Skip to main content

To był taki mecz, w którym żaden bokser nie pilnował gardy. Ciosy tego z Hiszpanii były jednak celniejsze. Barcelona zdała test celująco i ośmieszyła Bayern. Hat-trickiem popisał się Raphinha, trafił też Robert Lewandowski, a wynik to aż 4:1.

Choć strzałów celnych z obu stron padło tylko siedem, a okazji w statystykach było 23, to dało się zauważyć dużo miejsca do grania. Nikt nie przejmował się specjalnie defensywą, bo i format Ligi Mistrzów temu sprzyja, że wszystko jest do odrobienia. Świadczą o tym trzy punkty Bayernu i 23. miejsce w ogólnej tabeli. Co zadziwiające, “Bawarczycy” zostali wyprzedzeni nawet przez… Dinamo Zagrzeb, które przecież rozbili aż 9:2. Pozostaje jeszcze pięć spotkań. Nic strasznego się nie dzieje, nawet gdy zajmie się miejsce 20. Pozycje 9-24 grają po prostu dodatkowy dwumecz, który można nazwać 1/16 finału, dlatego lepiej wejść do TOP 8. Jeśli jednak się nie uda, to nic się nie stanie. No i oba kluby wyszły z takiego założenia, chcąc zapewnić bardziej show, niż prezentować jakieś taktyczne gierki. Wysoka obrona i jazda.

Piorunująco się zaczęło. Na zegarze nie zdążyła wybić jeszcze druga minuta, a FC Barcelona już prowadziła 1:0. Strzelanie rozpoczął Raphinha, który wykorzystał świetne podanie od Fermina Lopeza i popędził sam na sam z Manuelem Neuerem. Swoją drogą, to niemiecki doświadczony golkiper w ogóle nie przypominał siebie sprzed lat. Popełniał proste błędy, grał elektrycznie i na pewno w niektórych sytuacjach powinien zachować się lepiej. Przy pierwszej bramce wielkiej winy nie ponosi, bo objechał go Brazylijczyk i strzelił do pustej. Przy prostopadłym podaniu wszyscy zawodnicy Bayernu znajdowali się na połowie rywala, ale wciągnąć jak dziecko dał się Joshua Kimmich i pozycję złamał o dobrych kilka metrów. Jeszcze mógł przerwać podanie, ale skiksował. Pewny siebie Raphinha od początku wiedział w jaki sposób chce to wykończyć.

I wtedy… do głosu doszedł Bayern. To on zaczął dominować, popisywać się wyższą kulturą gry. Jeszcze pierwsze trafienie Harry’ego Kane’a zostało niezaliczone, ale już przy drugim nie było wątpliwości. Dośrodkował z lewej strony Serge Gnabry, a Anglik był w tym miejscu, gdzie być powinien i wykończył akcję. Manuel Neuer grał słabo. Omal nie popełnił katastrofalnego babola, nabijając piłką Lamine’a Yamala. Na szczęście dla niego piłka wyszła za linię, a nie wpadła do siatki. To był jeden z błędów Niemca tego wieczoru. Kolejny zrobił przy golu Lewandowskiego, ponieważ niepotrzebnie wybiegł z bramki. Fermin Lopez tylko delikatnie podbił piłkę, uprzedzając bramkarza i polski napastnik miał już przed sobą pustą bramkę. Na 3:1 podwyższył fantastyczny Raphinha. Brazylijczyk dostał fantastyczne długie podanie od Marca Casado, zakręcił Raphaelem Guerreiro, a potem jeszcze posłał piłkę między nogami Upamecano, uderzając po dalszym słupku. Pierwsza połowa była świetna.

Druga połowa za to już trochę mniej, bo padł w niej jeden celny strzał. Oprócz akcji bramkowej na skompletowanie hat-tricka przez Raphinhę, niewiele się później działo. Poczwórna zmiana i wprowadzenie między innymi wracającego po kontuzji barku Jamala Musiali na niewiele się zdało. Były co prawda jakieś strzały, ale żadnego celnego. Bliski drugiego trafienia był też Robert Lewandowski, ale zabrakło mu trochę, by sięgnąć piłkę po podaniu od Yamala. Barcelona zrobiła coś wielkiego – pokazała, że jest mocna nie tylko na własnym podwórku, ale potrafi też pokonać, a właściwie to zmiażdżyć jednego z kandydatów do całego tryumfu w rozgrywkach. To taki sygnał do reszty – halo, jesteśmy mocni, mamy Raphinhę i nie zawahamy się go użyć. Brazylijczyk ma dziewięć goli i sześć asyst w tym sezonie. “Transfermarkt” pokazuje tych asyst aż osiem, ale to dlatego, że dolicza też wywalczone rzuty karne – z Valencią i Sevillą. Zdecydowanie służy mu opaska kapitańska. Poczuł odpowiedzialność.

Warto też dodać, że sama FC Barcelona miała sobie bardzo wiele do udowodnienia – na pewno chcieli coś pokazać Hansi Flick i Robert Lewandowski. Poza tym “Duma Katalonii” ma od lat kompleks tego rywala, nie potrafiła go pokonać w sześciu meczach z rzędu, a poza tym trwale w umysłach zapisał się blamaż, jakim było słynne covidowe 8:2. Tego zapomnieć się nie da. Hansi Flick jednak pokazał, że potrafi być fachowcem także po drugiej stronie barykady i co prawda dwa razy mniejszym wynikiem, ale jednak też zdeklasować przeciwnika. Bayern okazał się łatwy do wypunktowania, miał miękkie podbrzusze, wystarczyła raptem jedna szybsza piłka, przerzut i formacje “Bawarczyków” wydawały się pogubione. Jakoś wyjątkowo łatwo Raphinha dochodził do tych sytuacji, ale to już nie problem Flicka. Posiadanie piłki? 60:40 na korzyść Bayernu, ale… kogo to obchodzi? “Barca” mocno podbudowała się przed El Clasico. Podobnie zresztą Real Madryt swoim come backiem z 0:2 na 5:2. To będzie uczta.

Related Articles