Trzy polskie kluby na start eliminacji europejskich pucharów jeszcze chwilę poczekają. Raków Częstochowa właśnie przystępuje do rywalizacji i wchodzi do gry o Ligę Mistrzów. Droga do bram raju bardzo długa, ale pierwszy przeciwnik bardzo przyjemny. Mistrz Polski podejmuje Flore Tallin i ma obowiązek awansować do kolejnej fazy.
Legenda Levadii wiecznie żywa
Oczywiście to nie będzie pierwszyzna, jeśli chodzi o pojedynki polsko-estońskie w kontekście eliminacji europejskich pucharów, a zwłaszcza Ligi Mistrzów. Najświeższy przykład był słodko-gorzki. Dwa lata temu Legia Warszawa ograła Florę dwukrotnie – 1:0 w Tallinie i 2:1 w Warszawie. Niestety okupiła to stratą Bartosza Kapustki, który po strzeleniu gola tak celebrował jego trafienie, że… zerwał wiązadła krzyżowe i wypadł na cały sezon.
Oczywistym jest jednak, że bardziej w pamięci zapadł występ Wisły Kraków z sezonu 2009/10, gdy Biała Gwiazda doszczętnie się skompromitowała odpadając z Levadią Tallin. Co ciekawe wówczas mistrz Polski swój domowy mecz rozgrywał w Sosnowcu, gdyż w Krakowie trwała przebudowa obiektu przy Reymonta. W teorii teraz Raków mógłby grać na nowym stadionie w Sosnowcu, gdyż niedawno zarząd mistrza kraju podpisał porozumienie na mocy, którego Raków będzie rozgrywał wybrane mecze w europejskich pucharach właśnie w stolicy Zagłębia Dąbrowskiego. Głównie chodzi o późniejsze rundy eliminacji czy też ewentualna fazę grupową. W porozumieniu jest także możliwość rozgrywania meczów ligowych, gdy stadion przy Limanowskiego będzie niedostepny lub po prostu zbyt mały względem zainteresowania na dane spotkanie.
Wracając do potyczki krakowian z Levadią warto wspomnieć, że wtedy również mistrz Polski rozpoczynał domowym spotkaniem. W Sosnowcu padł remis 1:1 i wydawało się, że drużyna Macieja Skorży tydzień później załatwi temat. Wiele mówiło się o grze na “ciężkich nogach” z przygotowań. W stolicy Estonii skończyło się wygraną gospodarzy 1:0 i jedna z większych kompromitacji polskiego klubowego futbolu w XXI wieku.
Z innych przykładów niech będzie Lech Poznań, który w sezonie 2014/2015 rywalizował z Nomme Kalju. Kolejorz awansował, ale dopiero po wygranej 3:0 u siebie, uprzednio przegrywając w Estonii 0:1. Najświeższym przykładem będzie dwumecz Śląska Wrocław z Paide Linnameeskond, który był jednocześnie inauguracją zmagań polskich zespołów w Lidze Konferencji. Wrocławianie nie mieli kłopotów i ograli rywali dwukrotnie – 2:1 na wyjeździe i 2:0 u siebie.
Szczęśliwe losowanie i czekający Karabach
To było zdecydowanie jedno z najlepszych losowań, jakie mogło się przydarzyć mistrzowi Polski. Raków Częstochowa niestety musi pokutować faktem, że nadal jest nowicjuszem w europejskich pucharach. Nie może zatem liczyć na przywileje, jakie posiadają Legia czy Lech, a zatem wypracowany ranking UEFA, który przynajmniej w pierwszych rundach bywa niezwykle przydatny. Mogły się trafić drużyny znacznie wyżej notowane od Flory Tallin, jak chociażby Slovan Bratysława czy Karabach Agdam. Azerów finalnie jednak prawdopodobnie nie uda się ominąć. Drużyna z dalekiego wschodu Europy trafiła na gibraltarski Lincoln Red Imps i lepszy z tego duetu trafi na zwycięzcę pary Raków – Flora.
Jednak przejście pierwszej rundy jest kluczowe w kontekście ułatwienia sobie rywalizacji w Europie. Awans do II rundy eliminacji Ligi Mistrzów to… niemal pewna faza grupowa. Wówczas odpadnięcie z Karabachem oznaczałoby “spadek” do III rundy el. Ligi Europy. Tam niepowodzenie oznaczać będzie “spadek” do IV rundy el. Ligi Konferencji. Krótko mówiąc wygranie dwóch rund eliminacyjnych, w odpowiednim momencie oznacza dodatkowych sześć gier w fazie grupowej. Krótko mówiąc dwumecz z Florą ma olbrzymie znacznie dla dalszych losów zespołu spod Jasnej Góry.
Dużo znajomych wśród rywala
Flora Tallin to przede wszystkim zespół, który jest w środku sezonu. To jest podstawowa różnica pomiędzy mistrzami Polski a właśnie mistrzami z takich piłkarskich krajów. Flora była mistrzem jesienią ubiegłego roku, ponieważ w Estonii gra się systemem wiosna – jesień. Teraz zajmują drugie miejsce z dorobkiem 47 punktów, czyli takim samym, jak lider Levadia. Te dwa zespoły stoczą rywalizacje o mistrzostwo, bowiem trzeci zespół jest niemal dwadzieścia punktów za nimi!
U rywala Rakowa znajdziemy wielu dobrych znajomych z czasów Ekstraklasy. Wielu z nich jednak jest bliżej końca, niż początku kariery. Najmłodszy z tego grona Henrik Ojamaa ma 32 lata. Poza tym są Ken Kallaste i Sergij Zenjow – po 34 lata – a także, a raczej przede wszystkim Konstantin Wassiljew mający już 38 wiosen na karku. I na tego ostatniego trzeba będzie uważać najbardziej. Oczywiście wysoka intensywność gry i pressing Rakowa może być zabójczy, jednak pozostawienie wolnego miejsca w okolicach 20 metra od bramki częstochowian będzie groźne. Podobnie zresztą, jak wszelkie stałe fragmenty gry. Każdy, kto pamięta występy “Kosty” w Piaście czy Jagiellonii dobrze kojarzy jego bomby z rzutów wolnych, a także dokładne centry na nogi i głowy kolegów z drużyny.
Poza nim wartym uwagi zawodnikiem jest Martin Miller, czyli kolejny środkowy pomocnik. 25-latek zajmuje podobną pozycje na boisku do dużo bardziej doświadczonego kolegi, jednak posiada znacznie mniejsze inklinacje ofensywne, grając na pozycji numer 8. Na tym jednak “armaty” estońskiego zespołu się kończą. Wg ekspertów to zdecydowanie słabszy zespół, niż ten, który bił się z Legią dwa lata temu.
W porównania do poprzedniego spotkania polskiego futbolu z Florą Tallin, zabraknie chociażby Rauno Sappinena. Fiński napastnik strzelał mnóstwo goli w Estonii, a jego postawa w Stali Mielec powiedziała wiele na temat przeniesienia tych liczb na poziom Ekstraklasy w barwach Stali Mielec. Brakuje także pomocnika Markusa Pooma, czyli syna jednej z legend estońskiej piłki – bramkarza Marta grającego niegdyś w Arsenalu czy Watfordzie.
Bez Iviego, ale z Yeboahem
O kontuzji Iviego Lopeza już pisaliśmy przy raporcie przygotowań do nowego sezonu. Hiszpan najwcześniej wróci na rundę wiosenną, a zatem istnieje spora szansa, że w ogóle nie zagra w pucharach. Jednak częstochowianie szybko zadziałali. Do klubu trafił John Yeboah ze Śląska Wrocław. Skrzydłowy to inny profil zawodnika, ale wydaje się, że będzie musiał objąć rolę “10” Rakowa. To oczywiście najważniejszy z częstochowskich transferów tego lata, jeśli chodzi o te do klubu. W teorii miał nim być Adnan Kovacević, były gracz Korony Kielce, który przed chwilą był podstawowym graczem Ferencvarosu Budapeszt, jednak również doznał kontuzji i w najbliższych meczach go zabraknie.
Przed chwilą do klubu dołączył grecki bramkarz Antonis Tsiftis i jest to drugi transfer na tej pozycji. Wcześniej Medaliki pozyskały Kacpra Bieszczada z Zagłębia Lubin, wypuszczając dwóch innych golkiperów – Xavier Dziekoński w ramach transferu definitywnego do Korony oraz Kacper Trelowski do Śląska Wrocław w ramach wypożyczenia. Być może to nie koniec bramkarskich transferów. Ostatnio pojawiła się plotka o odejściu Vladana Kovacevicia do Bayeru Leverkusen, ale wszystko sprostował dyrektor sportowy Robert Graaf twierdząc, że to jedynie wymysły mediów.
Zmiany także na pozycji “9”. Vladislavs Gutkovskis odszedł do Korei Południowej, podobnie zresztą jak Tomas Petrasek. Miejsce Łotysza w ataku zajmie prawdopodobnie Łukasz Zwoliński po transferze z Lechii Gdańsk. To też pewien paradoks, bowiem częstochowianie pozyskali łącznie… czterech spadkowiczów. Poza Zwolińskim przyszedł jeszcze młody Tomasz Walczak z Wisły Płock, a także duet z Miedzi Legnica – Maxime Dominguez oraz Dawid Drachal.
Temat ruchów transferowych warto zakończyć także planowym odejściem, ale ważnego zawodnika. Patrykowi Kunowi skończył się kontrakt i wybrał ofertę Legii Warszawa. Lewy wahadłowy, a w nomenklaturze Rakowa skrzydłowy, jednak będzie do zastąpienia. W ostatnich miesiącach świetnie na lewej stronie radził sobie Jean Carlos, kolejny z nieoczywistych transferów częstochowian, który wypalił.
Nowy trener
Dla Rakowa to będzie pierwszy mecz w nowej erze, jaką niewątpliwie jest funkcjonowanie pod batutą innego trenera. Ostatnich kilka lat to przecież była niezwykle udana kadencja Marka Papszuna. Ten jednak po zdobyciu mistrzostwa Polski zakończył przygodę z Medalikami. Pod Jasną Górą nastąpiła zmiana warty. Miejsce pierwszego trenera zajął ktoś, kto dobrze zna specyfikę klubu, jego model gry, a także funkcjonował w drużynie. Dawid Szwarga przez ostatnie dwa sezony był asystentem Papszuna. Najpierw w roli tego drugiego, zaraz za Goncalo Feio, a później był już numerem jeden. Stało się jasnym, że jeśli Michał Świerczewski sięgnie po kogoś wewnątrz Rakowa, będzie to właśnie Szwarga. Wciąż jednak ogłoszenie tego wyboru było sporą niespodzianką, chociaż okraszone “namaszczeniem” przez dotychczasowego bossa – Marka Papszuna.
“Szwari” będzie miał niezwykle trudne zadanie, bo wchodzi w baaardzo duże buty. Papszun był w Częstochowie niemal bogiem, a w drużynie miał posłuch niesamowity. Z drugiej strony Szwarga to merytorycznie absolutny top trenerów w naszym kraju. Tyle że… nie gwarantuje to niczego. Merytoryka to jedno, drugą kwestią jest zarządzanie, no i odrobina szczęścia, jak to zawsze. Podobnie jak znalezienie się w odpowiednim miejscu o odpowiednim czasie. Zanim zagra w lidze zgarnie pierwsze przetarcie. Mowa o dwumeczu z Florą, a także sobotnim Superpucharze Polski z Legią Warszawa.
***
Początek pierwszego meczu o godzinie 20:00 przy Limanowskiego w Częstochowie. Rewanż tydzień później w stolicy Estonii.