Piłka nożnaPremier League

Darwin Nunez – odrodzenie?

30 sierpnia, 2023

Darwin Nunez trzy razy z rzędu nie załapał się do podstawowej jedenastki Liverpoolu. Miał to być jego sezon przełomowy, a raczej wszyscy o nim zapomnieli. Do czasu meczu z Newcastle, w którym po wejściu z ławki wygrał mecz. Czy to początek jego odrodzenia… albo inaczej… narodzenia?

Dominik Szoboszlai, Alexis MacAllister, Cody Gakpo a z przodu Mohamed Salah, Luis Diaz i na środku ataku Diogo Jota. Tak wyglądało zestawienie ofensywy Liverpoolu w dwóch pierwszych spotkaniach – z Chelsea i Bournemouth. W trzecim Cody Gakpo przeniósł się na środek ataku, a jego miejsce w środku pola zajął sprowadzony świeżo ze Stuttgartu, 30-letni  Japończyk Wataru Endo. Jurgen Klopp wolał na szpicy wystawić Diogo Jotę i Cody’ego Gakpo niż Darwina Nuneza. Na lewej stronie też nie było miejsca, bo w imponującym stylu sezon na tej pozycji rozpoczął Luis Diaz. Tak więc Urugwajczyk musiał pogodzić się z rolą rezerwowego. Z Chelsea wszedł na ponad 20 minut, z Bournemouth na ledwie kilka, a z Newcastle wystarczyło mu 16 (włącznie z doliczonym), żeby zostać bohaterem „The Reds”.

„Sroki” trochę pokpiły sprawę. Miały idealną, wymarzoną wręcz sytuację. Nie dość, że prowadziły na własnym obiekcie 1:0, to jeszcze w 28. minucie z boiska wyleciał Virgil van Dijk, który atakował przez nogi Alexandra Isaka. Arbiter uznał, że był on ostatnim obrońcą i ukarał go czerwoną kartką. Liverpool musiał grać w osłabieniu i skazany był na pożarcie. Newcastle stwarzało kolejne okazje i śmiało mogło podwyższyć. Raz Almirona w fenomenalny sposób zatrzymał Alisson Becker, innym razem Paragwajczyk trafił w słupek. Game changerem jednak okazał się ten, na którego absolutnie nikt nie stawiał. I nie był to nikt z Newcastle United. Żaden Harvey Barnes czy inny Callum Wilson, choć to byłoby bardziej logiczne. Darwin Nunez miał coś tam poszarpać z przodu, a popisał się taką skutecznością, jakby wszedł w skórę innych urugwajskich napastników – Luisa Suareza lub  Edinsona Cavaniego.

Wcześniej marnował dwa lub trzy razy lepsze okazje. Darwin kojarzył się wszystkim z niefrasobliwością, nieskutecznością i błędnymi decyzjami w polu karnym. A to odskoczyła mu piłka, a to źle w nią trafił, a to próbował na siłę, zamiast technicznie. W sezonie 2022/23 w Premier League zmarnował najwięcej okazji określanych jako „duże”. Dokładnie 20. Tyle, co Ollie Watkins, Mohamed Salah, mniej niż Marcus Rashford (on miał 22) i Erling Haaland (28). Tyle, że Norweg został absolutnym królem strzelców z 38 trafieniami, Rashford uzbierał ich 17 (a przypomnijmy, że nie strzela karnych). Salah miał 19 goli w lidze (dwa z karnych), a Watkins 15 (jeden z karnego). Ile strzelił Nunez? Dziewięć. Więc jego zmarnowane szanse były na potęgę. Współczynnik xG, który pokazuje jakość stworzonych szans, był dla Nuneza druzgocący. Powinien zdobyć przynajmniej pięć lub sześć bramek więcej.

Tymczasem tutaj wykorzystał błąd Svena Botmana, któremu niefrasobliwie odbiła się piłka, popędził prawym skrzydłem i absolutnie bez zastanowienia przyładował po długim rogu. Precyzyjnie, silnie. W doliczonym czasie zrobił prawie to samo. Podobne uderzenie, ale już bardziej techniczne. Uciekł do prawej strony Danowi Burnowi, otrzymał prostopadłe podanie od Salaha i po raz kolejny uderzył po długim rogu, zostając bohaterem. Liverpool wyrwał trzy punkty w dziesiątkę, Darwin Nunez wszystkim się przypomniał i może opierać pewność siebie właśnie o to spotkanie. To było przedziwne – patrzeć, jak mający ogromne problemy z techniką przy wykańczaniu akcji Urugwajczyk dwa razy w tak bezwzględny sposób pokonał Nicka Pope’a. Tak, jakby to była bułka z masłem. Strzelił dokładnie tam, gdzie zaplanował. W ogóle do czegoś takiego nie przyzwyczaił.

Trudno sobie przypomnieć inny tak spektakularny mecz Nuneza w barwach Liverpoolu. Chyba nie było takiego w poprzednim sezonie. Miał świetne wejście w meczu o Tarczę Wspólnoty, kiedy zapowiadano jego walkę z Erlingiem Haalandem. Przez chwilę to on był wyżej, ale trwało to do momentu idiotycznej czerwonej kartki z Crystal Palace, w której się ośmieszył, dając się sprowokować Joachuimowi Andersenowi. Duńczyk nazwał go wręcz głupim. I nie on jeden, bo taki przekaz poszedł na cały świat – Nunez nie trzyma nerwów. Potem zaczął być nieskuteczny, bliżej mu do flopa niż udanego zakupu „The Reds”. Lepiej czuł się główkując. Tak strzelił z West Hamem, z Ajaksem i dwukrotnie z Manchesterem United, gdy Liverpool wygrał aż 7:0. Miał też na koncie dublet z Southampton, ale nie wpadł mu on po takich strzałach, jak te z Newcastle. Dwóch takich bramek, w których musiał wykazać się naprawdę sporym kunsztem – nie strzelił w jednym meczu ani razu.

To może być moment zwrotny. Facet, któremu tak doskwierała statystyka expected goals, bo marnował sytuacje na potęgę, tym razem do dubletu potrzebował raptem xG 0,35. To pokazuje, że miejsca, z których zdobył te bramki, wcale nie były tak łatwe i oczywiste. Wystarczył mu jeden mecz, żeby być sporo na plusie. Mówiąc nieco ironicznie, może teraz zmarnować dwie doskonałe szanse, żeby statystyka się wyrównała. Po takim meczu zasługuje na szansę w pierwszej jedenastce. Przeciwnikiem w weekend nie byle kto, bo zawsze groźna Aston Villa pod wodzą Unaia Emery’ego.