Zaledwie dwa dni pisaliśmy o potencjalnej pomocy sąsiedzkiej – Manchester United odbierając punkty Arsenalowi, zrobiłby przysługę Manchesterowi City, niemalże koronując sąsiada zza miedzy. Nic takiego się jednak nie stało – to Kanonierzy wygrali 1:0. Dziś to właśnie zespół Mikela Artety musi liczyć na swoich sąsiadów – jeśli Tottenham odbierze punkty ekipie Pepa Guardioli, wówczas Arsenal będzie przystępował do ostatniej kolejki z pozycji lidera. Jeśli nie – City wykona przedostatni krok w kierunku czwartego z rzędu tytułu.
Sytuacja jest bardzo ciekawa. Tottenham mógł dzisiejszym zaległym meczem przypieczętować 4. miejsce i występy w zbliżającej się edycji Ligi Mistrzów. Mógł, ale przegrał cztery kolejne spotkania – z Newcastle, Arsenalem, Chelsea i Liverpoolem. Zestaw mocny, ale od ekipy walczącej o Champions League trzeba wymagać więcej niż czterech porażek. Beznadziejną serię Spurs przerwali w weekend, pokonując 2:1 Burnley. I wciąż tli się im jeszcze iskierka nadziei na Ligę Mistrzów. Warunek? Dwie wygrane w dwóch ostatnich spotkaniach oraz porażka Aston Villi z Crystal Palace. Bardzo mało prawdopodobny scenariusz, ale wciąż matematyka nie pogrzebała jeszcze marzeń Kogutów.
Ten scenariusz zakłada oczywiście dzisiejszą wygraną drużyny Ange’a Postecoglou nad urzędującym mistrzem. I jest to scenariusz wybitnie korzystny dla największego wroga Tottenhamu, sąsiada z północnego Londynu. The Gunners utrzymaliby wówczas punkt przewagi nad City przed ostatnią kolejką, w której zmierzą się u siebie z Evertonem. Koronacja byłaby o maleńki krok. Arteta i jego ludzie liczą dziś nawet na remis, bo mają o 3 gole lepszy bilans niż Obywatele i przy równej liczbie punktów to oni sięgną po tytuł. O ile w ostatniej kolejce zespół Guardioli nie nastrzela bramek w starciu z West Hamem.
Co jednak przemawia dziś za Tottenhamem? Niewiele. Seria czterech porażek z ekipami „Big Seven” pokazała, że drużyna Postecoglou ma spore deficyty jakościowe, czego na pewno nie można napisać o Manchesterze City. Skromna wygrana ze zdegradowanym Burnley to naprawdę liche pocieszenie. W czym więc Tottenham – a co za tym idzie również Arsenal – może szukać nadziei? W statystykach. Od kiedy otwarto Tottenham Hotspur Stadium, Manchester City przyjeżdżał tam czterokrotnie rozgrywać mecze ligowe. Cztery razy przegrał! Kolejno – 0:2, 0:2, 0:1 i 0:1. Mówimy o walcu drogowym, który rozjeżdża wszystkich rywali w Premier League, a jednocześnie nie potrafi strzelić gola przez ponad 360 minut gry na stadionie Kogutów. Zdumiewająca statystyka. Dodajmy jednak gwoli ścisłości, że City zagrało w styczniu tego roku mecz Pucharu Anglii na Tottenham Hotspur Stadium i tamto spotkanie zakończyło się zwycięstwem 1:0 Obywateli po golu Nathana Ake w końcówce. Czy dziś nastąpi również przełamanie czarnej serii w Premier League?
Guardiola i jego ekipa są świadomi, że mają w garści wszystkie karty. Po pechowym pożegnaniu z Ligą Mistrzów (porażka po karnych z Realem), teraz celują w podwójną koronę w kraju. Trzeba mieć świadomość, że nie licząc przegranego konkursu jedenastek z Królewskimi, Manchester City jest niepokonany od 6 grudnia! Od ponad 5 miesięcy Citizens nie zaznali smaku porażki. To, że nie są jeszcze pewni mistrzostwa, to bardzo dobra recenzja gry Arsenalu. Ale Arteta i jego drużyna nie chcą dobrych recenzji i pochwał. Chcą tytułu, który już rok temu przeszedł im koło nosa. Wtedy na własne życzenie, po fatalnej końcówce. Teraz sytuacja jest inna. Obaj główni rywale trzymają gaz, a dzisiejszy mecz w północnym Londynie wydaje się kluczem. Mało prawdopodobne, by w niedzielę West Ham (rywal City) lub Everton (rywal Arsenalu) sprawił niespodziankę na finiszu rozgrywek.
Tottenham potrafi urwać punkty City nie tylko u siebie. Grudniowe starcie obu drużyn na Etihad Stadium zakończyło się remisem 3:3. Takimi rzeczami dziś będą się karmić fani obu północnolondyńskich ekip. Wystarczy jednak spojrzeć na długą listę nieobecności po stronie gospodarzy i praktycznie idealną sytuację kadrową City, by przekonać się, że tak naprawdę nawet remis byłby dziś sensacją.