Mundialowe emocje opadły już na dobre na rzecz magii Świąt Bożego Narodzenia. Jednak nie wszyscy dostali pod choinkę wymarzony prezent. Selekcjoner Czesław Michniewicz “w nagrodę” za wyjście z grupy mundialu po raz pierwszy od 36 lat otrzymał informację o nieprzedłużeniu kontraktu. Oczekiwania wobec reprezentacji Polski kolejny raz pozbawiły pracy polskiego trenera. Czy słusznie?
“Czeslawismo”, jak nazywany jest styl gry zespołów prowadzonych przez Michniewicza, nie był żadną niespodzianką dla kibiców, którzy żywo interesują się polską piłką nożną na co dzień. Defensywny styl gry i szukanie przewag w kontratakach były znakiem rozpoznawczym kończącego pracę z reprezentacją selekcjonera już choćby podczas pracy w kadrą młodzieżową. Po sukcesie na EURO 2016 wszyscy odnosili się jednak do stylu gry drużyny Adama Nawałki – szybkiego i widowiskowego, choć w najważniejszych meczach także nieskutecznego. Następcy Nawałki prochu nie wymyślili. Kadra Jerzego Brzęczka grała dość bezbarwny futbol, za którym jednak szły wyniki: awans do kolejnego EURO i utrzymanie bytu w elicie Ligi Narodów. Brzęczek podzielił późniejszy los Michniewicza z powodu kiepskich relacji z liderami reprezentacji, głównie z Robertem Lewandowskim. Z kolei kadencja Paulo Sousy to poprawa gry ofensywnej i katastrofa w obronie. Kadra Portugalczyka w 15 meczach tylko 3 razt zachowywała czyste konto i została pierwszą, której San Marino strzeliło w historii 2 gole. “Praca” Sousy sprawiła, że to właśnie Michniewicz walczył o awans do mundialu w barażach.
Taktyka Michniewicza w meczu ze Szwecją była niezwykle skuteczna. Biało-Czerwoni wygrali ze Szwedami 2:0. Euforia związana z awansem przyćmiła nieco obraz tego meczu. Meczu, przed którym kibice mieli mnóstwo obaw. Kilka dni wcześniej Polacy mierzyli się towarzysko ze Szkotami i dopiero w doliczonym czasie gry doprowadzili do remisu po golu Krzysztofa Piątka z rzutu karnego. Jasne, Michniewicz eksperymentował z personaliami, ale jednak drużyna w obu tych spotkaniach grała typowy dla niego futbol. Dziwi więc nieco święte oburzenie kibiców i mediów odnośnie stylu gry – a raczej jego braku – naszej reprezentacji. Podobnie wyglądało to w poprzednich zespołach Michniewicza. Namacalna różnica polega jednak na poziomie sportowym przeciwników. Na krajowym podwórku czy w reprezentacjach młodzieżowych pewne niedoskonałości systemu można sprytnie zamaskować, a dodatkowo liczyć na błędy rywala. Wszyscy pamiętali udane młodzieżowe Mistrzostwa Europy pod wodzą Michniewicza, ale zapomnieli, że w drodze na MME młodzieżówka ani razu nie wygrała z Wyspami Owczymi, a w meczu o “wszystko” podczas turnieju dostała lekcję futbolu od genialnych Hiszpanów, gdzie poległa 0:5.
Im bliżej było katarskiego mundialu tym bardziej ochoczo przebąkiwano o szansach Biało-Czerwonych. Celem był oczywiście awans z grupy, ale głowy “grzały się” coraz mocnie. Najbardziej odważne scenariusze rozpatrywały awans z pierwszego miejsca, szanse outsiderów z grupy D – Australii i Tunezji – na awans i walkę Polski o ćwierćfinał! Lodu!!! Reprezentacja nie miała w składzie żadnych argumentów na walkę o cokolwiek ponad korzystne rozstrzygnięcia w meczach z Meksykiem i Arabią Saudyjską, a kibice rozprawiali czy to jest moment na ukąszenie Argentyny! Trzeba sobie jasno powiedzieć, że z perspektywy czasu i chłodnej oceny naszego występu na mundialu oczekiwano niemożliwego. Myślenie, że dobre występy w klubach przełożą się na równie dobrą grę w drużynie narodowej to absurd, który postaram się wyjaśnić w kolejnym akapicie. Mimo posiadania obecnie jednego z najlepszych napastników świata, czołowego bramkarza Europy oraz jednej z gwiazd Napoli należy postawić sprawę jasno – reprezentacja Polski nie była i nie jest w gronie 16 najlepszych drużyn świata, na co wskazywałby udział w 1/8 finału. Dlaczego?
Wystarczy spojrzeć na personalia i analogie do lat poprzednich. Tylko w kilku miejscach znajdziemy progres. Mowa tu właśnie o Wojciechu Szczęsnym, Piotrze Zielińskim i Robercie Lewandowskim, którzy są obecnie jedynymi zawodnikami naszej reprezentacji zdolnymi rywalizować na najwyższym światowym poziomie. W Katarze do tej trójki dołączył jeszcze Bartosz Bereszyński, który mimo pojedynczych błędów był prawdziwym objawieniem kadry na nieswojej pozycji, czyli lewej obronie. Reszta defensywy? Matty Cash, namaszczony na następce Łukasza Piszczka, kompletnie zawiódł podczas katarskiego turnieju i nawet dobry występ przeciwko Kylianowi Mbappe nie zmieni ogólnego, negatywnego obrazu prawego obrońcy. Kamil Glik jest już jedną nogą po drugiej stronie rzeki. Nieprzypadkowo mówimy o zawodniku Serie B, który czytaniem gry, ustawieniem i siłą fizyczną coraz mniej maskuje swoje niedostatki szybkościowe. Gol Mbappe obnażył braki Glika, który w swoim primie podjąłby choćby próbę skasowania akcji. Powtórki dokładnie pokazały chęć uniknięcia kompromitacji w pojedynku z francuskim królem strzelców mundialu. Michniewicz postawił także na niedoświadczonego Jakuba Kiwiora, który może być filarem kadry, ale na pewno jeszcze nie teraz. To również znamienne, że ławka w Premier League posadziła na ławce Jana Bednarka – faworyta do miejsca w środku obrony reprezentacji Polski. W porównaniu choćby z zespołem Nawałki mamy przepaść jeśli chodzi o formę i umiejętności.
Trudno coś dobrego powiedzieć o formacji pomocy Biało-Czerwonych w Katarze. Poza Zielińskim zawiedli w zasadzie wszyscy. Pojedyncze przebłyski Przemysława Frankowskiego i Jakuba Kamińskiego to zbyt mało, aby myśleć o tworzeniu przewag w drugiej linii. Rozczarowaniami były występy Sebastiana Szymańskiego i Krystiana Bielika, zaś Grzegorz Krychowiak kolejny raz potwierdził, iż ostatni raz jako defensywny pomocnik notował dobre występy w barwach Sevilli. Sześć lat temu! Dwudziestoletni Nicola Zalewski to wciąż melodia przyszłości z olbrzymim talentem i umiejętnościami. Paradoksalnie najlepszy występ z pomocników zanotował ten, którego obecność była wyśmiewana i wyszydzana, a który ku wyjazdowi do Kataru miał najwięcej argumentów “za”. Łatka zmarnowanego talentu i “wioskowego głupka” słuchającego disco polo pewnie będzie się ciągnąć za “Grosikiem” jak alkohol za Sławomirem Peszką do końca życia, ale będący w dobrej formie i błyszczący w Ekstraklasie skrzydłowy krótkim występem z Francją przyćmił wszystkich swoich kolegów. W niespełna kwadran pokazał, że istnieje “życie” na skrzydle, że pewnych rzeczy jak szybkość, nieszablonowa technika i pierwiastek szaleństwa nie można zapomnieć mimo upływających lat. Rola “jokera” wielokrotnie była dla Grosickiego zbawieniem i tak było również w meczu 1/8 finału. Czy Michniewicz dysponował lepszymi pomocnikami niż Nawałka czy Sousa? Niestety nie.
W przypadku linii ataku trudno porównywać występy u poprzedników. Styl gry reprezentacji Michniewicza nieco skazuje snajperów na bezrobocie w długich fragmentach spotkań. Natomiast jeżeli druga linia nie jest w stanie dostarczać piłek do napastników to nawet Robert Lewandowski będzie miał problem z tworzeniem sytuacji bramkowych. Pomijając jednak kwestie taktyczne występy kolegów “Lewego” były nierówne. Odradzający się po trudnym czasie w Napoli Arkadiusz Milik wywiązał się z powierzonych mu zadań, natomiast krótkie epizody Karola Świderskiego i Krzysztofa Piątka pokazały, że formy nie da się kupić. W przypadku “Świdra” szybki koniec sezonu w MLS zauważalnie wpłynął na 45 minutowy występ przeciwko Argentynie, w którym był zupełnie niewidoczny. Z kolei Piątek od 2 lat próbuje wrócić do dyzpozycji, którą prezentował jeszcze w barwach Genoi. Michniewicz postawił na właściwych graczy – to były najrozsądniejsze wybory spośród napastników możliwych do powołania. Połowa z nich nie stanęła jednak na wysokości zadania. W tej jednej formacji byłego już selekcjonera można ganić, bowiem u Adama Nawałki poza “Lewym” i Milikiem nie istniała pozycja “trzeciego” napastnika, zaś Sousa i Brzęczek dysponowali tymi samymi nazwiskami. W tym wypadku potencjał ofensywny został zmarnowany.
Czy reprezentację Michniewicza i samego selekcjonera należy oceniać negatywnie? Nie, założone cele – utrzymanie Dywizji A w Lidze Narodów oraz awans z grupy na mundialu – zostały osiągnięte. Mówi się, że cel uświęca środki i w tym wypadku faktycznie tak było. Realia niestety są brutalne dla selekcjonera. Warsztat Michniewicza jest zbyt słaby, aby grać futbol atrakcyjny dla oka, przy braku wartościowych wykonawców, a tych reprezentacja Polski ma niestety bardzo mało. Z perspektywy czasu za cudotwórców należy uznać zarówno Leo Beenhakkera, jak i Adama Nawałkę. Pierwszy z naprawdę przeciętnej drużyny stworzył zespół potrafiący zdominować dużo mocniejszego rywala. Niestety w końcowym rozrachunku Holender zapłacił wysoką cenę za przekonanie o swojej nieomylności – kompromitacja podczas EURO 2008 i zawalone eliminacje do mundialu w RPA rozmieniły jego mit założycielski na drobne. Z kolei Nawałka trafił na świetny czas wyselekcjonowanych zawodników, narzucił im swój do bólu skuteczny pomysł na grę i awansował do dwóch kolejnych dużych imprez.
I właśnie w tym miejscu należy stanowczo stwierdzić – na dziś sam awans na mundial powinniśmy traktować jako sukces. Na Starym Kontynencie mamy prawo wymagać gry w fazie pucharowej mistrzostw, natomiast w światowym czempionacie jesteśmy wciąż jednymi z wielu biorących udział. Nie zmienili tego kolejni selekcjonerzy z Nawałką włącznie. Z tego punktu widzenia Michniewicz został ofiarą oczekiwań kibiców, mediów, a pewnie także samych piłkarzy. Oczekiwań zupełnie nieuzasadnionych w starciu z najlepszymi drużynami na świecie. Czekamy na ogłoszenie nazwiska nowego selekcjonera, mając nadzieję, że znajdzie się ktoś, kto pokaże jakość, a nie “jakoś”. W przypadku Michniewicza “jakoś” było niestety sufitem.