas Mistrzostw Świata wraca jak bumerang przy okazji każdej innej wpadki polskich sportowców. Choć wpadka to dość łagodne słowo w sytuacji koszykarzy. Mimo psychicznego komfortu w eliminacjach (Polska jako współorganizator EuroBasketu 2025 ma zapewniony awans do turnieju bez względu na osiągnięty rezultat) trener kadry zapewniał, że spotkania z Litwą i Macedonią Północną zostaną potraktowane poważnie. O ile z zespołem Litwy nie wygraliśmy od 15 lat, o tyle Macedończycy w obecności kilkutysięcznej publiczności w Arenie Sosnowiec powinni być aktywnymi obserwatorami lekcji koszykówki i poznania dystansu dzielącego ich od europejskiej czołówki.
Tymczasem „drugi garnitur” litewskich zawodników (zabrakło choćby Domantasa Sabonisa z Sacramento Kings, Jonasa Valančiunasa z New Orleans Pelicans, Rokasa Jokubaitisa z Barcelony czy Mindaugasa Kuzminskasa z greckiego AEK-u) zaprezentował nam basket dwóch prędkości, za którym nasi kadrowicze zwyczajnie nie nadążali. Z kolei zespół z Bałkanów wybrał przemoc. „Wjechał” na sosnowiecki parkiet jak do siebie i porozstawiał Polaków po kątach. Nenad Dimitrijević skończył mecz z „linijką” 32 pkt., 8 zb. i 8 as., a Ethan Happ udowodnił Aleksandrowi Balcerowskiemu, że hiszpańska Gran Canaria nie płacze po odejściu polskiego środkowego. Licznie zgromadzona publiczność, zamiast koszykarskiego święta, była uczestnikiem stypy po czwartej drużynie Starego Kontynentu. Drużynie, która półtora roku temu „wyjaśniała” Lukę Dončicia i spółkę w ćwierćfinale EuroBasketu.
KRAJOBRAZ PO BITWIE
Lutowe okienko miało być pożytecznym sprawdzianem dla Miličicia. Jeżeli selekcjoner chciał utwierdzić się w przekonaniu, że na „pewniaków” może liczyć, a jednocześnie ktoś z tzw. zaplecza kadry zaskoczy dyspozycją i przydatnością do reprezentacji, to wrócił do punktu wyjścia. Jedynym zawodnikiem, którego możemy pochwalić po dwóch spotkaniach eliminacyjnych jest Michał Sokołowski. Zawodnik włoskiego Basket Napoli, którego trenerem jest właśnie Miličić, kilka dni wcześniej świętował ze swoim zespołem zdobycie Pucharu Włoch, a sam „Sokół” został wybrany MVP całego turnieju finałowego. Wysoką formę potwierdził w kadrze – 26 punktów przeciwko Litwie i 15 w starciu z Macedonią Północną. „Pięknie, ale sam meczu nie wygrasz.” – krzyczał do Kuby Błaszczykowskiego selekcjoner Franciszek Smuda w reklamie Biedronki, która do sytuacji Sokołowskiego podczas lutowego zgrupowania pasuje jak ulał.
Pozostali zawiedli niemal w komplecie. Mateusz Ponitka i Aleksander Balcerowski potwierdzili, że kiepski sezon nie jest dziełem przypadku, a kadra nie rozwiązuje problemów na parkiecie. Zarówno kapitan kadry, będący zawodnikiem Partizana Belgrad, jak również środkowy Panathinaikosu Ateny, grają w Eurolidze „ogony”. W przypadku Balcerowskiego drobną wymówką mogłaby być niedawno przeprowadzona operacja wyrostka robaczkowego. Ale nie będzie – od liderów kadry wymagamy po prostu więcej. Koniec, kropka. Wynik w obu meczach starał się ratować Michał Michalak, który od dłuższego czasu jest solidnym punktem tej drużyny. Dynamiczny obwodowy, który kilkanaście dni temu zamienił Słupsk na greckie Saloniki, był najrówniej grającym zawodnikiem obok Sokołowskiego. Michalak, który w kadrze głównie pełni rolę wartościowego zmiennika może czuć się wygranym tego zgrupowania. Ale czy taka wygrana ma w ogóle jakiś smak?
NA ZAPLECZU HULA WIATR
Początek kwalifikacji do EuroBasketu był szansą dla zawodników drugiego planu. Przetarcie z czołówką (Litwa) i europejskim outsiderem (Macedonia Płn.) stanowiły niepowtarzalną okazję na zyskanie w oczach selekcjonera i dawały potencjalną możliwość wpisania się na listę „pasażerów” lotu do Walencji na lipcowe kwalifikacje do Igrzysk Olimpijskich. Kandydaci nie sprostali jednak zadaniu. Rozgrywający? Jakub Schenk jedynie przemknął przez statystyki nie trafiając żadnego z 5 oddanych rzutów w obu meczach oraz nie notując ANI JEDNEJ asysty! Niewiele lepiej – trudno bowiem brylować na tle zerowych statystyk – wypadł Andrzej Pluta jr., który co prawda asystował i punktował, ale po sierpniowym turnieju prekwalifikacyjnym oczekiwania wobec tego zawodnika znacznie wzrosły. Zdrowy Łukasz Kolenda odebrałby miejsce w składzie obu wyżej wymienionym graczom.
Wysocy? Największymi wygranymi są nieobecni – Mikołaj Witliński, dla którego zabrakło miejsca w kadrze oraz Adrian Bogucki, który szansy w reprezentacji Miličicia jeszcze nie dostał. Pozostali zatrwożyli swoją bezradnością. Aleksander Dziewa, który w Hamburgu potrafi błyszczeć zarówno w Bundeslidze, jak i EuroCupie był w obu meczach cieniem samego siebie z najgorszych okresów w Śląsku Wrocław. Podobnie bezbarwne występy zanotowali Przemysław Żołnierewicz i Jakub Nizioł, dla których reprezentacja to obecnie zbyt wysoka półka. Luke Petrasek, Amerykanin z polskim paszportem, który debiutował w kadrze, zapisał się jako najgorszy naturalizowany gracz w historii ich występów w koszulce z orzełkiem na piersi. I na końcu Jarosław Zyskowski, który coś tam rzucił, coś tam zebrał, ale wobec niedyspozycji liderów kadry również rozczarował. Popularnego „Zyzia” znaliśmy w kadrze z lepszej strony.
POZYTYWY PRZED WALENCJĄ?
Gdzie zatem szukać jasnych stron lutowego zgrupowania? Jest ich kilka. Po pierwsze – gorzej już być nie może. Przed nami już tylko bezpośrednie starcia z Finlandią i Bahamami o grę w półfinale hiszpańskiego turnieju kwalifikacyjnego. Turnieju, w którym jesteśmy skazywani na pożarcie – awansuje tylko jedna z sześciu drużyn podzielonych na dwie grupy. Finowie z Laurim Markaanenem z Utah Jazz stają się rosnącą siłą na Starym Kontynencie. Z kolei reprezentacja Bahamów prawdopodobnie zostanie opakowana graczami z NBA – DeAndre Aytonem (Portland Trail Blazers), Buddy’iem Hieldem (Philadelphia 76ers), Erikiem Gordonem (Phoenix Suns), a być może również Klayem Thompsonem (Golden State Warriors), który jest kuszony przez ojczyznę swojego ojca. A w jednym z półfinałów z pewnością czekali będą gospodarze turnieju, Hiszpanie. Kadra podczas olimpijskich kwalifikacji tak naprawdę jedynie MOŻE pokusić się o sensację.
Po drugie – reprezentacja będzie w zdecydowanie mocniejszym składzie. Kibicom biało-czerwonych wypada dawać na msze za zdrowie naszych za oceanem. Mowa o Jeremim Sochanie (San Antonio Spurs), który z każdym kolejnym meczem na parkietach NBA rozwija się jako ważny zawodnik swojej, słabej jak na razie, drużyny oraz o Igorze Miličiciu jr., synu naszego selekcjonera. Młodszy z klanu rozgrywa bardzo dobry sezon w NCAA w barwach Charlotte 49ers. Szans na angaż w NBA raczej miał nie będzie, ale Miličić jr. ma szansę wypłynąć na europejski rynek jako zawodnik z euroligowym potencjałem. W warunkach naszej reprezentacji to wciąż bardzo wiele. Pozostaje zatem kwestia naturalizowanego gracza, który wzmocni kadrę podczas najważniejszych, tegorocznych meczów.
Tu rynek aż huczy, bowiem A.J. Slaughter wydaje się być już po drugiej stronie rzeki w swojej karierze i wiele wskazuje na to, że w oczach selekcjonera jest wyborem z cyklu „jeśli nikt inny się nie zgodzi, to weźmiemy jego”. Slaughter, który przed otrzymaniem paszportu nie miał kompletnie żadnych związków z Polską, został żywą legendą reprezentacji. Jego czas jednak powoli mija, a PZKosz rozgląda się za innymi opcjami. Niemal na pewno nie uda się tego lata ściągnąć Brandina Podziemskiego z Golden State Warriors. Przebojowy rookie w pierwszym roku gry w NBA raczej nie uzyska pozwolenia od klubu na występy w kadrze. Związek szuka więc innego rozwiązania, głównie na pozycji obwodowej. Obecnie najczęściej przewija się nazwisko Kyle’a Guya, zawodnika hiszpańskiej Teneryfy. Guy to mistrz NCAA z 2019 roku, wybrany w tym samym roku w drafcie przez Sacramento Kings. Doświadczenie wyniesione z 53 spotkań w NBA procentuje teraz na europejskich parkietach, gdzie Amerykanin notuje średnio 11,3 pkt na mecz.
I na koniec – po trzecie – reprezentacja pod wodzą Miličicia już pokazała, że potrafi wykrzesać z siebie absolutnego maksa. EuroBasket z 2022 roku był tego koronnym przykładem. Drużyna bez choćby jednego gracza z NBA zajęła w turnieju czwarte miejsce. Oczywiście warunki wówczas były znacząco inne, a margines błędu w fazie grupowej był znacznie większy. Nie można jednak przejść obojętnie wobec skutecznego wykluczania liderów drużyn przeciwnych z rozpędu. Dončić przeciwko Polsce rzucił tylko 14 punktów przy 33% skuteczności. Swiatosław Mychaliuk i Alex Len – liderzy Ukrainy w 1/8 finału – trafili odpowiednio 12 (28% skuteczności!) i 8 „oczek”. Czech Tomaš Satoransky skończył mecz z Polską bez zdobyczy punktowej, a Deni Avdija z Izraela trafił zaledwie jeden z sześciu rzutów. To pokazuje, że Miličić potrafi znaleźć sposób na rywala.
Najbliższe cztery miesiące upłyną nam na obserwacji kadrowiczów. Czy selekcjoner skutecznie wkomponuje Sochana do drużyny? Czy do kadry trafi nowy naturalizowany gracz? A może jednak obejrzymy last dance Slaughtera? Czy Andrzej Mazurczak zostanie spożytkowany przez kadrę? Czy kadrowiczów ominą poważne urazy? Dokąd zmierza koszykarska reprezentacja Polski dowiemy się dopiero pod koniec czerwca.