Skip to main content

Manchester United musi być jakimś eksperymentem społecznym, bo ciągle wystawia swoich kibiców na próbę i przebija żenujące wyniki jeszcze bardziej żenującymi. Gdzie jest granica upokorzenia? Jak nisko? Erik ten Hag pokonuje kolejne. Porażka 0:4 z Crystal Palace w upokarzającym stylu to kolejna wysoko zawieszona poprzeczka.

W poprzednim sezonie pojawiły się mniejsze lub większe kompromitacje, jak chociażby porażka 0:7 z Liverpoolem, lecz w ogólnym rozrachunku Manchester United mógł go całościowo ocenić pozytywnie. Udało się przecież wrócić do Ligi Mistrzów, dotrzeć do dwóch krajowych pucharów, a jeden z nich nawet wygrać. “Czerwone Diabły” potrafiły mieć kilka serii – czterech lub pięciu zwycięstw ligowych z rzędu. Na przełomie sierpnia i września udało się pokonać Liverpool (po fantastycznym meczu) oraz Arsenal. Formę życia złapał Marcus Rashford, który strzelił we wszystkich rozgrywkach aż 30 goli. Wtórował mu Bruno Fernandes, a Casemiro długo się rozkręcał, natomiast później wszedł na wysoki poziom i “ogarnął” środek pola w United. Nie okazał się wcale sytym kotem. Udało się też wyeliminować Barcę w Lidze Europy. Sezon nie był jakiś wybitny, ale dało się w nim zauważyć kilka pozytywów, a przynajmniej mieć jakiś punkt zaczepienia, odrobinę radości.

Jakie są natomiast pozytywy z tego sezonu? Takie, że właśnie się kończy. Przede wszystkim to może być najgorszy sezon klubu w historii Premier League (od sezonu 1993/94). Dotychczas najgorsza była 7. pozycja i kompletnie nieudane “następstwo” sir Alexa Fergusona. David Moyes został pogoniony w kwietniu, a zastąpił go tymczasowo Ryan Giggs. Przez niemal 30 lat Manchester United nigdy nie spadł poniżej tej lokaty, a teraz ma wielką szansę, bowiem zajmuje 8. miejsce i zagra w nadchodzącej kolejce z walczącym o mistrzostwo Arsenalem. Później są jeszcze spotkania z Brighton oraz Newcastle. Trzeba przyznać, że nie jest to za wesoły terminarz i raczej niczego dobrego nie wróży. Do pobicia rekordu straconych bramek nie brakuje dużo. Wystarczą dwie do wyrównania, gdy było ich 57 (sezon 2021/22). Andre Onana – choć krytykowany za błędy – i tak często uchrania zespół przed jeszcze większym ośmieszeniem.

Na początku kwietnia Opta opublikowała druzgocącą i trudną do wyobrażenia statystykę. Otóż Manchester United był drużyną, która pozwala na najwięcej strzałów przeciwnikom w najlepszych europejskich ligach (Anglia, Niemcy, Francja, Włochy, Hiszpania). Zatem gracze “Czerwonych Diabłów” dopuszczali do większej liczby uderzeń niż obrońcy beznadziejnej w tym sezonie Salernitany, rekordzisty w historii pod względem straconych goli – Sheffield United oraz chociażby fatalnego Clermont Foot z Francji. Manchester wygrał tylko jeden ligowy mecz na ostatnie siedem i było to z czerwoną latarnią ligi z Sheffield (stracili zresztą nawet i tam dwie bramki). Zespoły mierzące się z United często oddają ponad 20 strzałów i około 10 celnych. Oto kilka przykładów z ostatnich kolejek (statystyki za Whoscored)

– Crystal Palace – 18 strzałów, 10 celnych
– Burnley – 16 strzałów, siedem celnych
– Sheffield United – 10 strzałów, cztery celne
– Bournemouth – 20 strzałów, pięć celnych i poprzeczka
– Liverpool – 28 strzałów, siedem celnych
– Chelsea – 28 strzałów, 10 celnych i słupek
– Brentford – 31 strzałów, pięć celnych i aż cztery razy (!) słupek lub poprzeczka

Kolejną sprawą jest awans do finału FA Cup. Omal Manchester nie został frajerem stulecia tych rozgrywek, ponieważ prowadził z drugoligowcem już 3:0 do 70. minuty, żeby ostatecznie ten wynik wypuścić po głupio sprokurowanym karnym przez Aarona Wan-Bissakę, który podniósł w górę obie ręce i został w jedną z nich trafiony. W dogrywce  Coventry trafiło do tego w poprzeczkę. Ostatecznie dojdzie do powtórki finału z zeszłego sezonu, czyli derbów Manchesteru, ale… jakim kosztem?! Te idiotycznie powodowane karne w ostatnich minutach to także bolączka. Diogo Dalot zrobił to z Chelsea, Aaron Wan-Bissaka jeszcze z Liverpoolem, a Andre Onana z Burnley.

Kompromitacje tego sezonu? Całe mnóstwo. 0:3 z Bournemouth u siebie, blamaż z Galatasaray po dwóch wtopach Onany, danie się wyprzedzić FC Kopenhadze w grupie Ligi Mistrzów, pozwolenie Cole’owi Palmerowi, by w grubo już doliczonym czasie został bohaterem Chelsea i skompletował hat-tricka, druzgocący występ na St James’ Park, gdzie nie wiadomo jakim cudem skończyło się na 0:1, bo powinny wpaść ze trzy lub cztery bramki. Kolejne? Proszę bardzo – kompletnie żenująca postawa na Old Trafford w derbach Manchesteru (w rewanżu na Etihad przynajmniej Rashford zdobył piękną bramkę), porażka u siebie z Fulham w 97. minucie, gdzie Victor Lindelof sobie dreptał po stracie piłki, gubienie punktów z absolutnym dołem tabeli (Burnley, Nottingham) i kilka zasłużonych porażek, w których ligowi średniacy wyglądali na zespoły o klasę lepsze niż Manchester – tak było z Brighton czy West Hamem.

Spora nagana należy się także Casemiro, który w niczym nie przypomina bestii z Realu, a raczej przygrubawego chłopa z A-Klasy, któremu już nie za bardzo się chce i przyszedł pokopać rekreacyjnie. Ostatnio wielbłąd z Crystal Palace, wcześniej głupie podanie z główki do Onany z Burnley (po tym był karny) to tylko dwa z przykładów jego fatalnej gry. Sofyan Amrabat z kolei stracił piłkę przed szesnastką na rzecz Rodriego w derbach Manchesteru i jest koszmarnym niewypałem. Mason Mount? Kibice przypomnieli sobie o jego istnieniu, gdy sensacyjnie zdobył bramkę z Brentford w 96. minucie. Tylko co z tego, skoro Kristian Ajer wyrównał na 1:1 w 99. minucie… Ogród Manchesteru United cały jest wypełniony kamieniami. Mało która roślinka się przebija. Za taką można uznać choćby Kobbiego Mainoo nominowanego do nagrody młodego piłkarza sezonu. To jednak stanowi może 1% tego tekstu – głównie w negatywnym tonie.

Related Articles