Arsenal i Chelsea to nie tylko sąsiedzi z jednego miasta, ale również sąsiedzi w ligowej tabeli. Różnica jest taka, że dla Chelsea po dwóch kompletnie nieudanych sezonach, towarzystwo The Gunners to nobilitacja. Arsenal z pewnością nie może być dumny ze swojej obecnej sytuacji, bo po serii słabszych występów słowo „kryzys” jest jak najbardziej uzasadnione, a siedem punktów straty do prowadzącego Liverpoolu to najlepsza wizytówka tego kryzysu.
Trudno nie mówić o kryzysie skoro w ciągu trzech tygodni Kanonierzy przegrali z Bournemouth, Newcastle (Premier League) i Interem (Champions League), a do tego zremisowali z Liverpoolem, mimo dwukrotnego prowadzenia. Każdy z tych meczów to osobna historia i nie zawsze porażki były zasłużone, ale składa się to wszystko na naprawdę kiepski obraz. Zespół strzela mało goli i dziś to wydaje się być największym problemem Arsenalu. W defensywie jest co najmniej nieźle, choć w ostatnim czasie Mikel Arteta często musiał decydować się na eksperymentalne ustawienia z powodu kontuzji i kartek. Najważniejszym z kontuzjowanych zawodników był jednak rozgrywający, czyli Martin Odegaard. Norweg pauzował przez ponad miesiąc. Teraz powoli wraca do gry – z Interem wszedł na kilkadziesiąt sekund. Dla ekipy z północnego Londynu to piłkarz absolutnie kluczowy, decydujący o grze ofensywnej.
Mecz z Interem z jednej strony wlał w serca fanów Arsenalu dużo optymizmu, bo londyńczycy na San Siro byli zespołem dużo lepszym. Z drugiej strony wynik końcowy nie odzwierciedla tego, bo to Nerazzurri wygrali 1:0 i umocnili się w czołówce tabeli Ligi Mistrzów. Arsenal ma 7 punktów po czterech kolejkach – not great, not terrible. Podobnie jest zresztą w Premier League, choć tutaj po ostatnich wpadkach mocno urosła strata do liderującego Liverpoolu. Każda kolejna strata punktów może oznaczać, że Arsenal przestanie się liczyć w wyścigu o mistrzostwo. Wyścigu, który zapewne będzie stał na bardzo wysokim poziomie, a mistrz zakręci się koło liczby punktów większej niż 90.
Tymczasem Chelsea na pewno nie żałuje letniej zmiany na stanowisku trenera. Enzo Maresca zastąpił Mauricio Pochettino i jeśli ktoś myślał, że będzie to kolejna jałowa roszada, która nie przyniesie żadnych efektów, dziś musi zweryfikować swoje spojrzenie. Chelsea zaczęła być konkurencyjna dla ekip z czołówki – już sam fakt, że ma tyle samo punktów co Arsenal jest znamienny. Wprawdzie z ostatnich czterech meczów w lidze The Blues wygrali tylko jeden, ale porażkę z Liverpoolem mimo wszystko można wkalkulować, a remisy z Man Utd i Nottingham to w obecnych realiach wyniki, które wstydu nie przynoszą. Na pewno zauważalny jest progres, jaki zespół ze Stamford Bridge zanotował w stosunku do zeszłego sezonu. Maresca dobrze radzi sobie z szeroką kadrą – na mecze Ligi Konferencji posyła teoretycznie drugi garnitur, który i tak radzi sobie tam wyśmienicie. Podstawowi gracze walczą o punkty w lidze. Tutaj w swoim debiutanckim sezonie w Premier League Maresca celuje w awans do Ligi Mistrzów. Po ostatnich dwóch kampaniach w wykonaniu londyńczyków byłoby to spore osiągnięcie i być może perspektywa na stabilizację kadrową. Coś, czego Chelsea potrzebuje jak powietrza.
Choć to The Blues mieli jeden dzień odpoczynku mniej (mecz w czwartek), to paradoksalnie zespół Mareski może być bardziej wypoczęty, bo w Lidze Konferencji z armeńskim Noah wystąpili rezerwowi. Arsenal w środę z Interem grał oczywiście najsilniejszym składem.
W zespole gości zabraknie na pewno Ricardo Calafioriego, a pod znakiem zapytania stoi występ Declana Rice’a. Z powodu zapisu w umowie wypożyczenia przeciwko swojemu pracodawcy nie zagra też Raheem Sterling. Po stronie The Blues nie pewny jest Jadson Sancho.
W zeszłym sezonie pierwsze derby pomiędzy tymi ekipami rozegrane zostały na Stamford Bridge – padł remis 2:2. W rewanżu na Emirates Kanonierzy zmiażdżyli Chelsea 5:0. Jak będzie w niedzielę na stadionie The Blues? Początek meczu o 17:30 czasu polskiego, a arbitrem tego spotkania będzie Michael Olivier.