Trzecie podejście Rakowa Częstochowa do europejskich pucharów miało słodko-gorzki smak. Z jednej strony wreszcie udało się osiągnąć fazę grupową Ligi Europy, z drugiej zaś po sześciu spotkaniach trudno pozbyć się wrażenia, że „Medaliki” mogły i powinny osiągnąć dużo więcej, niż jedną, skromną wygraną i jeden remis. Skoro poszło tak dobrze, dlaczego jest tak źle?
Wszystko co złe zaczęło się już na starcie przygotowań do nowego sezonu. Już w pierwszym przedsezonowym sparingu z Puszczą Niepołomice bardzo ciężkiej kontuzji doznał lider częstochowskiego zespołu Ivi Lopez. Hiszpański rozgrywający w kontakcie z przeciwnikiem padł jak rażony piorunem, a późniejsze badania wykazały zerwanie więzadeł krzyżowych przednich. Diagnoza była okrutna – co najmniej 8 miesięcy przerwy. Pod Jasną Górą rozpoczęło się gorączkowe poszukiwanie wartościowego zmiennika, który dostarczy bramki i asysty. Znajdowali się bowiem krytycy, którzy – zachowując odpowiednie proporcje – porównywali sytuację Rakowa do Barcelony. „Ivizależność” była zarzutem wobec drużyny prowadzonej wówczas przez trenera Marka Papszuna. Czas pokazał, że nie było to czcze gadanie.
„Medaliki” dość szybko pozyskały w „promocyjnej” cenie Johna Yeboaha ze Śląska Wrocław, ofensywnego pomocnika, który miał za sobą udane rozgrywki w stolicy Dolnego Śląska. W drugiej połowie lipca Raków odpalił transferową bombę. Do Częstochowy trafił Sonny Kittel, który na warunki Ekstraklasy wydawał się być nabytkiem kosmicznym, z doświadczeniem w Bundeslidze i kapitalnymi liczbami na poziomie 2. Bundesligi. Z perspektywy grudnia pozytywnie możemy ocenić tego pierwszego. Być może Ekwadorczyk z niemieckim paszportem nie wszedł ciągle w buty Lopeza, natomiast nie można przejść obojętnie wobec faktu, ze jest on obecnie jednym z najważniejszych ofensywnych ogniw Rakowa. Jego gol ze Sturmem Graz w 5. kolejce Ligi Europy pozwolił częstochowianom realnie myśleć o grze w Lidze Konferencji Europy na wiosnę. Kittela z kolei zapamiętamy wyłącznie z kapitalnego gola przeciwko Karabachowi Agdam, który zapewnił wygraną nad Azerami i lepszą pozycję wyjściową przed rewanżowym meczem kwalifikacji Ligi Mistrzów.
Wciąż mówimy tylko o przebłyskach. W przypadku Yeboaha ograniczeniem był sierpniowy uraz w rewanżu z Karabachem, który wyhamował obiecujący start zawodnika w nowym zespole (2 asysty w 5 meczach). Ogólna ocena zastępstwa Iviego Lopeza jest jednak negatywna. Brak wartościowych zmienników dla liderów konkretnych formacji Rakowa to kolejny kamyczek do ogródka zespołu spod Jasnej Góry. Wyśmiewany przez wielu Vladislavs Gutkovskis, rosły napastnik, który był symbolem indolencji strzeleckiej częstochowskiej drużyny, z perspektywy czasu jest obecnie mokrym snem kibica „Medalików”. „Gutek” opuścił zespół latem, a fani czerwono-niebieskich liczyli na napastnika z prawdziwego zdarzenia. Dostali Łukasza Zwolińskiego z Lechii Gdańsk, 18-letniego Tomasza Walczaka z Wisły Płock, a we wrześniu 20-letniego Chorwata Ante Crnaca. W połączeniu z mającym ważny kontrakt Fabianem Piaseckim linia ofensywna bardziej bawiła, niż straszyła.
Snajperzy z Częstochowy zawiedli na całej linii. Jedynie Zwoliński mógł być dumny ze swoich występów w kwalifikacjach do europejskich pucharów, w których zdobył 3 gole, walnie przyczyniając się do ogólnego sukcesu, jakim był awans do fazy grupowej LE. Kompletnym nieporozumieniem jest obecność Piaseckiego, którego ofensywne poczynania bywają komiczne, żałosne, a czasem zakrawają o sabotaż. Rosły snajper strzelił jesienią 3 gole – ważne dwa w kwalifikacjach i jednego w zremisowanym meczu ze Sportingiem Lizbona. W lidze zaś nie zanotował choćby pół gola czy asysty. Jeśli działacze Rakowa liczyli na jakiekolwiek pieniądze z potencjalnej sprzedaży Piaseckiego to mam dla nich złą wiadomość: obecna wartość Piaseckiego to worek piłek i słupki treningowe. Iskierką nadziei jest obecność Crnaca, który wchodząc do zespołu w trakcie rundy zdobył 2 bramki i zanotował 2 asysty w Ekstraklasie. Not great, not terrible, jednak ogólny obraz linii ataku Rakowa wygląda bardzo mizernie. Interesującą statystykę przywołał Mateusz Rokuszewski z Weszło. Okazało się bowiem, że w każdym z grupowych meczów LE „Medaliki” nie potrafiły oddać do przerwy choćby jednego celnego strzału.
Brak jakościowych zastępców odbił się również na defensywie częstochowskiej drużyny. Urazy Zorana Arsenicia i Stratosa Svarnasa obnażyły spore braki w tej formacji. Pozyskany latem z węgierskiego Ferencvarosu Adnan Kovačević nie osiągnął poziomu kolegów, łapiąc sporo żółtych kartek, zaś w kryzysowych momentach luki w obronie musiał łatać nominalny skrzydłowy Fran Tudor. Chorwat, który w Rakowie często pojawiał się jako prawy wahadłowy powinien być wzorem dla kolegów z drugiej strony boiska. Ani Jean Carlos Silva, ani Srdjan Plavsić nie dali na lewej stronie wystarczającej jakości zarówno w ofensywie, jak i defensywie. Łyżkę dziegciu dołożył Bogdan Racoviţan, który najpierw w domowym spotkaniu ostatniej rundy kwalifikacji do Ligi Mistrzów z FC Kopenhaga zanotował trafienie samobójcze, a w wyjazdowym meczu LE ze Sportingiem sprokurował rzut karny i wyleciał z czerwoną kartką już w 12 minucie. A rozmawiamy o zawodniku, który był pierwszym wyborem trenera Dawida Szwargi z rozegranymi 30 spotkaniami tej jesieni.
Latem „Medaliki” dokonały sześciu transferów bezpośrednio do pierwszej drużyny. Przy każdym z sześciu nazwisk – Yeboah, Zwoliński, Kittel, Crnac, Plavsić i Kovačević – możemy postawić jakiś znak zapytania. Z perspektywy czasu wydaje się, że wszyscy potrzebują czasu na adaptację w zespole, co oznacza, że ruchy kadrowe pod kątem występów w europejskich pucharach były zwyczajnie spóźnione. Jasne, spora liczba mniejszych lub większych kontuzji w zespole także nie pomogła w stopniowym wprowadzaniu zawodników w rytm gry drużyny i kilku z nich zostało rzuconych na głęboką wodę. Natomiast nie można zrzucać wszystkiego na karb pecha, braku doświadczenia lub krótkiego stażu w zespole. Grupowi rywale Rakowa – Atalanta, Sporting i Sturm Graz – świetnie wypunktowali zespół trenera Szwargi, obnażając w sześciu meczach wszystkie mankamenty zespołu spod Jasnej Góry.
To właśnie włoski zespół doskonale pokazał przepaść dzielącą Raków od najlepszych drużyn Europy. Atalanta może być dla częstochowian wzorem do naśladowania. Drużyna z podobnej wielkości miasta, z bogatym właścicielem, aspirująca do czołówki w swojej lidze i osiągająca w niej wysokie lokaty (trzykrotnie 3. miejsce w Serie A). Oczywiście różnica w budżetach i możliwościach infrastrukturalnych jest obecnie nie do przeskoczenia, natomiast oba mecze z ekipą z Bergamo pokazały w jakim kierunku powinien zmierzać Raków. W rewanżowym spotkaniu, w którym gracze z Częstochowy mogli zapewnić sobie dalszą grę na wiosnę kosztem Sturmu, goście z Italii wyszli z 5 debiutantami w wyjściowym składzie. Kolejnych pięciu wpuścili z ławki, wygrywając 4:0.
Lista grzechów Rakowa jest długa, a ostatnią pozycją, która częstochowian może zaboleć w dłuższej perspektywie jest klubowy ranking UEFA. „Medaliki” stały przed ogromną szansą na ugranie czegoś więcej niż gwarantowane 3 punkty za udział w fazie grupowej, jednak i ten próg okazał się być dla zespołu z Częstochowy zbyt wysoki. Finalnie po trzech kolejnych europejskich przygodach Raków będzie legitymował się współczynnikiem 8,000, co być może pozwoli na rozstawienia w dwóch z czterech rund kwalifikacyjnych. Droga do europejskich pucharów nie jest zatem usłana różami. Dla porównania Legia Warszawa w trwającej wciąż europejskiej kampanii nazbierała tych punktów 9. W interesie Rakowa jest zatem w pierwszej kolejności zakwalifikowanie się do europejskich pucharów, a następnie heroiczna walka o jak najlepszy wynik.
To była złota jesień w Europie dla podopiecznych Dawida Szwargi. Liście jednak bardzo szybko opadły, a z pięknej przygody, która pozostawiła w sercach i umysłach kibiców sporą drzazgę i ogromny niedosyt, w Częstochowie zostanie ok. 9,5 miliona euro. W warunkach Ekstraklasy są to wciąż ogromne pieniądze. Pozostaje mieć nadzieję, że Raków nie wyda tych pieniędzy na głupoty, a rozsądnie zainwestuje w rozwój klubu.