W mundialu kobiet pozostały już tylko cztery reprezentacje – Hiszpania, Szwecja, Anglia oraz – ku uciesze gospodarzy – Australia. Największą niespodzianką jest brak w strefie medalowej Stanów Zjednoczonych. Po raz pierwszy w historii.
Nie ma reprezentacji, która przeszła do strefy medalowej suchą stopą. Każda miała swoje trudne momenty. Nie da się wytypować jednoznacznych faworytek z uwagi na turniejową formę. W play-off najtrudniejszą drogę miały Szwedki i to one mogą robić za minimalne faworytki. W hicie 1/8 finały wyeliminowały Amerykanki po rzutach karnych. Ogólnie przez wtopę USA w grupie, już na tym etapie mieliśmy przedwczesny finał, bo przecież zagrały ze sobą liderki i wiceliderki światowego rankingu. Gdyby jednak analizować tamten mecz, to Skandynawki z gry nie stworzyły praktycznie nic, a rezerwowa bramkarka Chelsea sporo się musiała napracować. Po jednej jej paradzie podbiegło z uznaniem kilka koleżanek. Zecira Musović popisała się obroną, która śmiało może kandydować do topki mundialu. Obroniła 11 celnych strzałów. Większość z nich była dość prosta, ale sporo się tych interwencji nazbierało. Szwedki ograniczały się do obrony w dodatkowych 30 minutach. Chciały tylko dociągnąć do karnych, co się ostatecznie udało.
Karne przyniosły mnóstwo emocji. Najpierw piłkarki trafiały seriami (pięć z rzędu), a potem pudłowały seriami (cztery z rzędu). W tym między innymi Meghan Rapinoe oraz Sophia Smith, która zaczynała piątą serię przy wyniku 3:2. Gdyby strzeliła, to byłby koniec i awans. Szwedki dostały drugie życie i już się nie pomyliły. W ćwierćfinale wyeliminowały Japonki, a to też nie byle jakie przeciwniczki. Azjatki zachwycały na tych mistrzostwach i kontynuowały passę w play-offach, nie dając szans Norweżkom. Spotkanie było bardzo otwarte, obfitowało w dogodne okazje. Tym razem Szwecja miała dużo więcej z gry. Zmiażdżyła Japonię w pierwszej połowie. Dołożyła bramkę w drugiej i potem tylko broniła wyniku. Przy 0:0 Japonki nie istniały, ale już przy 0:2 nie miały nic do stracenia i goniły. Kto wie, czy nie poszłyby za ciosem, gdyby nie spudłowany karny przez Riko Ueki w 76. minucie? Azjatki naciskały. Zdołały strzelić gola kontaktowego po fatalnym błędzie Magdaleny Eriksson z Bayernu Monachium, która praktycznie wyłożyła rywalce piłkę na siódmy metr i zaprosiła ją, by ta przyładowała, ile sił. Na tylko tyle starczyło.
W 1/8 finału karne musiały wykonywać także Angielki, co było niespodzianką. Ten mecz zostanie zapamiętany przede wszystkim z idiotycznej rzeczy, jaką zrobiła siostra Reece’a Jamesa – Lauren James. Nadepnęła rywalkę na… pośladek. Arbiter Borjas obejrzała sobie to na monitorze i decyzja musiała być oczywista – wyrzucenie z boiska piłkarki Chelsea. Miało to miejsce w 87. minucie i Angielki w dogrywce już tylko się broniły, choć Bethany England w końcówce prawie sięgnęłaby piłkę i umieściła w siatce. Przy grze 11 na 11 gra była dosyć wyrównana, choć lepsze okazje miały Brytyjki. Chiamaka Nnadozie kilka razy zapobiegła stracie bramki. Przez 120 minut bramki nie padły. Zaczęła w karnych Georgia Stanway, ale nie trafiła. Na szczęście dla Angielek – jako jedyna. Co istotne, wszystkie pozostałe strzelały pewnie, precyzyjnie i na siłę. W Nigerii pomyliły się dwie pierwsze. Chloe Kelly z Manchesteru City przypieczętowała awans w piątej serii.
W półfinale trochę postraszyły Kolumbijki, które przez kilka minut w pierwszej połowie prowadziły 1:0. Zawodniczkom z Ameryki Południowej sprzyjała drabinka. Współczynnik xG gola Leicy Santos z Atletico Madryt nie był wysoki, bo postanowiła chyba wrzucać, a przypadkiem przelobowała Mary Earps z narożnika pola karnego. Kolumbijki mogły do przerwy prowadzić, ale Angielki wykorzystały maślane ręce bramkarki. Nie można robić czegoś takiego, jak Catalina Perez Jaramillo i wypuszczać banalnej piłki z rąk. To gol oddany za darmo, interwencja wyjątkowo nieporadna. Miała okazje jeszcze ją naprawić, ale piłka przeleciała jej pod pachą… kuriozum i podłączenie do tlenu Angielek tuż przed gwizdkiem na przerwę. Po niej gola dołożyła Alessia Russo z Arsenal Ladies i było już pozamiatane. Półfinał dla Anglii.
Stawkę uzupełniają Australijki, które… też strzelały karne z Francuzkami. Mogły się odrobinę przestraszyć meczu rywalek w 1/8 finału. Totalna dominacja “Trójkolorowych” z Marokiem, spokojne 4:0. Praktycznie jak sparing, tak to wyglądało. Szalała aktywnie Kadidiatou Diani z PSG, popisując się już w pierwszej połowie bramką i dwiema asystami. Australia musiała się zmierzyć z ekipą na fali. Niosły ją własne trybuny w Brisbane. To było ogólnie wyrównane spotkanie ze wskazaniem na gospodynie w drugiej połowie i na Francuzki, które przeważały w dogrywce. Skończyło się na 0:0 i serii aż 10 rzutów karnych, czyli w sumie 20. Do trzech razy sztuka, bo najpierw okazję na przypieczętowanie awansu miała… bramkarka West Hamu – Mackensie Arnold, ale swoją jedenastkę zmarnowała. Sytuację powtórzyła w dziewiątej serii Clare Hunt. To moment, w którym musiały już strzelać te typowane jako ostatnie do wykonywania. Młoda Vicki Becho nie trafiła, ale już Cortnee Vine, która weszła w dogrywce, niespodziewanie dostała szansę na zdobycie bramki, dającej awans. Wcześniej Australijki pokonały w 1/8 Dunki, gdzie były po prostu skuteczniejsze. Ich sen trwa dalej.
Ostatnie półfinalistki to reprezentacja Hiszpanii. Jedyna kadra, która nie musiała denerwować się serią jedenastek, chociaż nie było do tego tak daleko. Tyle, że ćwierćfinał z Holandią zdominowały błędy sędziowskie najsłynniejszej sędzi świata – Francuzki Stephanie Frappart. Murowana kandydatka do gwizdania w finale zawaliła, będąc wyraźnie źle ustawiona przy dwóch sytuacjach z potencjalnymi rzutami karnymi i skrzywdziła Holenderki, anulując podyktowany wcześniej karny przy stanie 0:0. Szerzej jej sędziowanie omawiał w tekście ekspert Rafał Rostkowski z TVP Sport, opisując jak powinna się w tamtych sytuacjach zachować i jaka była zagubiona. Hiszpanki wygrały ten mecz, wyszarpując awans w 111. minucie dogrywki. Nie musiały strzelać jedenastek, ale łatwo o awans nie było. W 1/8 finały zmiotły Szwajcarki z powierzchni ziemi, gromiąc je aż 5:1. Już do przerwy było tam 4:0. Napocić się bardziej musiały zatem dopiero w ćwierćfinale.
Tak więc wyraźnego faworyta absolutnie nie ma. Każda ekipa ma za sobą jeden mecz play-offów biegany przez 120 minut. Hiszpania zagra ze Szwecją o 10:00 rano naszego czasu we wtorek, natomiast Australia zmierzy się z Anglią w środę o godzinie 12:00.