Gala UFC 303 okazała się widowiskiem nafaszerowanym kontrastami – świetne walki mieszały się z przeraźliwie nudnymi.
Ostateczna rozpiska sobotniej gali UFC 303 w Las Vegas nie miała nic wspólnego z pierwotnym jej kształtem. Wymieniono walkę wieczoru, a co-main event zmieniał się kilka razy – po raz ostatni na cztery godziny przed pojedynkiem w absolutnie szalonych okolicznościach.
Zanim jednak doszło do roszad w rzeczonym co-main evencie, fani zgromadzeni w T-Mobile Arena i przed telewizorami obejrzeli słabiutką kartę przedwstępną. Wydarzenie rozkręciło się jednak podczas karty wstępnej, w ramach której trzy z czterech walk zakończyły się przez nokauty. Efektowne skończenia dopisali do swoich bilansów utalentowany Payton Talbott, Jean Silva oraz Joe Pyfer.
W karcie głównej – tj. trzech pierwszych walkach – ponownie wiało jednak nudą. Do przełomu doszło dopiero we wspomnianym co-main evencie, w którym za łby wzięli się Diego Lopes oraz wchodzący dosłownie w ostatniej chwili Dan Ige. Ten na cztery godziny przed walką zastąpił Briana Ortegę, który okrutnie się rozchorował, nie będąc w stanie wejść do oktagonu. Dan Ige zapisał się tym samym na kartach historii UFC jako zawodnik, który najpóźniej wszedł do walki.
Hawajczyk postawił Brazylijczykowi twarde warunki, trzecią rundę wyraźnie wygrywając, ale jako że dwie pierwsze skończył na tarczy, to ostatecznie poległ jednogłośną decyzją w stosunku 3 x 29-28. Jego notowania bez wątpienia poszły jednak mocno w górę.
Nie zawiodła też walka wieczoru, choć niemal wyłącznie dzięki Alexowi Pereirze. Rewelacyjnie dysponowany mistrz wagi półciężkiej zdeklasował w rewanżu Jiriego Prochazkę. Brazylijczyk rozdawał w oktagonie karty od pierwszej do ostatniej sekundy. Już w końcówce otwierającej walkę rundy posłał szarżującego Czecha na deski swoim firmowym lewym sierpem, ale “Denisę” uratowała syrena. “Poatan” potrzebował jednak tylko 13 sekund w rundzie drugiej, aby brutalnie rozprawić się z Prochazką – ściął go z nóg fantastycznym kopnięciem na głowę, dzieła zniszczenia dopełniając bombami z góry.
Alex Pereira obronił w ten sposób pas mistrzowski wagi półciężkiej po raz drugi, kończąc klątwę Jona Jonesa – od czasu panowania Amerykanina w dywizji nikt bowiem nie obronił tronu więcej niż raz.
Czy jednak kowadłoręki Brazylijczyk stanie w przyszłości do trzeciej obrony pasa? Tego wykluczyć nie sposób – na horyzoncie majaczy Magomed Ankalaev – ale w przestrzeni medialnej pojawia się coraz więcej głosów sugerujących, aby “Poatan” ruszył po historyczny wyczyn, tj. pas mistrzowski trzeciej kategorii wagowej – ciężkiej. W historii UFC żaden zawodnik nie sięgał jeszcze po korony trzech wag