Skip to main content

Za 10 miesięcy we Wrocławiu odbędzie się w finał Ligi Konferencji. Marzeniem byłby występ tam jakiejkolwiek polskiej drużyny, a co dopiero “gospodarza” Śląska Wrocław. WKS po niespodziewanym wicemistrzostwie Polski wraca do europejskich pucharów i ponownie rozpoczyna je na Inflantach. Kilka lat temu w Estonii, a teraz w łotewskiej Rydze. Teoretycznie faworytem będzie przedstawiciel Ekstraklasy, ale to nie będzie rywal kilka klas słabszy. Trochę będzie trzeba się napocić, by awansować do III rundy.

W 2021 roku przygoda pucharowa Śląska rozpoczęła się w Estonii, gdzie jako pierwsza polska drużyna wystąpili w nowych, wówczas rozgrywkach Ligi Konferencji. Paide Linnameeskond ograli dość gładko – 2:1 na wyjeździe, a później 2:0 we Wrocławiu. Rundę później trzeba było się udać na… daleki wschód Europy do Armenii. 4:2 w ormiańskich tropikach dało przepustkę, bowiem w domu padł niespodziewany remis 3:3. Koniec przygody nastąpił wraz z wyjazdem do Izraela. Co prawda w domu ograli Hapoel Beer Szewa, to jednak na obcym terenie skończyło się bolesnym 0:4.

Trzy dwumecze w eliminacjach europejskich pucharów to w ostatnich kilkunastu latach maks, co osiągali wrocławianie. Tak było w 2011 roku, gdy na Rapidzie Bukareszt zakończyły się marzenia o fazie grupowej Ligi Europy. Podobnie było rok później, gdy jako mistrz Polski “spadli” z kwalifikacji Ligi Mistrzów i dość boleśnie zostali zbici – 3:5 i 1:5 przez Hannover. Dwanaście miesięcy temu podobnie uczyniła z nimi Sevilla – 0:5 i 1:4 – chociaż trudno mieć pretensje o porażkę z hegemonem tych rozgrywek. Tym bardziej że chwilę wcześniej w dobrym stylu ograli Club Brugge!

***

Śląsk w ostatnich latach grał seriami. 2016-2019 to miejsca 10-12 w Ekstraklasie. Potem dwa bardzo dobre sezony, gdy zajmowali piąte i czwarte miejsce. Właśnie to ostatnie zdobyte w 2021 roku dało ostatnią pucharową przygodę. Tyle że po niej błyskawicznie ślad zaginął i dwukrotnie wrocławianie ratowali się przed spadkiem w samej końcówce. 15. lokata na koniec rozgrywek w 2022 i 2023 roku mówią same za siebie. Stąd zdziwienie wicemistrzostwem na koniec ubiegłego sezonu mogło być naprawdę duże. Nie tylko w całej Polsce, ale także na Dolnym Śląsku. Wojskowi może nie zachwycali stylem gry, bo ten odbiegał znacząco od Jagiellonii Białystok, ale byli przede wszystkim do bólu skuteczni. Ponadto szczelna defensywa zapewniała im mnóstwo takich bardziej “wymęczonych” triumfów. Jak mówią “zwycięzców się nie sądzi”, a samo wyprzedzenie takich ekip, jak Legia, Lech, Pogoń czy Raków mówiło samo za siebie, nawet gdy dodamy do tego fakt, że tamte drużyny zagrały po prostu słabo.

Gdzie jest następca Exposito?
We Wrocławiu zdecydowanie niezadowoleni z dotychczasowego okienka transferowego. Z jednego prostego powodu – brak odpowiedniej “9”, która miałaby zastąpić Erika Exposito. Hiszpan był ostoją zespołu, zdecydowanym liderem, kapitanem i przede wszystkim egzekutorem. Bez niego nie byłoby żadnego wicemistrzostwa czy europejskich pucharów. Do klubu trafił ciekawy zawodnik Junior Eyamba, ale jak na złość doznał kontuzji. Drugą i w zasadzie ostatnią “9” w klubi został Sebastian Musiolik. 28-latek to ciekawy, a jednocześnie ciężki przypadek polskich “napastników”. Cudzysłów jest tutaj odpowiedni, bo trudno nazwać kogoś napastnikiem, kto za najlepszy sezon w Ekstraklasie ma zdobycie 6 bramek. Mimo wszystko w CV może sobie zapisać – Mistrzostwo, 2x Superpuchar i 2x Puchar Polski! Wszystko oczywiście z Rakowem Częstochowa, skąd trafił do Górnika Zabrze, a teraz do Śląska. Wysoki, silny, dobry w grze tyłem do bramki… tylko goli nie potrafi strzelać. To chyba byłaby najwłaściwsza charakterystyka tego piłkarza.

Na pozostałych pozycjach względny spokój, chociaż poza Musiolikiem był także inny dziwny transfer. Mateusz Bartolewski może i wyróżniał się na tle spadkowicza z Chorzowa, ale jednak nadal to zawodnik raczej nie wzmacniający zespołu. Ponadto ruch dyrektora Davida Baldy w postaci… testów Michała Żyry podchodzi pod zagadnienie “tonący brzytwy się chwyta”. Pozostałe ruchy opisywałem przy okazji zapowiedzi sezonu Ekstraklasy, do której odsyłam.

Zaczęli od remisu
Wrocławianie na start mieli mecz przyjaźni z Lechią Gdańsk. Zaczęło się jednak fatalnie od błędu jednego z bułgarskich stoperów. Simeon Petrov wyłożył piłkę w Tomaszowi Neugebauerowi, którzy z okolic koła środkowego przelobował Rafała Leszczyńskiego. Trudno mieć pretensje do bramkarza, który stał wysoko, jak być powinno, ale trudno było się spodziewać takiego “wylewu” ze strony młodszego ze środkowych obrońców.
Śląsk atakował, ale strzały Mateusza Żukowskiego, Petra Schwarza czy Matiasa Nahuela albo przelatywały obok bramki, albo bronił je Bogdan Sarnawskij. Zresztą ukraiński bramkarz dał jedną szansę gospodarzom na gola, ale wówczas z linii bramkowej wybił piłkę Andrei Chindris, ratując beniaminka przed stratą gola. Ta jednak finalnie nastąpiła, gdy w doliczonym czasie gry wrocławian uratował Tommaso Guercio. Wychowany we Włoszech reprezentant polskich młodzieżówek trafił do bramki na 1:1, a potem chciał jeszcze dać zwycięskiego gola. Skończyło się tylko podziałem punktów, który może boleć. Zwłaszcza, że Śląsk ma w pierwszych pięciu kolejkach względnie łatwy terminarz – Lechia, Piast(wyjazd), Radomiak(dom), Widzew(w), Korona(d) – co warto byłoby wykorzystać będąc jednocześnie zaangażowanym w europejskie puchary.

Z kim zagrają?
Riga FC to jeden z dwóch stołecznych klubów, które aktualnie zdominowały rodzimą Virsligę. Jednak ten klub czeka na swoje mistrzostwo od 2020 roku, gdy trzeci raz z rzędu wygrywał tytuł. Od tamtej pory dwa mistrzostwa wpadły w ręce RFS, przedzielone triumfem Valmiery. To właśnie FK Rigas Futbola Skola zwyciężyła w ubiegłym sezonie, wyprzedzając rywala Śląska Wrocław o jeden punkt. Tabela prezentowała się dość osobliwie, bowiem mistrz zdobył 89 punktów w 36. meczach, ich rywal 88, a brązowy medalista – Auda – zgarnął… 58 “oczek”. W tym sezonie – grają wiosna-jesień – przewaga tych drużyn nad resztą stawki rośnie. Tyle że sytuacja jest nieco gorsza dla Riga FC, którzy po 23 meczach zdobyli 52 punkty i tracą do aktualnego mistrza cztery punkty, a dodatkowo RFS ma w zanadrzu zaległy mecz.

Więcej o rywalach polskich drużynach przeczytaj TUTAJ.

***

Jak to bywa przy takich drużynach, próżno szukać wielu znanych twarzy u rywali. Jednak z ligi łotewskiej i tych okolic trochę zawodników w ostatnich latach przychodziło. Stąd i tutaj znajomy się trafi. W tym przypadku jest nim Antonijs Černomordijs, który w 2015 roku trafił do Lecha Poznań, ale w pierwszym zespole Kolejorza nie rozegrał ani jednego meczu. Występował jedynie w trzecioligowych wówczas rezerwach, gdzie był m.in. kolegą Roberta Gumnego. Od 2016 roku jest zawodnikiem obecnego klubu, z krótką przerwą na cypryjską wyprawę do Pafos. Jednak od wielu lat regularnie gra i można o nim powiedzieć jako podstawowym piłkarzu stołecznej drużyny.

Jest wielu reprezentantów Łotwy, ale raczej trudno o nich cokolwiek więcej ciekawego powiedzieć, zwłaszcza znając “siłę” ich kadry. Numerem jeden wśród nich wydaje się być Marko Regza. W ubiegłym sezonie król strzelców ligi łotewskiej z dorobkiem 19 bramek, a w obecnym ma szansę na jeszcze lepszy wynik, bo na jego koncie już 14 “sztuk”. Warto dodać, że 25-latek to “produkt” niemieckiego szkolenia, bowiem wychowywał się w szkółkach Fortuny Dusseldorf czy Schalke. Ciekawie prezentują się inni napastnicy stołecznego klubu. Reginaldo Ramires z Brazylii ma szansę na koronę króla strzelców Virsligi w tym sezonie – 15 goli strzelonych do dzisiaj – ale tylko dwa dla nowego pracodawcy. Wcześniej trafiał dla Audy, gdzie końcówkę miał kapitalną. W ostatnich czterech grach zdobył 8 bramek! Z kolei świeżo z wypożyczenia do cypryjskiego Pafos wrócił Anthony Contreras, reprezentant Kostaryki. Kilka dni temu strzelił gola w meczu z Jelgawą, a jeszcze kilka tygodni temu rozegrał jedno spotkanie podczas Copa America. Warto dodać, że w swoim CV ma także trzy występy podczas mundialu w Katarze!

Wg portalu Transfermarkt najdroższym piłkarzem powinien być chorwacki defensywny pomocnik Hrvoje Babec. Były reprezentant młodzieżówek dwa lata temu trafił do Rygi za 1,6 miliona euro z Goricy, co też pokazuje, że kluby z tego regionu potrafią wydawać sumy robiące wrażenie także na polskich klubach. Jest jednak piłkarz o głośniejszym nazwisku, jak na kierunek, o którym mówimy. Milos Jojić w 2014 roku przechodził z Partizana Belgrad do Borussii Dortmund jako duży talent. Półtorej roku wytrwał na Signal-Iduna Park, gdzie zagrał łącznie 29 meczów. Załapał się na ciekawe czasy, bowiem grał z całym tercetem biało-czerwonych w Dortmundzie. Na niemieckich boiskach więcej czasu spędził w Kolonii, skąd ruszył do kolejnych klubów. Był Basaksehir w Turcji, był Wolfsberger w Austrii, skąd wracał do Partizana. Dwa lata temu skończył mu się kontrakt w rodzimym klubie, a na kolejną umowę czekał 8 miesięcy i właśnie wtedy trafił do Rygi, gdzie gra już drugi sezon(systemem wiosna-jesień). W obecnych rozgrywkach zdążył zapisać na swoim koncie 6 asyst.

***

Początek środowego meczu o godzinie 18:00 czasu polskiego.

Related Articles