Nie jest to udany początek sezonu dla Manchesteru United i to nie tylko pod kątem sportowym, ale tej całej otoczki i atmosfery. Trzech zawieszonych piłkarzy z różnych powodów, trzy ligowe porażki, 13. miejsce w Premier League i zdemolowanie przez Bayern, choć wynik brzmi zaledwie 4:3. Jest jednak mylący, biorąc pod uwagę jakość gry.
Manchester United rozegrał już sześć spotkań i aż cztery z nich przegrał. Na przyczynę tych porażek składa się szereg elementów. W Manchesterze nie dzieje się dobrze. Na razie klub nie daje żadnych przesłanek do tego, by coś miało się poprawić. Tam jest bardzo źle na tak wielu polach, że można tylko załamać ręce. Tłumaczeniem Erika ten Haga są kontuzje i czekanie na dostępność Amrabata, Mounta czy Varane’a. Rzeczywiście, tylko wypożyczyć jakiegoś bramkarza i z listy nieobecnych skleimy całą jedenastkę. Varane, Maguire, Shaw na środku, Wan-Bissaka oraz Malacia na wahadłach i obronę mamy. W środku pola Mason Mount i Sofyan Amrabat, z przodu zawieszeni Sancho i Antony oraz Amad Diallo. No i mamy całą ekipę, do tego całkiem sensownie sklejoną na wszystkich pozycjach.
To linia obrony Erika ten Haga: – Jedno jest pewne: od początku poprzedniego sezonu, nie sądzę, żebym kiedykolwiek zaczynał z, moim zdaniem, najlepszą wyjściową jedenastką. Zawsze były kontuzje. Zawsze uzyskiwaliśmy dobre wyniki poza okresem, w którym znajdujemy się teraz. Musimy sobie z tym poradzić. Ławka w meczu z Bayernem wyglądała bardzo biednie. Żeby ją zapełnić, usiadło na niej aż trzech bramkarzy. Taki Facundo Pellistri pewnie by się na niej w ogóle nie znalazł, a na Allianz Arena wyszedł w podstawowym składzie. W poprzednim sezonie Erik ten Hag całkowicie pomijał Urugwajczyka, dając mu zagrać raptem 214 minut we wszystkich rozgrywkach. Ten sam piłkarz wychodził w pierwszym składzie reprezentacji Urugwaju na mundialu w Katarze. Pomińmy już jednak Pellistriego. Pierwszy skład United nie był taki zły. Zagrali akurat dwaj piłkarze, do których trudno mieć w ostatnim czasie pretensje: Rashford oraz Bruno Fernandes. Rasmus Hojlund dał dobrą zmianę z Brighton, zdobył nawet bramkę, którą anulował VAR. W środku pola Casemiro, który odmienił tę formację w poprzednim sezonie. W bramce Andre Onana, czyli poprawa jakości w stosunku do popełniającego błędy De Gei.
W teorii wszystko gra, ale nie w praktyce. Casemiro rusza się jak wóz z węglem i nie nadąża za przeciwnikami. Trochę mu się przytyło. Onana nie pomaga drużynie. O kilka trafień można się do niego przyczepić. Ewidentnie największego babola zrobił teraz, z Bayernem, za co zresztą przeprosił. Powiedział, że to przez niego drużyna przegrała i jest mu głupio. Trzeba przyznać, że ma jaja i charakter. De Gea potrafił przeprosić po meczu z Brentford, ale tam zawalił bodajże przy aż trzech bramkach. Onana jednak nie jest taki fatalny, jak go malują. Miewał “odpały” w tym sezonie, ale też poprawnie bronił z Wolverhampton czy Tottenhamem. Kilka interwencji dołożył z Brighton i z Bayernem także. Ma już śmiało ponad 20 interwencji przy celnych strzałach. Że wpuścił aż 14 bramek, to swoją drogą. Defensywa wygląda tragicznie. W samej tylko Premier League dopuszcza przeciwników do świetnych okazji. Tylko pięć drużyn broni gorzej, patrząc na współczynnik expected goals.
Forma sportowa to jedno. Są jeszcze inne smaczki. Ogrom kontuzji nie musi być zrządzeniem losu i całkowitym pechem. Nowym szefem sztabu medycznego jest Gary O’Driscoll, który od 2009 roku pracował w Arsenalu. Funkcję tę przejął oficjalnie jakiś ponad tydzień temu, ale nieoficjalnie pracował już od początku sezonu. Z tym stanowiskiem w United pożegnał się Steve McNally. Zajmował je przez 16 lat, czyli jeszcze w czasach sir Alexa Fergusona. Zdecydował się na objęcie nowego posady w PGMOL, czyli organie odpowiedzialnym za sędziów meczowych w angielskiej piłce. Od stycznia funkcję tę w United tymczasowo sprawuje Jim Moxon, który odszedł z Liverpoolu. W sztabie medycznym nastąpiły więc radykalne zmiany, które niekoniecznie muszą sprzyjać zawodnikom przyzwyczajonym do innych standardów. Warto mieć to na uwadze, patrząc na pokaźną liczbę mięśniówek w United. Kolejną kwestią są sprawy dyscyplinarne.
Ten Hag poszedł na wojnę z Jadonem Sancho. Trenerowi nie podobały się notoryczne spóźnienia Anglika, ale… tłumaczył jego meczową “odstawaniem” na treningach. Sancho odparł publicznie, że nie chodzi o żadne zaległości, a problem prywatny. Został odsunięty. Na Antony’ego kwity zebrała była partnerka, nad którą miał się znęcać fizycznie i psychicznie. Dysponuje ona zdjęciami i dowodami od lekarzy. Sprawa jest gruba. Antony został odwołany z reprezentacji. W United też nie występuje. Zresztą jego akurat ten Hag mocno “pchał” do pierwszego składu, co też było pokłosiem konfliktu z Jadonem Sancho. Wytykał wprost takie kolesiostwo. Pozostaje jeszcze Greenwood. Holender chciał go w zespole, ale gdy już zapowiadało się na jego powrót, wybuchła taka medialna burza, że z tego zrezygnowano. Obrał nietypowy kierunek, wypożyczenie do Getafe.
Są jeszcze piłkarze niezadowoleni, jak Scott McTominay czy Harry Maguire. Drugi nawet nie udaje, że mu zależy. Jego absencja na Bayern też jest owiana tajemnicą. Obaj mogli opuścić szeregi United i grać już w innych zespołach, ale tkwią w marazmie i trudno im się dziwić z niezadowolenia. Kolejną rzeczą jest kwestia sprzedaży Manchesteru United. Tak się przeciągała, że spełzła na niczym. Okazała się chyba tylko bujdą i nową nadzieją dla kibiców, a w rzeczywistości Glazerowie nadal będą wyciskali z klubu soki. Manchester United stracił minimum trzy bramki w trzech ostatnich spotkaniach. Taka sytuacja ostatnio zdarzyła się w 1978 roku. Podopieczni Erika ten Haga przegrali 18 z ostatnich 35 meczów wyjazdowych. Nie wygląda to za dobrze. W oczy rzuca się żenująca intensywność gry. Kiedy Manchester przegrywał z Bayernem 1:3, to piłkarze chcieli, żeby ten mecz po prostu się skończył. Zero doskoku, zero wiary, zero pressingu. Dlatego 4:3 jest wynikiem bardzo mylącym, który nie może przysłonić rzeczywistego poziomu “Czerwonych Diabłów”.