Skip to main content

Półfinały Energa Basket Ligi już za nami. W odróżnieniu od poprzedniego sezonu w tym w finale zmierzą się dwie najlepsze drużyny sezonu zasadniczego – obrońca mistrzowskiego tytułu WKS Śląsk Wrocław oraz zespół z drugiego miejsca po 30 kolejkach, sensacyjny King Szczecin. O brązowe medale zagrają z kolei BM Stal Ostrów Wielkopolski i Legia Warszawa.

Jako pierwszy w finale zameldował się Śląsk, który dzięki przewadze parkietu i pierwszym dwóm spotkaniom we Wrocławiu zdołał zbudować solidny kapitał przed wyjazdem do stolicy. Pierwszy mecz w Hali Stulecia był niezwykle zacięty, mimo że w barwach Legii kompletnie „nie dojechali” ci, od których zależało najwięcej – Kyle Vinales, Billy Garrett i Geoffrey Groselle zdobyli łącznie raptem 22 punkty, czyli tyle samo co najlepszy zawodnik warszawskiego zespołu Travis Leslie. Dzielnie starał się sekundować mu Aric Holman, ale jego 16 „oczek” to wciąż było za mało na solidnych wrocławian. Śląsk do zwycięstwa poprowadził kapitalny Aleksander Dziewa, zdobywca 20 punktów i 9 zbiórek. Swoje dołożyli Jeremiah Martin, Ivan Ramljak i Jakub Nizioł, a spotkanie zakończyło się wygraną gospodarzy 83:77.

Mecz nr 2 rozpoczął się rewelacyjnie dla Śląska. Podopieczni trenera Ertuğrula Erdoğana rozpoczęli pierwsza kwartę od serii 16:0, wygrywając ją ostatecznie różnicą 14 punktów. Wrocławianie kontrolowali przebieg spotkania, a turecki szkoleniowiec mógł sobie pozwolić na większą rotację zawodników, a ci odpłacali się efektywną grą. Na listę strzelców wpisało się aż 10 z 11 zawodników Śląska, którzy pojawili się na parkiecie. Goście z Warszawy trafili na swój gorszy dzień. Kapitalny dwa dni wcześniej Leslie, w drugim spotkaniu nie trafił ani razu z gry, podobnie jak Garrett. Z kolei Groselle trafił zaledwie raz. 26 punktów Holmana zdało się na nic, bowiem żaden z pozostałych jego kolegów nie zbliżył się do dwucyfrowej zdobyczy punktowej. Śląsk wygrał 71:57 i ruszał do Warszawy w poszukiwaniu brakującej wygranej w drodze do finału.

Wrocławianie chyba zbyt szybko przenieśli się myślami do finału, bowiem w spotkaniu nr 3 „Legioniści” brutalnie sprowadzili ich na ziemię. Pierwszą kwartę podopieczni trenera Wojciecha Kamińskiego wygrali aż 30:8! Śląsk w tym meczu był kompletnie bezradny – 10 punktów Dziewy i Martina to najlepszy dorobek spośród całego zespołu. A Legia tylko dokręciła śrubę w trzeciej kwarcie, prowadząc w pewnym momencie różnicą nawet 32 „oczek”! Ostatecznie warszawiacy pokonali przyjezdnych z Wrocławia 78:55. Świetną partię wreszcie rozegrał Vinales, a Holman potwierdził tylko solidną, półfinałową dyspozycję. Legia stanęła przed szansą na wyrównanie rywalizacji i decydujące starcie na wrocławskim parkiecie.

Ale mecz nr 4 rozwiał marzenia warszawskiego zespołu o przedłużeniu serii. Śląsk od początku konsekwentnie budował swoją przewagę, choć obie drużyny pudłowały na potęgę. Subtelna różnica w skuteczności obu zespołów pozwoliła wrocławianom na 23-punktowe prowadzenie w trzeciej kwarcie. Gdy wydawało się, że jest już „pozamiatane”, Legia systematycznie zaczęła niwelować straty. Szalona, niezwykle wyrachowana końcówka meczu przyniosła wiele emocji, ale nie zmieniła losów meczu. Na 4 sekundy przed końcem „Legioniści” przegrywali zaledwie 63:65, ale po wznowieniu gry nie zdołali przerwać akcji faulem, aby dać sobie chociaż cień nadziei na dogrywkę. Śląsk awansował do finału na plecach Martina, który w tym spotkaniu zdobył niemal 1/3 wszystkich punktów drużyny.

Zdecydowanie bardziej zaciętą rywalizację stoczyły zespoły Kinga i Stali. Szczecinianie już w pierwszym starciu na własnym parkiecie musieli się mocno napocić. Goście z Ostrowa wygrali pierwsze trzy kwarty i wydawało się, że są w stanie rozpocząć serię od przełamania. Świetnie grał weteran Damian Kulig, z dobrej strony pokazał się Nemanja Djurišić, ale rzuty dystansowe mocno kulały. Gracze Kinga dopięli swego w ostatniej kwarcie. Podopieczni trenera Arkadiusza Miłoszewskiego dzięki solidnemu występowi Tony’ego Meiera i Phila Fayne’a zniwelowali straty, a po rzutach wolnych Kacpra Borowskiego, w samej końcówce objęli dwupunktowe prowadzenie. Szansy na doprowadzenie do dogrywki nie wykorzystał Aigars Šķēle i King rozpoczął serię od zwycięstwa 80:78.

Spotkanie numer dwa dostarczyło nie mniej emocji. Ostrowskie „Byki” znów rozpoczęły świetnie, wygrywając pierwszą odsłonę różnicą aż 14 punktów. Tylko co z tego, skoro w drugiej kwarcie szczecinianie zniwelowali straty do zaledwie jednego „oczka”. Rozstrzygnięcie przyniosła dopiero czwarta kwarta, w której brylowali dość niewidoczny w serii Andrzej Mazurczak i zdobywca double-double Zac Cuthbertson (13 pkt i 10 zb). Znów najlepszym zawodnikiem Kinga był Meier, a do sukcesu wydatnie przyczynił się Bryce Brown, który trafił ważne cztery „trójki”. W zespole gości ponownie błysnęli Šķēle i Djurišić, ale jak nie wpadało zza łuku w pierwszy meczu, tak nie wpadało również w drugim. „Wilki Morskie” wygrały 79:74 i przed starciami w Arenie Ostrów znalazły się w znakomitym położeniu.

W Ostrowie King „sparzył się” w niemal identyczny sposób jak Śląsk w pierwszym meczu w Warszawie. Gospodarze totalnie zdominowali rywala wygrywając wszystkie kwarty. Szczecinianie zaciętą rywalizację nawiązali jedynie w trzeciej odsłonie. Zespół trenera Andrzeja Urbana był bezlitosny dla Kinga. Gracze z Ostrowa po prostu dziurawili obręcz raz za razem, kończąc spotkanie z 60% skutecznością z gry, w tym ponad 50% za trzy punkty. Michał Michalak zdobył 16 punktów, a double-double zaliczyli Djurišić (14 pkt i 10 zb) oraz Šķēle (11 pkt i 10 as). Goście byli tego dnia tłem dla Stali, zasłużenie przegrywając aż 60:92.

W spotkanie nr 4 zdecydowanie lepiej weszli gracze Kinga. Szczeciński zespół zbudował do przerwy aż 15-punktowe prowadzenie, głównie dzięki błędom rywali i skutecznym kontratakom. Ostrowianie „ocknęli się” po przerwie, krok po kroku niwelując straty, ale gdy tylko zbliżali się na dystans oscylujący wokół remisu, gracze Kinga odpalali „trójkę” studząc zapędy przeciwnika. Czwarta kwarta to niemal akcja za akcję. Na 10 sekund przed końcem gospodarze musieli trafić za trzy punkty, aby doprowadzić do dogrywki. Piłka po raz kolejny trafiła do rąk Šķēle, który podobnie jak w pierwszym spotkaniu serii chybił i to King mógł cieszyć się ze zwycięstwa oraz awansu do finału. Szczecinianie byli zespołem bardziej poukładanym. W składzie Stali zawiedli przede wszystkim nieskuteczny Jakub Garbacz oraz Markus Lončar, który był zbyt małym wsparciem pod tablicami.

Dla kogo finał? Rozum mówi Śląsk, serce podpowiada King. W rywalizacji o złoto zmierzą się dwie najlepsze drużyny sezonu zasadniczego, które skończyły sezon z takim samym bilansem 22 wygranych i 8 porażek. W bezpośrednich starciach również był remis – w Szczecinie wygrał Śląsk 103:78, we Wrocławiu góra był King 78:66. Wszystkie znaki na ziemi i niebie zapowiadają nam zatem niesamowicie zaciętą rywalizację, na co oczywiście liczymy. W finale gramy do 4 zwycięstw, a przewagę parkietu będą mieli wrocławianie. W starciu o brąz większe szanse dajemy Stali Ostrów, która w sezonie zasadniczym dwukrotnie pokonała Legię. Losy brązowego medalu rozstrzygną się właśnie w systemie mecz i rewanż. Walkę o medale rozpoczynamy już w piątek.

Related Articles