Powoli opada bitewny kurz i wielkie emocje, których dostarczył finałowy mecz XXII Mistrzostw Świata w piłce nożnej. Argentyna po rzutach karnych ograła Francję i wróciła na mistrzowski tron po 36 latach przerwy. Dla Argentyńczyków, którzy futbol mają za drugą religię, była to naprawdę długa przerwa. Pora na pierwsze z naszych mundialowych podsumowań. Dziś 10 wydarzeń, z których zapamiętamy katarską imprezę.
1. Król koronowany
Jedni nazwą go królem, inni bogiem futbolu. Tak czy inaczej – do tej pory brakowało mu perły w koronie, jaką jest tytuł mistrza świata. Piąte podejście miało być tym ostatnim, czemu zresztą nie zaprzeczał on sam. Leo Messi, bo o nim mowa, wiedział, że jeśli nie uda się w Katarze, może nie uda się już wcale. Wiedział, że przed nim prawdopodobnie ostatni taniec na największej scenie. Cztery poprzednie miały różne blaski i cienie. W 2014 było bardzo blisko, ale w finałowym meczu to Niemcy wygrali po dogrywce. I wciąż przeciwnicy Messiego bagatelizowali skalę jego talentu i osiągnięć, mówiąc, że przecież nigdy nie podniósł nad głowę pucharu świata. To już nieaktualne, od niedzielnego wieczoru.
Argentyna turniej rozpoczęła najgorzej jak mogła. Mimo wielkiej przewagi w meczu z Arabią Saudyjską i zdobycia czterech goli w pierwszej połowie… przegrała 1:2. Trzy z tych bramek były bowiem nieuznane, a po przerwie rywale zaskoczyli dwukrotnie i świetnie się bronili. Gdyby wtedy ktoś powiedział, że Argentyna za kilka tygodni zdobędzie tytuł, uznany zostałby za wariata. Albicelestes zaliczyli katastrofalne 45 minut, a Messi usunął się w cień i był niewidoczny.
Kolejne bezpłciowe 45 minut to po pierwsza połowa meczu z Meksykiem, gdy odpadnięcie z turnieju zaczynało wisieć nad głowami Argentyńczyków jak miecz Damoklesa. Ale wtedy właśnie Messi wziął ciężar na siebie. Oddał fantastyczny strzał z dystansu i wyprowadził Argentynę na prowadzenie. Na 2:0 podwyższył Enzo Fernandez – obaj 20 grudnia odbierali nagrody indywidualne mistrzostw – jeden za MVP turnieju, drugi za najlepszego młodego zawodnika mistrzostw.
Później podopieczni Lionela Scaloniego łatwo ograli Polskę, z drobnymi kłopotami Australię, z dużo większymi kłopotami po karnych Holandię i nadspodziewanie łatwo Chorwację. Tym samym zameldowali się w finale. Marzenia Messiego i całej Argentyny stały się bardzo realne. Pozostawał jeden mecz.
2. Finał jakiego świat nie widział
Mówi się, że to najlepszy finał mundialu w historii. I patrząc na dramaturgię, emocje, liczbę bramek, zwroty akcji, magiczne zagrania i ostateczne rozstrzygnięcie, trzeba przyznać rację. Nieprawdopodobna dominacja Argentyny w pierwszej połowie. Prowadzenie 2:0 i niemalże tłamszenie Francuzów, którzy nie oddali żadnego strzału w kierunku bramki Emiliano Martineza. Ten przez pierwsze 45 minut mógł tylko podziwiać grę swoich kolegów. I ta bramka na 2:0 po kontrze, która mogłaby znaleźć się w Sevres pod Paryżem jako wzorzec szybkiego kontrataku.
Ale im dłużej trwała druga odsłona, tym bardziej z Albicelestes schodziło powietrze. Widać było, ile kosztowała ich niesamowicie ambitna gra w pierwszej części. W końcu katastrofalny błąd zaliczył Nicolas Otamendi, zaliczający całkiem dobry mundial. Błąd naprawić próbował faulem, ale Szymon Marciniak nie miał wątpliwości – wskazał na punkt karny, a Kylian Mbappe podłączył Francję pod prąd. Po chwili Mbappe trafił po raz drugi. Cała praca Argentyńczyków została zniweczona w niecałe dwie minuty. Szok i niedowierzanie.
Ale jeśli ktoś myślał, że kwestią czasu jest gong nr 3, to był w błędzie. Mecz zakończył się wynikiem 2:2 i przed nami była dogrywka. W tej jako pierwsi cios zadali podopieczni Scaloniego. Z bliska piłkę w bramce umieścił Messi. Obrońcy futbolówkę wybili, ale już z bramki, co zasygnalizował Marciniakowi system goal-line. A więc 3:2 dla pretendentów!
To nie był jednak ostatni akord bramkowy dogrywki. Tym ostatnim był kolejny rzut karny dla Francuzów, tym razem po zagraniu ręką Gonzalo Montiela. Mbappe znów wygrał wojnę nerwów z Martinezem i skompletował hat-trick. Hat-trick w finale Mistrzostw Świata! Hat-trick na wagę korony króla strzelców! Hat-trick… który nic nie dał.
Rzuty karne. Znamy tę historię doskonale. Najpierw Kingsley Coman przegrał pojedynek z Martinezem, potem obok bramki strzelił Aurelien Tchouameni. Argentyńczycy byli bezbłędni, choć np. Messi strzelił tak lekko, że można było sądzić, że ta piłka nigdy nie dotoczy się do bramki. W końcu po strzale Montiela wszystko stało się jasne. Tytuł dla Argentyny. Prawie trzy godziny wielkich emocji i zwrotów akcji jak w filmie sensacyjnym. Kto nie kocha futbolu, ten traci coś w swoim życiu.
3. Polak w finale mundialu
Nie sposób nie wspomnieć o Szymonie Marciniaku. Od początku turnieju w polskich mediach przewijały się spekulacje, że Marciniak może być brany pod uwagę jako sędzia meczu finałowego. W fazie grupowej dostał tylko jeden mecz – pojedynek Francji z Danią. Duże spotkanie, które poprowadził praktycznie bez zarzutu. Pretensji nie było również po meczu Argentyny z Australią w 1/8 finału. To był drugi i na jakiś czas ostatni mecz polskiego zespołu sędziowskiego. Trwało wyczekiwanie – czy Marciniak dostanie ćwierćfinał, półfinał czy może mecz o medale. A może po prostu nie dostanie już nic? W końcu eksplodowała bomba i to wcale nie w gabinecie komendanta policji. Marciniak w finale!
Mundialu 2018 nie mógł zaliczyć do udanych – pojechał do domu po fazie grupowej. Na Euro 2020 w ogóle nie pojechał, bo miał problemy zdrowotne. Zaczęły się wątpliwości. Czy jeszcze wróci na szczyt. Czy rzeczywiście może poprowadzić któryś z najważniejszych meczów w futbolu – finał Euro, mundialu czy Ligi Mistrzów. Odpowiedź przyszła szybko. Może.
I może zrobić to niemal perfekcyjnie. Bo naprawdę na siłę można się przyczepić do jednej, góra dwóch drobnostek w meczu Francji z Argentyną. Generalnie był to jednak sędziowski popis Szymona i jego zespołu. Wszystkie decyzje na pewniaka, wszystkie w punkt. Trzy karne, trzy słuszne. Żółtko dla symulanta Marcosa Thurama? Całkowicie prawidłowe, choć upadek wyglądał bardzo naturalnie i łatwo było się nabrać. Ani razu nie podchodził do monitora VAR, bo nie musiał. Znakomicie zarządzał emocjami. Nie dopuścił do eskalacji złych emocji. Charyzma, autorytet, pewność siebie, ale i znakomite podejście do zawodników, umiejętność pożartowania. Klasa sama w sobie. Jeden z najlepszych aktorów niedzielnego finału, a przecież konkurencja była ogromna.
4. Wojciech Szczęsny – odkupienie
Był jeszcze jeden Polak, z którego mogliśmy być dumni podczas tego turnieju. To oczywiście Wojciech Szczęsny. Ciągnęła się za nim opinia pechowca, który zawala pierwsze mecze na wielkich turniejach. W 2012 z Grecją sprokurował rzut karny i dostał czerwoną kartkę. Cztery lata później niczego nie zawalił, ale doznał kontuzji i oddał miejsce w bramce Łukaszowi Fabiańskiemu. W 2018 zaliczył nieudane wyjście z bramki, po którym Senegal zdobył bramkę. Rok temu podczas Euro zapisał się w protokole meczowym jako autor „samobója” ze Słowacją, choć trudno go nawet za to winić.
W Katarze obejrzeliśmy Wojciecha Szczęsnego w pełnej krasie. Takiego, który wreszcie daje reprezentacji coś ekstra. Bo przecież, do jasnej cholery, to świetny bramkarz. Nie grał w Arsenalu, Romie i Juventusie za ładne oczy. Na tym mundialu ratował nas wiele razy. Z Meksykiem zanotował trudną interwencję po rykoszecie. Był pewny i gola nie wpuścił. Z Arabią Saudyjską był znakomity, a podwójna parada po rzucie karnym i dobitce była do niedzieli zdecydowanie najlepszą interwencją tych mistrzostw. Ze względu na ciężar gatunkowy trzeba przyznać, że przebił ją Emiliano Martinez, broniąc sam na sam z Kolo Muanim w ostatnich sekundach dogrywki. Potem z Argentyną w imponującym stylu znów obronił karnego, tym razem wykonywanego przez Messiego! Jednak w końcu skapitulował, a Argentyńczycy i Francuzi wybili nam z głowy nadzieję na większy sukces. Na pewno jednak nie z winy Szczęsnego odpadliśmy z turnieju, a jeszcze bardziej na pewno za jego sprawą w ogóle zagraliśmy cztery, a nie trzy mecze.
5. Awans w cieniu afery premiowej
Jakby nie patrzeć, nie tylko Argentyna osiągnęła sukces po 36-letniej posusze. Dla Polaków takim sukcesem był bowiem awans z grupy. Udało się w 1986 roku i udało się teraz. Cel postawiony przed Czesławem Michniewiczem został zrealizowany. Styl w jakim dokonali tego Polacy pozostawiał jednak wiele do życzenia. Arcynudne 0:0 z Meksykiem, trochę szczęśliwe 2:0 z Arabią Saudyjską z dużym udziałem parad Wojciecha Szczęsnego, potem 0:2 z Argentyną po meczu, od którego można było nabawić się bólu oczu. Nieco lepiej nasi zagrali z Francją w meczu o ćwierćfinał, ale Kylian Mbappe wyleczył biało-czerwonych z marzeń o czymś więcej niż 1/8 finału.
Niestety, zamiast dyskutować o stylu gry, taktyce, strategii, potencjale polskich piłkarzy i sposobie gry w przyszłości, od dobrych dwóch tygodni dyskutujemy (albo czytamy i słyszymy) o aferze związanej z obiecanymi przez premiera Mateusza Morawieckiego premiami za awans. Pojawiły się setki publikacji na ten temat i tak naprawdę nie wiadomo już, co jest prawdą, a co nie. Faktem jest, że premier te pieniądze obiecał, co jest zalążkiem całej katastrofy. Faktem jest też to, że gdy mleko się w mediach rozlało, z pomysłu się wycofano. Dlaczego Morawiecki uznał, że awans do 1/8 finału wymaga wywalenia z publicznych środków kasy dla ludzi, którzy i bez tego zarabiają miliony? Tego nie wiemy.
Niestety, nie wiemy też, w którym momencie media piszą prawdę, a w którym zmyślają sobie sytuacje, które nigdy nie miały miejsce. Czy prezes PZPN nie wiedział o premiach? Czy piłkarze rzeczywiście dzielili już wirtualną kasę? Czy robili to przed czy po meczu z Argentyną? Czy był związany z tym konflikt? Czy Michniewicz chciał więcej dla sztabu? Czy faktycznie nie chciał nic dla siebie i swojego asystenta? Jaka była w tym wszystkim rola liderów drużyny – Lewandowskiego, Szczęsnego czy Krychowiaka? Mnożą się pytania, a wraz z nimi wokół kadry unosi się smród. Nad Czesławem Michniewiczem wiszą ciemne chmury. Niektórzy dziennikarze twierdzą, że jego los jest już przesądzony, a prezes Cezary Kulesza szuka właśnie odpowiedniego kandydata do prowadzenia reprezentacji. Czas pokaże…
6. Pierwszy afrykański półfinalista
Do tej pory najlepsza czwórka mundialu była dla Czarnego Lądu szklanym sufitem. Najbliżej w 2010 roku była Ghana, ale pamiętna ręka Luisa Suareza zatrzymała marzenia Afryki o medalu MŚ. Te marzenia nie ziściły się wprawdzie w Katarze, ale awans do najlepszej czwórki stał się faktem. Maroko zaskoczyło piłkarski świat. Wygrało grupę z Chorwacją, Belgią i Kanadą. Ograło Hiszpanię w rzutach karnych i Portugalię. Wszystko bez straty gola. Jedyną bramkę Marokańczycy strzelili sobie sami w meczu z Kanadą. Ich triumfalny pochód zakończył się na półfinale z Francją. Przegrali 0:2 i choć zaprezentowali się naprawdę dobrze, to pozostał im mecz o 3. miejsce.
W grupie Lwy Atlasu zremisowały z Chorwacją 0:0. Tym razem to wicemistrzowie świata z 2018 roku byli lepsi. Wygrali 2:1 i tym samym po raz drugi z rzędu stanęli na podium mundialu. Dla raptem 4-milionowej nacji to gigantyczny sukces, tak jak dla Maroko awans do czwórki. Pozostał niedosyt, bo medal był na wyciągnięcie ręki. Maroko nie musi się wstydzić swoich dwóch ostatnich meczów, ale oba zakończyły się porażkami. Dużą rolę odegrały na pewno kontuzje podstawowych piłkarzy, szczególnie w linii obrony, która była wizytówką ekipy Hoalida Regragui.
Dzięki temu turniejowi piłkarski świat lepiej poznał nazwiska takie jak Sofyan Amrabat, Yassine Bounou „Bono”, Romain Saiss i kilka innych. Maroko pokazało, że ma nie tylko Achrafa Hakimiego czy Hakima Ziyecha, choć oni oczywiście również odegrali dużą rolę podczas katarskiego turnieju. Szczególnie ten pierwszy, przez wielu ekspertów wybierany do najlepszej jedenastki mistrzostw.
7. Łzy mistrzów
Nie ma mundialu bez wielkich emocji. Radości i smutków. Na koniec tylko jeden zespół jest zwycięzcą, a 31 to tak naprawdę więksi lub mniejsi przegrani. I dlatego żadna inna impreza nie dostarcza tylu łez. Pamiętamy łzy radości Roberta Lewandowskiego po golu z Arabią Saudyjską. Po długo wyczekiwanym, pierwszym golu Lewego na MŚ.
Były jednak też łzy pogrążonego Neymara, po tym jak Brazylia przegrała konkurs rzutów karnych z Chorwacją i pożegnała się z marzeniami o złocie. Canarinhos czekają na tytuł od 2002 roku, a Neymarowi coraz mocniej tyka zegar. Sam mówił, że katarski mundial może być jego ostatnim. Nawet jeśli nie, to przed nim maksymalnie już tylko jedna okazja, by zwieńczyć kapitalną karierę sukcesem w reprezentacji. By porównania do Pele, Ronaldinho, Ronaldo czy Romario były uzasadnione.
A co ma powiedzieć Cristiano Ronaldo? On już na pewno nie wystąpi na MŚ, a swoją ostatnią szansę na tytuł przegrał w fatalnym stylu. Zaczął golem po wątpliwym rzucie karnym w grupowym meczu z Ghaną. Potem było już tylko gorzej. Kiepski mecz z Urugwajem, fatalny z Koreą Południową. W 1/8 finału trener Fernando Santos posadził swojego asa na ławce! Zastąpił go młody Goncalo Ramos, który popisał się hat-trickiem. Portugalia bez CR7 rozgromiła Szwajcarię 6:1, więc nic dziwnego, że Ronaldo na ławce rozpoczął również ćwierćfinał z Maroko. Pojawił się na boisko zaraz po przerwie, gdy zespół był już w tarapatach. Nie pomógł. Portugalia odpadła, a pięciokrotny zdobywca Złotej Piłki zalał się łzami. Płakał po finale Euro w 2004 roku, płakał i teraz, bo prawdopodobnie schodził z wielkiej sceny. Jeśli prawdą okażą się doniesienia, że w styczniu przejdzie do ligi Arabii Saudyjskiej, to będzie to najpewniej koniec poważnej kariery tego mistrza. Kariery, w której zabrakło kropki nad „i”. Tej kropki, którą jego wielki rywal zdołał postawić.
8. Wielkie rozczarowania
Cristiano Ronaldo śmiało można nazwać mianem jednego z większych rozczarowań tego turnieju. Ale byli inni giganci, którzy również zagrali poniżej oczekiwań. Romelu Lukaku mógł i powinien wprowadzić Belgię do 1/8 finału. W meczu grupowym z Chorwacją partaczył jednak sytuację za sytuacją, jakby był zawodnikiem Zagłębia Lubin, a nie Interu Mediolan. Duża krytyka spadła też na innego Belga – Kevina De Bruyne. To głównie efekt ogromnej skali oczekiwań, bo KDB uznawany jest za jednego z najlepszych piłkarzy na świecie. Faktycznie zagrał poniżej oczekiwań i nie poprowadził Belgii do medalu, ale wydaje się, że i tak był jedną z jaśniejszych postaci podstarzałej, skłóconej ze sobą kadry Czerwonych Diabłów.
Kolejne wielkie rozczarowanie to Gareth Bale. Nikt przy zdrowych zmysłach nie oczekiwał od Walii wielkiego sukcesu, ale Bale błyszczał jeszcze rok temu na Euro 2020, błyszczał parę miesięcy temu, wprowadzając Walijczyków na mundial. W Katarze był fatalny, a Smoki zaprezentowały się marnie, przegrywając nawet z Iranem. Grający w MLS Bale to już piłkarski emeryt – trudno o inny wniosek po tym, co zobaczyliśmy w trzech meczach grupowych czempionatu.
Rozczarowali gracze Bayernu, szczególnie ci w reprezentacji Niemiec. Po raz drugi z rzędu nasi zachodni sąsiedzi zakończyli MŚ na fazie grupowej. Bądźmy uczciwi – podopieczni Hansiego Flicka grali znacznie lepszą piłkę niż np. Polacy, ale za wrażenia punktów się nie przyznaje. Przespali kwadrans meczu z Japonią i kosztowało ich to porażkę 1:2. Remis z Hiszpanią i wygrana z Kostaryką nie wystarczyły do awansu. Joshua Kimmich, Leon Goretzka, Thomas Muller to na pewno spore rozczarowania. Nie wymieniamy tu Jamala Musiali, który jednak powinien popracować nad skutecznością, bo po wspaniałych akcjach w stylu wczesnego Messiego raz za razem brakowało wykończenia.
Rozczarowała reprezentacja Danii, która wspaniale spisała się na Euro 2020 i znakomicie w eliminacjach mundialu. Ba, również w meczach Ligi Narodów podopieczni Kaspera Hjulmanda dawali sygnały, że są w stanie powalczyć o medal w Katarze. Skończyło się pożegnaniem po trzech meczach i raptem punktem na koncie. Christian Eriksen wrócił do kadry, ale na MŚ nie dał drużynie kompletnie nic.
Do grona rozczarowań dorzucić należy Urugwaj. Fakt, odpadnięcie w grupie było mocno pechowe. Zabrakło jednej bramki, ale koniec końców w świat idzie wynik. Mieszanka rutyny z młodością miała być wybuchowa, a okazała się niewypałem. Szczególnie zawiódł Fede Valverde, który ma za sobą fantastyczne tygodnie w Realu Madryt. W reprezentacji nie pokazał jednak nic ciekawego. Nie strzelił gola, nie zaliczył asysty. Luis Suarez, świadomy, że właśnie odpada z MŚ i nie może już niczego zrobić, bo został zdjęty z boiska w meczu z Ghaną, również zalał się łzami, tak jak inni giganci, o których już pisaliśmy.
9. Gospodarze nie dojechali
Może i był to jeden z najlepszych mundiali pod względem sportowym. Może nawet najlepszy. Ale nie ma wątpliwości, że reprezentacja Kataru to najgorszy gospodarz turnieju finałowego. Trzy mecze, trzy porażki, raptem jeden strzelony gol, siedem straconych i po prostu beznadziejna gra. Szczególnie w pamięci zapadł nam mecz otwarcia. Przed miliardową publicznością na całym świecie Katarczycy zagrali katastrofalnie i zasłużenie przegrali 0:2 z Ekwadorem, który nie jest przecież żadnym piłkarskim potentatem.
Lata przygotowań, podporządkowanie szkolenia pod projekt mundialu w 2022 roku i na koniec wielkie fiasko. Za pieniądze można zbudować piękne stadiony, linie metra, nawet całe miasta, ale ciężko nauczyć tak niepiłkarski naród gry w piłkę. Felix Sanchez Bas poległ, ale czy można go winić, skoro za najlepszego piłkarza tej kadry uchodzi gość, który odbił się od Villarreal? Większość pozostałych o grze w Europie może jedynie pomarzyć.
10. „W przeciwieństwie do cyrku, tutaj klaun siedzi na trybunach…”
Niemcy odpadli w fazie grupowej, ale wielki RIGCZ dla jednego z komentatorów niemieckiej telewizji, którymi powyższymi słowami skwitował obrazek z Giannim Infantino na trybunach jednego ze stadionów.
Już samo przyznanie Katarowi organizacji tych mistrzostw wywołało duży niesmak. Dziś wiadomo, w jakich okolicznościach do tego doszło oraz ile ludzkiej krwi przelano, budując całą infrastrukturę na ten mundial. Ale tu akurat Infantino nie był winny, bo to nie jego czasy – on sam był przeciwko tej kandydaturze.
Jednak strumień świadomości, który obecny prezes FIFA wylał na konferencji prasowej przed mistrzostwami to było istne kuriozum. – Dziś czuję się Katarczykiem. Dziś czuję się Arabem. Dziś czuję się Afrykaninem. Dziś czuję się gejem. Dziś czuję się niepełnosprawnym. Dziś czuję się robotnikiem-imigrantem – mówił, wprawiając audytorium w osłupienie. – – Nie jestem Katarczykiem, Afrykaninem, gejem czy niepełnosprawnym. Nie jestem robotnikiem-imigrantem, ale wiem, co to znaczy być dyskryminowanym i prześladowanym. Jako obcokrajowiec w obcym państwie, jako dziecko w szkole byłem gnębiony, bo miałem rude włosy i piegi – kontynuował swój absurdalny monolog „Łysy z UEFA”. – Jako Europejczycy dostaliśmy wiele lekcji. Ja sam jestem Europejczykiem. Za to, co zrobiliśmy jako Europejczycy przez ostatnie 3000 lat na świecie, powinniśmy przepraszać przez kolejne 3000 lat, zanim zaczniemy dawać ludziom moralne lekcje – wywód trwał.
Infantino jest dziś twarzą organizacji zepsutej do cna przez wielkie pieniądze, którą toczy rak korupcji i układów. W takiej sytuacji, jeśli nie ma się pomysłu albo ochoty na zmiany, najlepiej jest milczeć. I niczego w ocenie tego człowieka nie zmieni fakt, że to był naprawdę cudowny mundial, który będziemy wspominać latami.