Do tej pory podglądaliśmy praktycznie wyłącznie ekstraklasowiczów. Polska piłka nożna nie kończy się jednak na najwyższej klasie rozgrywkowej. W zasadzie im niżej, tym ciekawiej. Niekoniecznie lepiej, bo na drugim i trzecim poziomie cyrk na kółkach bywa trudny do zrozumienia. Czas na “podróż” po kilku klubach, gdzie jest wesoło.
Stal Rzeszów w rozbiórce
Ubiegły sezon beniaminek I ligi zakończył w barażach. Nie był tak daleko od awansu do Ekstraklasy, ale w półfinale więcej goli strzeliła Bruk-Bet Termalica Nieciecza. To jednak przeszłość i wcale nie musi się ta historia szybko powtórzyć. Jeszcze pod koniec sezonu było jasnym, że odchodzi główny filar drużyny – Daniel Myśliwiec. Gdyby wybrać trzech trenerów w Polsce, za którymi w ogień pójdą piłkarze, ówczesny szkoleniowiec Stali Rzeszów znalazłby się tam obok Marka Papszuna i Goncalo Feio. Jednak brak porozumienia z włodarzami, a głównie dyrektorami klubowymi w sprawie celów i kierunków obranych przez klub sprawił, że odszedł z klubu. Jak się okazało to uruchomiło prawdziwą lawinę odejść wśród piłkarzy. Jako pierwszy Damian Michalik, czyli gwiazda I ligi, wybrał Miedź Legnicę. Później w wywiadzie dla serwisu Podkarpacie Live wprost stwierdził, że jego odejście było związane z końcem pracy trenera Myśliwca przy Hetmańskiej. Gdyby na tym się skończyło, zapewne nie byłoby takich kłopotów. Jednak to był wierzchołek góry lodowej. W kuluarach coraz głośniej mówi się, że główny sponsor i firma właściciela Rafała Kalisza – Fibrain – przeżywa obecnie kłopoty finansowe. To wszystko układałoby się w jedną całość. Stal nadal nie posiada stadionu spełniającego wymogi ekstraklasowe. Jedna trybuna to zdecydowanie za mało, stąd Żurawie musiały zgłaszać obiekt Cracovii w przypadku ewentualnego awansu. Dodajmy do tego wspomniane kłopoty finansowe, a także infrastrukturalne. Daniel Myśliwiec wielokrotnie narzekał na brak odpowiedniej jakości boisk treningowych, a zespół musiał jeździć trenować do pobliskiej Boguchwały lub innych miejscowości! W najbliższej przyszłości doskwierać może jednak kwestia kadrowa pierwszego zespołu.
Krzysztofowi Bąkowskiemu skrócono wypożyczenie z Lecha, Piotr Głowacki wybrał ŁKS, Dominik Marczuk trafił do Jagiellonii Białystok, Patryk Małecki opuścił klub po wygaśnięciu kontraktu, a odbyło się to w niezbyt elegancki sposób. Dyrektorzy zrzucili winę na trenera, a trener odesłał w stronę dyrekcji, kto był odpowiedzialny za ten ruch. Ramil Mustafajew także zakończył wypożyczenie, Dawid Olejarka zasilił Wisłę Kraków, Kamil Pajnowski Stal Mielec, zaś Bartosz Wolski poszedł do Motoru Lublin. W ten sposób drużyna została praktycznie rozmontowana do zera. Oczywiście pojawiły się już pierwsze wzmocnienia, ale nowy szkoleniowiec – Marek Zub – musi praktycznie zbudować nowy zespół. Łatwo nie będzie, a pierwsze kolejki mogą być bardzo trudne dla Żurawi. Kibice przyzwyczajeni do efektownego stylu drużyny Daniela Myśliwca, teraz mogą się zderzyć z totalnie nową rzeczywistością.
Wisła Płock daje szansę odbudowy
To jeden z najciekawszych przypadków ubiegłego sezonu. Po kilku kolejkach lider grający niezwykle efektowną piłkę w Ekstraklasie. Nawet na zakończenie rundy jesiennej byli w ścisłej czołówce, a skończyło się spadkiem. Spadek Lechii Gdańsk był sensacją, ale spadek Nafciarzy w takich okolicznościach również można potraktować jako ogromne zaskoczenie. Chyba nie tak włodarze klubowi wyobrażali sobie otwarcie nowego stadionu. Pełne otwarcie nastąpi już na początku września, gdy do Płocka przyjedzie Polonia Warszawa. Miało być z wielką pompą w Ekstraklasie, a będzie z nieco mniejszą na jej zapleczu. Do nowego sezonu zespół przystąpi już w zmienionym – co jasne – składzie. Nie chodzi tutaj wyłącznie o kwestie piłkarzy. Jeszcze w końcówce ubiegłego sezonu miejsce Pavola Stano na ławce trenerskiej zajął Marek Saganowski. Były napastnik uznał, że warto zaryzykować i spróbować utrzymać się w lidze z Wisłą Płock. To ostatecznie mu nie wyszło, ale i tak zaliczył awans sportowy względem poprzednich posad, przecież Motor Lublin i Pogoń Siedlce, które prowadził grały w II lidze. Dla Sagana zatem będzie to okazja na promocje i nieco odbudowę, którą rozpoczął już w Siedlcach po nieudanym pobycie w Lublinie. Jednak nie tylko on będzie się odbudowywał.
Stanowisko prezesa objął Piotr Sadczuk, do niedawna prezes Górnika Łęczna, a dyrektora sportowego Dariusz Sztylka. Ten ostatni jeszcze przed chwilą piastował podobną funkcję w Śląsku Wrocław. Warto dodać, że z obu panów kibice ich poprzednich klubów byli… kompletnie niezadowoleni. Pierwszy sprowadził sporo kłopotów finansowych na klub z Lubelszczyzny, a fani zielono-czarnych rok temu bardzo głośno domagali się odejścia, do którego doszło w trakcie rundy wiosennej ubiegłego sezonu. Teraz Sadczuk rozpoczął prezesowanie w nowym miejscu z wysokiego “C”. Na konferencji prasowej dość mocno odniósł się do zachowania Michała Mokrzyckiego. Ten pomocnik w ubiegłym sezonie był wypożyczony z Wisły do ŁKS-u. Jasnym jest, że chciał trafić do nowego beniaminka, który zamienił się miejscami w lidze z jego dotychczasowym pracodawcą. W mediach niemal wymuszał transfer, więc usłyszał mocną kontrę. – Na pewno nie zostawię tak tej sprawy. Jak tylko drużyna wróci ze zgrupowania, od razu czeka Michała rozmowa ze mną. Nie będzie ona przyjemna. Tak samo rozmawiałem z menedżerem zawodnika – on również był bardzo zniesmaczony jego zachowaniem, bo to jest po prostu nieprofesjonalne. Także czekam na drużynę i pewnie w poniedziałek porozmawiam sobie z Michałem. Jego wpis obraził całe środowisko Wisły Płock i jeszcze bardziej utwierdził mnie w przekonaniu, że Michał stąd po prostu nie odejdzie – skomentował sprawę nowy prezes.
Dariusz Sztylka takiego wejścia nie miał, ale także dostaje szansę na odbudowę po pracy we Wrocławiu. Początkowo chwalony, na koniec jednak był współautorem drużyny, która ledwo utrzymała się w lidze, ale zrobiła to mając na kontraktach łącznie trzech trenerów, z których jeden został przywrócony do pracy w końcówce obowiązującego wówczas kontraktu…
Drugie podejście do powrotu
Biała Gwiazda sensacyjnie nie awansowała do Ekstraklasy i kolejny sezon spędzi na jej zapleczu. Wydawało się, że może dojść nawet do prawdziwej rewolucji. Na szczęście dla klubu udało się tego uniknąć. To ważne, bowiem budowa całkiem nowej ekipy nie byłaby łatwa w krótkim letnim okresie. Jednak trzeba będzie sobie radzić bez ważnych ogniw. Z zespołu odszedł przede wszystkim Luis Fernandez, na którego po prostu nie było pieniędzy ze względu na zbyt duże oczekiwania finansowe. To ogromna strata sportowa, ale Wisła trzeba przyznać, że w ofensywie zrobiła dwa mocne – przynajmniej na papierze – transfery. Z Podbeskidzia udało się ściągnąć Goku czyli Joana Romana, zaś z Zagłębia Sosnowiec Szymona Sobczaka. Łącznie strzelili 25 goli w ubiegłym sezonie, więc powinni wypełnić lukę po Fernandezie. Co ciekawe w umowie kupna tego pierwszego znalazła się ponoć klauzula, która… zakazuje mu gry przeciwko Podbeskidziu w nadchodzącym sezonie. To prawdopodobnie pierwszy taki przypadek w Polsce, by taka klauzula została zawarta przy transferze definitywnym, a nie wypożyczeniu.
Wiślacy wybrali jednego Hiszpana z rynku polskiego, ale nie zapomnieli o tym, by wybrać się także na półwysep Iberyjski. Jesus Alfaro, Alvaro Raton i Eneko Satrustegui to nowe hiszpańskie nabytki, ale w przyrodzie musi być równowaga, więc stracili także Sergio Benito czy Alexa Mulę. Boleć jednak może odejście Nigeryjczyka Jamesa Igbekeme, który wiosną był podstawowym graczem drużyny Radosława Sobolewskiego. Ten ostatni, szkoleniowiec Białej Gwiazdy, nieoczekiwanie pozostał na stanowisku. Początkowo kibice chcieli “jego głowy” po odpadnięciu z Puszczą Niepołomice w półfinale baraży. Ostatecznie nastroje nie były tak bojowe i Sobol pozostał w klubie, podobnie zresztą jak Kiko Ramirez, odpowiedzialny za politykę transferową klubu.
Wisła od nowego sezonu zyska coś jeszcze… Mowa o pełnych trybunach. Ostatnich kilka miesięcy to remont obiektu przy Reymonta na Igrzyska Europejskie, co znacznie obniżało pojemność największego – dotychczas – stadionu pierwszoligowego. Niedostępny był także sektor gości, ale to już przeszłość. Teraz ponownie można spodziewać się wysokich frekwencji przy Reymonta, w końcu pierwszoligowa rzeczywistość jest jeszcze ciekawsza.
Kolejny protest w Gdyni
Nad morzem ciekawie nie tylko w Lechii, o której było ostatnio. W innym trójmiejskim klubie – Arce – również trudna sytuacja. W tym przypadku chodzi głównie jednak o relacje, a raczej ich brak, na linii właściciele – kibice – miasto. Jak wiadomo za sznurki w Arce pociąga rodzina Kołakowskich. Jarosław jako piłkarski agent nie może oficjalnie zasiadać w strukturach klubu, więc prezesem jest Michał, jego syn. No i raczej nikt nie jest zadowolony z tych rządów. Coraz gorzej wyglądają relacje z miastem, które nie ma ochoty pomagać klubowi, w którym niejasne są kwestie udziału agentów w codziennym funkcjonowaniu drużyny. Zresztą to najlepiej widać po transferach drużyny, które nie wyglądają najlepiej. Z klubu odeszli Omran Haydary, Daniel Kajzer czy Mateusz Stępień. Wszyscy to byli podstawowi zawodnicy zespołu, a ten ostatni spędził osiem lat w Gdyni, do której trafił w wieku 13 lat i teraz wybrał Stal Mielec. Karierę zakończyła także klubowa legenda – Marcus Vinicius. – Zostałem, gdyż zgodziłem się na znaczne obniżenie kontraktu. Natomiast już pierwsza rozmowa z panem Jarosławem Kołakowskim, w której brał też udział Antoni Łukasiewicz, nie była miła. Usłyszałem od pana Jarka, że na podstawie historii, którą przekazał mu Antek, to on widzi, że ja zaczynam grać dopiero wówczas, gdy kończy mi się kontrakt, że mało pomagam drużynie. Odpowiedziałem, że to nieprawda i że jest… dokładnie odwrotnie. Zazwyczaj pod koniec każdego sezonu słyszałem z klubu: “Marcus ratuj”, dlatego, że te transfery które były robione się nie sprawdzały. Przypomniałem jak to było, gdy za trenera Zbigniewa Smółki, wyrzucono mnie do rezerw i dopiero, gdy przyszedł trener Jacek Zieliński to przywrócił mnie do drużyny i mogłem wtedy pomóc w utrzymaniu ekstraklasy (…) Jeden pan cały czas wtrącał się do wszystkiego, wszystko wiedział najlepiej, nikogo nie słuchał – opowiadał Brazylijczyk o kulisach działań klubu na łamach portalu Trójmiasto.pl.
Kto w ich miejsce? Głównie zawodnicy, którym kończyły się wypożyczenia. Mowa o Olafie Kobackim czy zawodnikach z Kalisza. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że KKS to inny klub, w którym Jarosław Kołakowski ma dużo do powiedzenia, a raczej, którym steruje z tylnego siedzenia. Kasjan Lipkowski wrócił z wypożyczenia i ten młodzieżowy reprezentant Polski może być akurat nielicznym pozytywem dla Arki.
W tym momencie kibice Arki postanowili zaprotestować przeciwko działaniom rodziny Kołakowskich. W internecie działa akcja pod hashtagiem #ArkaRazemBezKolakow. W jej ramach kibice nie będą wspierać zespołu u siebie, nie kupując biletów, karnetów, a także żadnych klubowych pamiątek. – Podstawą w braku zrozumienia całej sytuacji przez Kołakowskich jest to, że Arka to są ludzie. To jesteś Ty, to są Twoi koledzy i koleżanki z sektora, byli zawodnicy, klubowe legendy, sponsorzy, historia budowana przez lata przez wiele pokoleń. To my wszyscy razem stanowimy podwaliny naszego klubu. Oni stwierdzili, że fundamenty nie są im potrzebne, pycha kroczy przodem. Więc pytanie nie jest czy, tylko kiedy im to pierd*****. Kołakowscy zjednoczyli wszystkie środowiska działające wokół Arki, jak nikt inny wcześniej – kibiców, sponsorów, mniejszościowych akcjonariuszy, władze miasta, oldboyów, byłych zawodników, czy finalnie stowarzyszenie szkolące naszą młodzież. Wszyscy mówimy jednym głosem i nie damy się podzielić! – czytamy na stronie Arkowcy.pl.
Najchętniej opisywany klub spoza Ekstraklasy
Jeden z użytkowników Twittera stwierdził niedawno, że Motor Lublin od marca do teraz miał o sobie tyle wzmianek w mediach, co od początku istnienia – 1950 roku. To hiperbola, ale coś w tym może być. W końcu beniaminek I ligi jest na ustach całej piłkarskiej Polski nieprzerwanie od afery na linii Goncalo Feio – Paweł Tomczyk i Paulina Maciążek. Poszkodowany duet wyleciał z roboty, a Portugalczyk pozostał w klubie. Zbigniew Jakubas wykalkulował, że on może dać awans, a pozostała dwójka już nie. No i dał awans. Lublinianie awansowali do I ligi, do której wracają po trzynastu latach. Całość przygód Motoru można przeczytać na łamach naszego bloga w oddzielnym tekście, choć i on już się nieco zdezaktualizował, bo znów mogliśmy poczytać o “rozróbach” w żółto-biało-niebieskiej ekipie, oczywiśćie z Feio w roli głównej.
Motor Lublin na poziomie I ligi będzie sporą zagadką. Trzeba pamiętać, że to beniaminek. Z drugiej strony w minionym sezonie Ruch Chorzów w roli beniaminka awansował do Ekstraklasy, a Stal Rzeszów zameldowała się w barażach. Na przekór tej tezie można pokazać Chojniczankę, która błyskawicznie wróciła do II ligi. W Lublinie w teorii jest niemal wszystko, by Motor ruszył w kierunku Ekstraklasy. Bogaty właściciel, piękny stadion, coraz silniejsza drużyna oraz piekielnie uzdolniony merytorycznie trener. Tyle że naprzeciw można wystawić sporo kontrargumentów. Ten sam trener ma ogromne kłopoty z panowaniem nad emocjami, a raczej nie umie ich ujarzmić. Od awansu do I ligi minął miesiąc, a już w tym czasie wydarzyły się dwie afery, które ujrzały światło dzienne. Najpierw Zbigniew Jakubas pokrętnie tłumaczył się z nieprzedłużenia kontraktu z Goncalo Feio. Temu pozostanie w klubie zapewnili m.in. piłkarze, którzy zaprotestowali i nie pojechali na sparing z Górnikiem Łęczna 1 lipca. Kilkadziesiat godzin później klub ogłosił jednak porozumienie z Portugalczykiem. Jednak po chwili kolejna afera na całą Polskę, którą było zwyzywanie wieloletniego kierownika drużyny Dariusza Baryły, za którym wstawił się asystent trenera Przemysław Jasiński. Efekt był taki, że obaj nie pojechali na obóz. Gdy wydawało się, że obu zabraknie w klubie, ci jak gdyby nigdy nic, pojawili się na klubowych zdjęciach do skarbu kibica Przeglądu Sportowego.
Póki co sportowo kibice w Lublinie nie powinni się niczego obawiać. Goncalo Feio wraz ze swoim sztabem ściągnęli graczy przygotowanych pod “ich granie”. Najmocniejszym transferem wydaje się być wspomniany Wolski ze Stali Rzeszów. Ale za wzmocnienia uważani są także Mathieu Scalet z Podbeskidzia czy Krystian Palacz z Lecha. Wiele nazwisk może nie robi wrażenia na pierwszy rzut oka, ale przypadku w ich ściąganiu nie było i raczej można spodziewać się wzmocnień. Z drugiej strony to jedyny pozytyw w tym momencie w klubie. Oficjalnie funkcje prezesa ponownie zajmuje Zbigniew Jakubas, który ewidentnie nie panuje nad wydarzeniami w Motorze. Brak struktur i administracji w klubie utrudnia jakiekolwiek działania marketingowe czy sprzedażowe. Wydawało się, że łatwo będzie spieniężyć taki sukces, jakim był awans w niecodziennych okolicznościach. Jednak i to udało się w Lublinie zepsuć.
To jednak nie musi być koniec zawirowań wokół klubu. Motor Lublin, Goncalo Feio i cała społeczność czekali na komunikat Najwyższej Komisji Odwoławczej przy PZPN, która zajęła się odwołaniem od pierwszej kary – w zawieszeniu – za aferę z Pawłem Tomczykiem. Co ciekawe odwołanie od decyzji wniosły… obie strony. Tyle że były prezes Motoru także ma kolejny argument po swojej stronie, czyli wszczęte postępowanie prokuratorskie wobec Portugalczyka za wspomniane wydarzenia po meczu Motoru z GKS-em Jastrzębie.
Wcześniej komisja dyscyplinarna PZPN wymierzyła Portugalczykowi trzy kary: dyskwalifikacje na jeden rok w zawieszeniu na dwa lata, 30 tysięcy złotych grzywny oraz zobowiązanie do przeproszenia poszkodowanej dwójki na piśmie. Teraz jednak NKO zdecydowało się na cofnięcie sprawy do ponownego rozpatrzenia. Warto dodać, że Portugalczyk wyznał, że nie czuje się winny i nie zasłużył na żadną z nałożonych kar dyscyplinarnych, napisał Maciej Wąsowski z portalu Weszło. Co następuje teraz? NKO uwzględniło odwołanie prezesa Tomczyka, oddaliła odwołanie Goncalo Feio, komisja dyscyplinarna rozpatrzy ponownie sprawę, a PZPN uznał, że całe zdarzenie miało związek z meczem, co tylko może pogorszyć sytuacje trenera pod względem potencjalnej kary. Nie wiadomo jednak, kiedy nastąpi posiedzenie komisji dyscyplinarnej.
Stadionowe zawirowania
W Ekstraklasie dwa kluby nie rozpoczną sezonu u siebie, więc I liga nie chciała być gorsza. Chociaż tutaj trzeba przyznać, że na ogół sytuacja wygląda naprawdę dobrze. Wisła Płock lada moment zainauguruje nowy stadion, spadająca Lechia Gdańsk będzie miała największy i najładniejszy stadion na tym poziomie rozgrywkowym, a powiew świeżości w tym aspekcie też będzie po awansie wspomnianego Motoru Lublin. Nieco gorzej to wygląda w przypadku obiektów Polonii Warszawa, Miedzi Legnica czy Znicza Pruszków. Jednak tylko w tym ostatnim miejscu będą spore kłopoty z sektorem gości, który po prostu nie przystoi do poziomu centralnego i dawno powinien być przedmiotem interwencji PZPN-u, gdyż warunki dla gości w podwarszawskiej miejscowości są po prostu skandaliczne.
Nadal kłopoty stadionowe ma Resovia, która kolejny sezon spędzi na obiekcie miejskim przy Hetmańskiej, czyli w domu lokalnego rywala – Stali. Dodatkowo, mimo sprzyjających aspektów politycznych, Resovia raczej prędko nie doczeka się nowego stadionu przy ul. Wyspiańskiego lub w nowej lokalizacji. To pokazuje, że drugi rzeszowski klub raczej nie zrobi kroku naprzód i środek tabeli I ligi to maksimum, co ich czeka w najbliższym czasie. Warto jednak dodać, że klub ma nowego prezesa, którym będzie Leszek Bartnicki. Dla tego byłego dziennikarza to trzecia tego typu posada, po pracy w Motorze i GKS-ie Tychy, gdzie nie zrobił spodziewanych awansów.
Ciekawe rozwiązanie czeka także na linii Opole-Bełchatów-Bytom. Odra Opole jest w trakcie budowy nowego stadionu. Jest szansa, że ten będzie gotowy już od początku kolejnego sezonu. Póki co jednak musi się męczyć na swoim wysłużonym obiekcie. Tyle że późną jesienią i wczesną wiosną będą musieli przenieść się do Bełchatowa, gdzie jest podgrzewana murawa. Jednak ich stadion nie będzie stał pusty, bowiem w Opolu póki co swoje mecze będzie rozgrywać Polonia Bytom na poziomie II ligi.