Skip to main content

Puchar pocieszenia? Dla Włochów na pewno. W tym momencie Włosi mają najwięcej drużyn w Lidze Europy. Wszystko wskazuje również na to, że podobnie będzie w półfinale, gdzie powinniśmy zobaczyć dwóch przedstawicieli Serie A. Jednak chrapkę ma na to trofeum ma znacznie więcej drużyn, a za faworyta uchodzi niemiecki rodzynek, który jest najskuteczniejszym i najlepszym – wg liczy zwycięstw – zespołem w Europie. Przed nami rewanżowe mecze 1/4 finału Ligi Europy.

Zacznijmy najpierw od tego, jakie wyniki padły w pierwszy meczach:

Liverpool – Atalanta 0:3
Bayer – West Ham 2:0
Milan – Roma 0:1
Benfica – Marsylia 2:1

***

Równolegle o 21:00 ruszą spotkania w Rzymie, Bergamo, Marsylii oraz Londynie. W zdecydowanie najlepszej sytuacji Atalanta, która nie dość, że ma rewanż w domu, to jeszcze przywiozła z Anfield Road największą zaliczkę. Wygrana La Dei 3:0 z Liverpoolem to prawdopodobnie największa sensacja wszystkich dotychczasowych meczów fazy pucharowej europejskich pucharów 2023/2024. Sam fakt zwycięstwa to jedno, bowiem Liverpool wg ekspertów był faworytem numer jeden do zwycięstwa w LE. Jednak rozmiary sprawiły, że wynik z Anfield poszedł w świat. Pojedynek dwóch trenerskich geniuszy zdecydowanie na korzyść Gian Piero Gasperiniego. Tyle że w Bergamo dobrze wiedzą, że to dopiero połowa – a może nawet nie – pojedynku. W rewanżu The Reds będą miały jeden cel – ruszyć od pierwszej minuty i spróbować odrobić straty.

La Dea potrafi mieć różne tryby. Pokazali to najlepiej w poniedziałkowym meczu z Hellas. Od pierwszych minut ruszyli na przeciwnika i po 18. minutach prowadzili 2:0. Do przerwy powinni zamknąć spotkanie z prowadzeniem około 4:0. Tego nie zrobili, więc po przerwie goście z Werony wrzucili im dwa gole w krótkim odstępie czasu i zamiast gonić duet Roma i Bolonia znowu stracili punkty. To dość bolesne, bo po takim remisie i wcześniejszej porażce z Cagliari szansę na ligową przepustkę do Ligi Mistrzów nieco spadają. Nieco… bowiem Serie A znajduje się na pierwszym miejscu w rankingu lig, które dostaną dodatkowe miejsce w Champions League na przyszły sezon. Włosi razem z Anglikami prawdopodobnie dorzucą sobie jednego przedstawiciela. To wszystko w momencie, gdy nie mają ani jednej drużyny w 1/4 finału Ligi Mistrzów, a dla przykładu Hiszpanie mają trzy, zaś Niemcy dwie… Tutaj jednak swoje robi właśnie Liga Europy połączona z Ligą Konferencji, gdzie lada moment mogą mieć nawet trzech półfinalistów!

Liverpool także ma swoje kłopoty, bowiem po raz pierwszy w tym sezonie zanotował dwie serie – trzy mecze bez wygranej oraz dwie porażki z rzędu. To pokazuje, jakie wyniki LFC osiągają od początku sezonu, że nie było takiego “kryzysu”, jeśli w ogóle można użyć takiego słowa w takiej sytuacji. Najpierw remis na Old Trafford, potem ta kompromitująca wpadka z Atalantą, a teraz 0:1 z Crystal Palace. Dwa ostatnie mecze były tym bardziej bolesne, bowiem przydarzyły się na Anfield. Trudne do uwierzenia, skoro do meczu z Atalantą u siebie notowali bilans 22 zwycięstwa i trzy remisy licząc wszystkie rozgrywki. W trzy dni jednak zanotowali dwie pierwsze porażki u siebie. To nie najlepiej wróży przed końcówką sezonu, gdy do miasta Beatlesów przyjedzie m.in. Tottenham.

Ekipa Juergena Kloppa jedno trofeum w tym sezonie już zgarnęła – EFL Cup – ale to przecież najmniej istotny puchar spośród wszystkich. FA Cup już przeszło bokiem po odpadnięciu z Manchesterem United. Teraz trzeba ratować Ligę Europy, a przede wszystkim Premier League. W tych pierwszych rozgrywkach odpowiedź poznamy już w czwartek. W tych drugich rywalizacja z Arsenalem i Manchesterem City prawdopodobnie potrwa do samego końca.

Uratować sezony
Benfica w Portugalii i Olympique Marsylia we Francji to albo najwięksi, albo niemal najwięksi gracze na rynku. Tymczasem w obu przypadkach trudno mówić o udanych sezonach. Oczywiście objawia się to w innych przypadkach, ale mianownik jest podobny. Marsylczycy przegrywając w Lizbonie (1:2) zanotowali piątą z rzędu porażkę! Co prawda pierwszy mecz z tej serii – 1:3 z Villarrealem – nic nie przeszkodził w awansie do 1/4 finału. Ale już brak punktów ligowych w meczach z Rennes, PSG i Lille było tragedią dla OM. Dziewiąte miejsce w tabeli i perspektywa braku europejskich pucharów w przyszłym sezonie coraz bardziej realna… Ostatni raz jako zwycięzcy schodzili z boiska 10 marca, gdy wygrali z Nantes 2:0. Pokonanie Kanarków zakończyło serię… pięciu triumfów po kolei. Zresztą trudno było się spodziewać, że tak to się dalej potoczy. We wspomnianych pięciu zwycięskich meczach podopieczni Jeana-Louisa Gasseta zanotowali bilans bramkowy 18:2! To wszystko na start pracy nowego szkoleniowca, który zastąpił Gennaro Gattuso. Włoch wyleciał za… siedem kolejnych meczów bez wygranej.

Teraz wszystko się odwróciło w najważniejszym momencie sezonu. Ich szczęście polega jednak na tym, że Pierre-Emerick Aubameyang trafił do bramki Benfiki w pierwszym meczu. Jednobramkowa strata to niewiele i na Stade Velodrome są w stanie to odrobić. Tym bardziej patrząc na poprzednie domowe wyniki OM w fazie pucharowej – 3:1 z Szachtarem i 4:0 z Villarrealem!

Ekipa Rogera Schmidta tak naprawdę w Lidze Europy widzi swoje ostatnie oparcie. Jesienią odpadli z nie najmocniejszej grupy Ligi Mistrzów, przed chwilą przegrali ze Sportingiem w półfinale Taca Portugal. Ten sam lokalny rywal wygrał z nimi 2:1 ligowe spotkanie, czym niemal zamknął temat mistrzostwa kraju. Wicemistrzostwo dla Orłów to żaden sukces, ot porażka z jednym z największych rywali. Krótko mówiąc w Lizbonie jedyny ratunek to najpierw przepustka w kierunku półfinałów, a później droga, którą przebyli w 2013 i 2014 roku, tyle że z innym zakończeniem. Przypomnijmy, że wtedy Portugalczycy najpierw przegrali w Amsterdamie z Chelsea, a później z Sevillą w Turynie. Co ciekawe za pierwszym razem po golu z 93. minuty Branislava Ivanovicia, a za drugim tuż po tym, jak wyeliminowali w półfinale potencjalnego “gospodarza” Juventus.

Inna Roma
W najgorszym możliwym momencie przyszła mini zadyszka Milanowi. Od nieznaczącej porażki z Rennes w Lidze Europy, Rossoneri zremisowali w Bergamo, a później wygrali siedem kolejnych gier. Wszystko aż do domowego ćwierćfinału Ligi Europy z Romą. Przed pierwszym spotkaniem wszyscy podkreślali, że Giallorossi nie wygrali z Milanem od października 2019. To było dziewięć kolejnych gier, z których sześć padło łupem mediolańczyków. Wszyscy poza… Stefano Piolim. Trener Milanu przytomnie zauważył, że obecna Roma nie ma nic wspólnego z tą, którą ekipa z San Siro ograła wcześniej dwukrotnie w tym sezonie. I miał racje, na nieszczęście kibiców Rossonerich. Milan nie mógł trafić do siatki rywala, a sam stracił bramkę po golu Gianluki Manciniego. W weekend z kolei przedziwny mecz na Mapei Stadium. Skończyło się na 3:3 z Sassuolo, które można oceniać dwojako. Z jednej strony pech – dwa gole Samu Chukwueze nieuznane. Ponadto xG wskazywało zdecydowaną przewagę Milanu – 0,98 do 3,36 na korzyść gości! Tyle że trudno mówić o dobrym wyniku, gdy przegrywasz 0:2 po dziesięciu minutach czy 1:3 po niemal godzinie gry.

W Mediolanie dobrze wiedzą, że odpadnięcie z Ligi Europy właściwie kończy sezon. Oczywiście pozostanie rywalizacja z Juventusem o wicemistrzostwo. Umówmy się jednak, że drugie czy trzecie miejsce nie będzie miało aż takiego wpływu na klub, jak ewentualna walka o europejskie trofeum. Tym bardziej rok po tym, gdy Milan był przecież w półfinale Ligi Mistrzów.

11-3-2 to bilans Daniele De Rossiego, odkąd przejął Romę. Bilans jeszcze lepiej oddaje, jak prowadzi zespół, skoro jedna z dwóch porażek – 0:1 z Brighton – nie miała żadnych konsekwencji, po tym, gdy ograli Anglików 4:0 w pierwszym meczu 1/8 finału. Średnia punktowa na poziomie 2,25/mecz robi niesamowite wrażenie. Podobnie, jak fakt, że dopiero w miniony weekend Udinese było im w stanie strzelić pierwszego gola od… miesiąca. Spotkanie w Udine zostało jednak przerwane przez niepokojące wydarzenie. Evan N’dicka upadł nagle, bez kontaktu z przeciwnikiem. Na szczęście szybka interwencja służb medycznych sprawiła, że nie doszło do najgorszego. Iworyjczyk już został wypisany ze szpitala, ale przejdzie dodatkowe badania w Rzymie. Wg oświadczenia Romy pierwsze badania nie wskazały żadnych patologii serca. Tyle że nikt nie zaryzykuje na pewno powrotu do gry po takim wydarzeniu zbyt pochopnie.

Jedynym plusem dla stołecznej drużyny z niedzielnego meczu było przełamanie Romelu Lukaku. Belg strzelił swojego pierwszego gola od 7 marca! Liczby nie są najgorsze – 11 trafień w lidze – ale jest strasznie nieregularny, co jest największym zarzutem wobec takiej klasy napastnika.

Cel: Potrójna korona!
West Ham z grona ćwierćfinalistów to obok Romy klub, który najlepiej zna smak zdobycia europejskiego trofeum w ostatnich latach. Londyńczycy w czerwcu ubiegłego roku wygrali 2:1 z Fiorentiną w Pradze i wygrali drugą edycje Ligi Konferencji. Dokładnie dwanaście miesięcy po rzymskiej ekipie, która wówczas pokonała Feyenoord. WHUFC był na dobrej drodze do powtórzenia ścieżki do samego finału. Tyle że w tym momencie szansę na duży wyjazd kibiców z Londynu do Dublina spadły niemal do zera. Nie chodziło o kwestie losowania, gdzie trafili na niesamowity Bayer Leverkusen. W pierwszym meczu tych ekip różnica pomiędzy drużynami była zatrważająca. Z jednej strony najlepsza drużyna w Europie – Bayer – a z drugiej czołówka Premier League. Na nic się zdała dobra postawa Łukasza Fabiańskiego, który do 83. minuty utrzymywał czyste konto. Końcówki to jednak znak rozpoznawczy nowego mistrza Niemiec. Jonas Hofmann i Victor Boniface zapewnili dobrą zaliczkę przed rewanżem w Londynie. Zresztą to już nie pierwszy raz, gdy Bayer w tej edycji Ligi Europy – nie licząc meczów w Bundeslidze – w końcówkach zamknął mecze. Najlepszym przykładem 1/8 finału z Karabachem. Azerowie byli niezwykle bliscy wygranych… w obu spotkaniach. U siebie prowadzili 2:0, by wyrównującego gola stracić w 92. minucie. W takim samym stosunku prowadzili także w Leverkusen. Tam jednak Patrik Schick trafił dwukrotnie w doliczonym czasie i Bayer wygrał 3:2, bez konieczności grania dogrywki!

Największa nadzieja dla londyńczyków przed rewanżem to… mistrzowski tytuł Bayeru. W niedzielny wieczór poznaliśmy nowego mistrza Bundesligi. 5:0 nad Werderem oraz hat-trick Floriana Wirtza przypieczętowały ten genialny sezon. Xabi Alonso i spółka chcieliby “pójść w tango” i świętować, ale tutaj na horyzoncie kolejny ważny mecz. 2:0 nad WHUFC to sporo i mało, bowiem jeden stracony gol już oznacza kontakt przeciwnika z dogrywką. Krótko mówiąc długie świętowanie mogłoby się zakończyć tragicznie. Bayer ma nadzieję przecież na potrójną koronę. Pierwsza i najważniejsza już w ich rękach. 25 maja czeka finał Pucharu Niemiec z drugoligowym Kaiserslautern, gdzie będą murowanym faworytem do wygranej. Jednak może się okazać, że trzy dni wcześniej rozegrają także finał w Dublinie o Ligę Europy.

Related Articles