W niedzielny wieczór wszystko będzie już jasne. O 16:00 rozpoczyna się mecz nad meczami. Finał piłkarskich MŚ, w którym Argentyna zmierzy się z Francją. Było po drodze wiele niespodzianek, ale taka obsada starcia finałowego żadną sensacją nie jest. W końcu mistrzowie Ameryki Południowej podejmują aktualnych mistrzów świata. A wszystko to pod czujnym okiem polskich sędziów, z głównym Szymonem Marciniakiem na czele.
O sukcesie Szymona Marciniaka i całym rysie historycznym polskich arbitrów na mundialach już wspominaliśmy w osobnym tekście – do przeczytania TUTAJ. Marciniak będzie pierwszym polskim sędzią głównym w finale czempionatu globu, ale nie pierwszym w ogóle, bo ten zaszczyt miał już Michał Listkiewicz. To zresztą niesamowite, że po latach tej samej sztuki dokonuje syn – Tomasz Listkiewicz. Rodzinna tradycja…
Wróćmy jednak do samej rywalizacji, która elektryzuje już nie miliony, a raczej miliardy kibiców futbolu. Leo Messi w swoim – jak sam mówi – prawdopodobnie ostatnim meczu na MŚ postara się zrobić to, co nie udawało mu się na czterech poprzednich turniejach. W 2006 jako młokos zdobył nawet gola, ale Argentyna w ćwierćfinale poległa z Niemcami. Ci zresztą stali się przez lata swoistym katem Messiego i Argentyny. W 2010 wyeliminowali Albicelestes prowadzonych przez Diego Maradonę, bijąc ich znów w ćwierćfinale, tym razem 4:0. Cztery lata później Argentyna zmierzyła się z Niemcami w finale, a Messi był o krok od piłkarskiej perły w koronie. Znów nic z tego. Po golu Mario Goetze w dogrywce wygrali Niemcy. Z kolei na poprzednich mistrzostwach Argentynę złudzeń pozbawili Francuzi. W 1/8 finału po pamiętnym meczu pokonali drużynę Jorge Sampaoliego 4:3.
Argentyna Lionela Scaloniego to inny zespół niż ten cztery lata temu. Może nie ma takiej jakości w ofensywie, ale jest dużo bardziej pragmatyczna. Scaloni stworzył bandę, która przede wszystkim na walczyć jeden za drugiego i nie dopuszczać do utraty gola. Mając w ofensywie Messiego, który strzela i kreuje mnóstwo szans, można liczyć, że coś do siatki rywala wpadnie. Ta zbalansowana, waleczna Argentyna sięgnęła w ten sposób po Copa America w zeszłym roku, a Messi przerwał swoją niemoc z reprezentacją. Zdobył pierwsze trofeum z dorosłą drużyną Albicelestes. Później „poprawił” Superpucharem Świata, czyli meczem zwanym „Finalissima”. Mistrzowie Ameryki Południowej ograli mistrzów Europy, Włochów, aż 3:0. To był sygnał, że Argentyna przyleci do Kataru walczyć o złoto.
Sygnał nr 2? Niesamowita seria 36 meczów bez porażki za Scaloniego. Ostatni raz z boiska Albicelestes pokonani schodzili w Copa America… ale tym poprzednim. Wydawało się, że w łatwej grupie z Arabią Saudyjską, Meksykiem i Polską przedłużą tę znakomitą passę, bijąc rekord należący do Włochów. Nic z tego. Turniej w Katarze zaczęli od falstartu, przegrywając z Arabią 1:2. Serię szlag trafił, tak jak marzenia o lekkiej, łatwej i przyjemnej przeprawie w grupie. Ciężary z Meksykiem udało się przetrwać, a przebłysk geniuszu Messiego dał kluczowego gola na 1:0. Potem był łatwiejszy mecz z Polską i znów wygrana w stosunku 2:0. Argentyna wygrała grupę i miała szczęście, bo Australia nie jawiła się jako najtrudniejszy rywal w 1/8 finału.
I choć podopieczni Scaloniego prowadzili 2:0, tym razem końcówka meczu była nerwowa. Australijczycy pokusi się o bramkę i w końcówce napędzili rywalom stracha. Faworyt dowiózł jednak prowadzenie i mógł już myśleć o ćwierćfinale. Tutaj rywalem była Holandia. Gdy po golach Nahuela Moliny i Messiego było już 2:0, wydawało się, że Oranje nie zagrożą Albicelestes. A jednak! Końcówka to dość proste w środkach, ale bardzo skuteczne próby Holendrów, którzy rzutem na taśmę doprowadzili do dogrywki, a potem przetrwali napór Argentyny w końcówce dodatkowego czasu. O awansie Argentyny przesądziły rzuty karne i dwie fenomenalne interwencje Emiliano Martineza na początku konkursu. Przyszedł czas półfinału, w którym paradoksalnie poszło najłatwiej. Złamani jeszcze przed przerwą Chorwaci nie potrafili na poważnie zagrozić bramce Argentyny. Skończyło się wygraną 3:0 biało-błękitnych. Mimo fatalnego początku mistrzostw, cel jest blisko realizacji.
Blisko, ale i bardzo daleka, bo naprzeciwko stanie rywal najtrudniejszy z możliwych. Francja. Aktualny mistrz świata i zespół, który po raz ostatni w fazie pucharowej wielkiego turnieju mecz przegrał 8 lat temu! Oczywiście – były porażki na Euro, ale po dogrywce (2016) i rzutach karnych (2021), więc traktować to należy jako remisy.
O potężnej sile Francuzów niech świadczy fakt, że nawet plaga kontuzji nie przeszkodziła dotrzeć im do finału. Każdy inny zespół pozbawiony graczy pokroju N’Golo Kante, Paula Pogby, Lucasa Hernandeza, Karima Benzemy, Presnela Kimpembe czy Christophera Nkunku byłby bez szans, a nikt nie miałby pretensji o kiepski wynik na mistrzostwach. Ale nie Trójkolorowi. Ten zespół to Hydra lernejska piłki. Ucinasz jedną głową, a w jej miejsce wyrastają kolejne. Dziś wracający do zdrowia Benzema nie jest nawet brany pod uwagę przy meczu finałowym, bo wiadomo, że Didier Deschamps nie zrezygnuje z ofensywnego trio, które przynosi mu na tych mistrzostwach tyle pożytku – mowa oczywiście o Olivierze Giroud, Ousmane Dembele i Kylianie Mbappe.
I właśnie pojedynek Mbappe z Messim będzie głównym smaczkiem niedzielnego finału. Obaj panowie od ponad roku grają w jednym klubie, a ich boiskowa współpraca od kilku miesięcy zaczyna układać znakomicie, czego trudno nie łączyć z powrotem Messiego do formy. Do finału obaj panowie przystąpią z niemal identycznym bilansem. Messi ma 5 goli i 3 asysty, a Mbappe 5 goli i 2 asysty. Na dziś królem strzelców jest więc ten pierwszy, ale to może się jeszcze zmienić. Z tyłu na tytuł najlepszego snajpera czają się jeszcze Giroud i Alvarez, którzy mają po 4 bramki, ale bez asyst. Oznacza to, że każdy z nich potrzebuje dubletu do zdobycia korony, o ile Messi i Mbappe zagrają na zero z przodu.
Zresztą, tytuł króla strzelców czy MVP mistrzostw to tylko didaskalia do tekstu głównego, czyli do walki o mistrzostwo. O tytuł, którego brakuje Messiemu, a który Mbappe wygrał już cztery lata temu, w wieku zaledwie 19 lat. Dziś jako niespełna 24-letni piłkarz może sięgnąć po drugi puchar świata i porównanie z Pele będą całkowicie uzasadnione. Zmiana warty w światowym futbolu to proces, którego nie da się zatrzymać. Cristiano Ronaldo jest już po drugiej stronie rzeki i w zasadzie sam wypisuje się z największej sceny futbolowej, o ile oczywiście potwierdzą się doniesienia o transferze do Arabii Saudyjskiej. Dwa lata młodszy Messi jeszcze trzyma się mocno, ale za cztery lata będzie już 39-latkiem. Nadchodzi czas piłkarzy takich jak Mbappe czy Erling Haaland. Ten drugi na sukcesy w futbolu reprezentacyjnym nie ma jednak co liczyć – jest Norwegiem i sam awans na wielkie turnieje będzie dla niego sukcesem. Co innego Mbappe. Przed nim prawdopodobnie jeszcze wiele przyjemnych chwil w koszulce Les Bleus.
Francja przeszła przez fazę grupową dość łatwo, choć nie bez porażki. Zwycięstwa 4:1 z Australią i 2:1 z Danią pozwoliły Deschampsowi na komfort. W ostatnim meczu grupowym wystawił on więc rezerwy, a te poległy w meczu z Tunezją 0:1. Porażka nie odebrała jednak Francji pierwszego miejsca w grupie i do starcia Argentyna – Francja nie doszło w 1/8 finału. Rywalem obrońców trofeum była Polska i ten mecz pamiętamy doskonale. Geniusz Mbappe (dwa gole i asysta) wyeliminował biało-czerwonych, którzy musieli zadowolić się niezłym stylem gry i golem Roberta Lewandowskiego z powtarzanego rzutu karnego – jedynie na otarcie łez.
Prawdziwym sprawdzianem możliwości dla Francuzów był mecz z wicemistrzami Europy, Anglikami. Ten piłkarski klasyk przez wielu ekspertów uznany został najlepszym jakościowo meczem tego mundialu. Francja była w tarapatach, bo to Anglicy przeważali, ale koniec końców liczą się bramki. Dwa gole strzelili Francuzi, Anglicy trafili raz, a Harry Kane może tylko z rozżaleniem spekulować, co by było, gdyby wykorzystał nie tylko pierwszy, ale też drugi rzut karny.
Półfinał z Maroko ułożył się po myśli Francuzów, którzy szybko zdobyli gola na 1:0, a potem skutecznie i trochę szczęśliwie bronili się przed szarżami Lwów Atlasu. Bramka na 2:0 zdobyta przez rezerwowego, Kolo Muaniego, zamknęła temat. Mbappe gola ani asysty nie zaliczył, ale przy obu trafieniach miał swój wyraźny udział. Tak jak Messi ciągnął Argentynę do finału, tak Mbappe robił to z Francją. Indywidualności na tych mistrzostwach znaczą naprawdę bardzo wiele.
Wydaje się, że na papierze więcej atutów mają Francuzi, ale Argentyna wygląda na zespół lepiej ułożony i bardziej zdeterminowany. Trójkolorowi jedynie czyste konto zaliczyli w półfinale. Argentyńczycy aż trzy razy nie dawali sobie strzelić gola. Albicelestes nie bez kozery porównuje się do gangu Messiego, gdzie dziewięciu ludzi stanowi ochronę czy straż przyboczną lidera. To duże uproszczenie, odbierające zasługi czysto piłkarskiego zawodnikom pokroju Alvareza, ale faktem jest, że drużyna Scaloniego walczy jak lew o każdą piłkę. Ba, nawet Messiego oglądaliśmy na tym mundialu w wielu akcjach defensywnych, co w piłce klubowej stało się rzadkością.
Tym niemniej jedni i drudzy doskonale znają stawkę najważniejszego meczu czterolecia w piłce nożnej. Jedni i drudzy chcą zrobić krok do nieśmiertelności. Jedni i drudzy mają swoje atuty. O wyniku może przesądzić szczegół, jakiś rykoszet czy błąd sędziego. Na szczęście to ostatnie jest mało prawdopodobne, bo Szymon Marciniak to klasa sama w sobie, tak jak Messi czy Mbappe. Ten finał zdecydowanie toczyć się będzie pod znakiem literki „M”.