Skip to main content

Za nami pięć kolejek nowego sezonu Orlen Basket Ligi. W czołówce nie brakuje niespodzianek, beniaminek znów zaskakuje, a w dole tabeli znaleźli się ci, którzy teoretycznie powinni bić się o medale. Listopad za pasem, a koszykarska ekstraklasa już rozpaliła ogień emocji.

Na czele znajduje się jedyny jak dotąd zespół, który nie zaznał smaku porażki – Anwil Włocławek. Drużyna trenera Przemysława Frasunkiewicza kroczy od zwycięstwa do zwycięstwa. Błyszczy Victor Sanders, na swoim wysokim poziomie gra Luke Petrasek, ale zaskakuje przede wszystkim Jakub Garbacz. Reprezentant Polski wrócił do poziomu dwucyfrowych zdobyczy punktowych, co w ubiegłym sezonie nie było regułą. Zdrowy Janari Jõessar również stanowi wartość dodaną. Zespół włocławskich „Rottweilerów” zwyczajnie nie ma w składzie dziur. Anwil ma już na rozkładzie Trefla Sopot i Śląsk Wrocław. „Maszyna” Frasunkiewicza już w sobotę stanie przed kolejnym wyzwaniem, jakim będzie starcie z wiceliderem tabeli…

… czyli obrońcą mistrzowskiego tytułu, Kingiem Szczecin. Trener Arkadiusz Miłoszewski zbudował w zachodniopomorskim prawdziwego potwora. Drużyna „Miłego” w trzech z pięciu rozegranych spotkań przekroczyła 100 punktów, a mimo to jedno z nich – z MKS-em Dąbrowa Górnicza – przegrała! „Andy” Mazurczak znów rozdaje asysty jak szalony, Zac Cuthbertson jest jeszcze potężniejszy niż w ubiegłorocznej kampanii, a transfery Darryla Woodsona i Morrisa Udeze okazały się być strzałem w „dziesiątkę”. King znów króluje w lidze jak na mistrza przystało, ale najtrudniejsze spotkania dopiero przed nim. Weryfikacja z ligową czołówką pokaże, czy szczecinianie są w stanie walczyć o rozpoczęcie dynastii.

Katem Kinga w absolutnie szalonym meczu 2. kolejki Orlen Basket Ligi był MKS Dąbrowa Górnicza, trzeci zespół w ligowej tabeli. Hiszpański, relatywnie młody, bowiem zaledwie 35-letni, szkoleniowiec Boris Balibrea wyselekcjonował zespół, który sieje postrach w lidze. Zawodnicy z Dąbrowy, podobnie jak King, już trzykrotnie „puścili” rywali do domu z bagażem ponad 100 punktów na garbie. Drużyna z Zagłębia Dąbrowskiego perfekcyjnie trafiła z obcokrajowcami – Marc Garcia jest drugim najlepszym strzelcem rozgrywek, Nicholas Carvacho wiceliderem w zbiórkach, a Tayler Persons na liście czołowych asystentów ustępuje tylko trzem zawodnikom. Obok świetnych „stranierich” coraz lepiej wygląda polska rotacja z Dominikiem Wilczkiem i notującym póki co najlepszy czas w karierze Dawidem Słupińskim. MKS pokonał już Kinga i Śląsk, ulegając nieznacznie Anwilowi. Czarny koń rozgrywek?

Tuż za „pudłem” sensacyjny beniaminek, Dziki Warszawa. Ekipa trenera Krzysztofa Szablowskiego póki co „wiezie się” na plecach obcokrajowców, zaś Polacy – oprócz Mateusza Szlachetki – niestety pozostają jedynie kwiatkiem do kożucha. Mimo to Dziki zachwyciły w pierwszym miesiącu ligowych zmagań. Nicholas McGlynn imponuje skutecznością rzutów, zaś Emmanuel Little dominuje na tablicach, mimo że ma jedynie 198 cm wzrostu. Nieco więcej oczekujemy od Dominica Greena, który choć jest punktowym liderem beniaminka wciąż ma spore rezerwy i nie pokazał pełni potencjału. Najtrudniejsze sprawdziany jeszcze przed Dzikami, ale pierwszy sukces został już zapisany w klubowych annałach – derby stolicy „wzięte” na parkiecie Legii po „trójce” z fake shotem Matta Colemana.

Bilans 4-1 ma także Polski Cukier Start Lublin. Drużyna trenera Artura Gronka wreszcie trafiła z personaliami. Liam O’Reilly udowadnia, że biali też potrafią trafiać, Jabril Durham wprost uwielbia dzielić się pilka z kolegami (3. asystent rozgrywek), a Barrett Benson potwierdza swoją klasę z poprzedniego sezonu w PGE Spójni Stargard. Szkoleniowca Startu cieszy także powrót do zdrowia wprowadzanego bardzo powoli Romana Szymańskiego. „Koziołki” nadal mają rezerwy, bowiem Jakub Karolak nie wrócił jeszcze do swojej solidnej dyspozycji, którą prezentował przed kontuzją w barwach Legii i Śląska. To właśnie wrocławianie będą kolejnym rywalem Startu. Będzie to początek wymagającej serii gier (oprócz Śląska także King i Anwil), która zweryfikuje możliwości lubelskiego zespołu w obecnym sezonie.

Na drugim biegunie, czyli „pod kreską” dość niespodziewanie Legia, Trefl i Śląsk. „Legioniści” już przyzwyczaili swoich kibiców, że najważniejsze jest wygrywanie w play-off, ale z drugiej strony ile razy można atakować z drugiego szeregu? Liderem warszawskiej drużyny nieoczekiwanie jest Raymond Cowels, ceniony ligowiec, który miał być uzupełnieniem zagranicznej rotacji. Okazuje się, że Cowels do spółki z Christianem Vitalem musi ciągnąć wózek ze stolicy, w którym nie wszystkie koła są właściwie napompowane. Aric Holman i Josip Sobin wyglądają słabiej niż w ubiegłym sezonie, a Shawn Pipes jr póki co nie spełnia pokładanych w nim nadziei. Przed trenerem Wojciechem Kamińskim sporo pracy, aby podnieść zespół do poziomu oczekiwanego przez coraz bardziej wymagającą, legijną publiczność.

Postawa Trefla Sopot jest nieco chimeryczna. Niby zespół trenera Žana Tabaka nie wygląda źle, ale osiągane wyniki to już czysta sinusoida. Nowi gracze – Benedek Varadi, Andy Van Vliet, Aaron Best i Paul Scruggs – wnieśli sporo dobrego do sopockiego zespołu. Nawet Mikołaj Witliński, świeżo upieczony reprezentant Polski, rozkwitł wokół nowych kolegów. Kołdra jest jednak krótka. W poważnej rotacji Tabak dysponuje zaledwie ośmioma graczami, z których zawodzi szczególnie Auston Barnes. Taktyka szkoleniowca Trefla jest wielce ryzykowna, a jeśli poprawa nie nastąpi cena może być niezwykle wysoka – zmiany personalne na parkiecie lub ławce trenerskiej.

Nad Wrocławiem krąży pech. Śląsk bardzo słabo wszedł w sezon, a zawodników ze stolicy Dolnego Śląska nie omijają urazy. Łukasz Kolenda wciąż boryka się z problemami z kolanem, Jawun Evans wypadł na kilka tygodni po meczu w EuroCupie, a kontuzji stawu skokowego nabawił się Aleksander Wiśniewski. W krótkim czasie trener Oliver Vidin stracił trzech rozgrywających! Wydawało się, że pozyskanie Franco Ferrariego pozwoli załatać dziurę na tej pozycji. Ferrari zagrał jednak jedno spotkanie w barwach Śląska i… uciekł z Polski! W składzie wrocławian dobrze wyglądają jedynie Dušan Miletić i Jakub Nizioł, który z konieczności został współreżyserem gry zespołu. Solidny poziom trzyma także Litwin Saulius Kulvietis. We Wrocławiu mają duże problemy kadrowe, a na horyzoncie nie widać kresu tych kłopotów.

Dno tabeli solidarnie okupują Sokół Łańcut i Tauron GTK Gliwice, które wciąż nie zaznały smaku wygranej. Bliżej szczęścia był zespół z Podkarpacia, który w dwóch ostatnich spotkaniach przeciwko Enea Stelmet Zastalowi Zielona Góra i Dzikom Warszawa doprowadził do dogrywek, niestety przegranych. Obie drużyny dysponują pojedynczymi, zagranicznymi strzelcami, ale w ich składach zwyczajnie brakuje jakości, zarówno u części obcokrajowców, jak również wśród krajowej rotacji. Terminarz nie rozpieszczał ani jednych, ani drugich, ale przecież nie można wszystkiego złożyć na karb wymagających rywali. W Łańcucie i Gliwicach na razie nie ma paniki. Na razie.

Aby lepiej ocenić możliwości drużyn Orlen Basket Ligi potrzeba jednak większej próby. Pięć kolejek zarysowało nam pewien obraz, który zweryfikujemy pod koniec listopada. Czekajcie na kolejny meldunek z krajowych parkietów.

Related Articles