Tottenham obudził się w nowej rzeczywistości i musi sobie radzić bez Hary’ego Kane’a, co pokazało, że może być to ekscytujące i nie musi być z góry skazane na porażkę. Siłą nowego Tottenhamu jest przede wszystkim środek pola, co pokazał mecz z Manchesterem United.
W drugiej kolejce Premier League Tottenham na własnym stadionie pokonał Manchester United. Co bardziej istotne, było to w pełni zasłużone zwycięstwo, które pokazało, jakim potencjałem dysponuje ekipa Ange Postecoglou. Najbardziej imponująca była chęć pójścia po kolejne bramki. Kiedy już Pape Matar Sarr trafił na 1:0, to wcale nie obudził tym chcącego odrabiać strat Manchesteru United, a tak naprawdę bardziej uruchomił swoich kolegów z zespołu. Zdecydowanie bliżej było do podwyższenia prowadzenia. Manchester wyglądał na bezradnego boksera trzymanego gdzieś w narożniku. I rzeczywiście optyka tego spotkania się potwierdziła. Lisandro Martinez strzelił samobója i Tottenham wygrał dwiema bramkami.
Największą robotę w Tottenhamie w tym spotkaniu wykonał środek pola. Trudno było wskazać lepszego zawodnika. Pape Matar Sarr czy może Yves Bissouma? Obaj zawładnęli tą częścią boiska. Sprawili, że Casemiro i Mason Mount wyglądali niczym dzieci we mgle. W ogóle nie nadążali za akcjami, byli zbyt wolni i bardzo łatwi do zdominowania. Ogólnie Anglik nie ma najlepszego wejścia do zespołu, niczym kompletnie się nie wyróżnia i jest całkowicie bezbarwny. Casemiro też jest daleki od optymalnej formy. To tylko uwydatniło przewagę, jaką w tej strefie mieli dwaj ciemnoskórzy zawodnicy Tottenhamu. Wyglądali na profesorów.
W podjętych bezpośrednich pojedynkach odbioru brylował Bissouma. Miał ich aż siedem, a gdy zobaczy się gdzie, to widać wszystkie strefy boiska – zarówno na własnej połowie, jak i połowie rywala. Zarówno z prawej strony, jak i lewej. Malijczyk jest dla ekipy, niczym nowy transfer, bo za Antonio Conte nie był nawet w 50% tak dobry. Albo robił za zmiennika, albo pauzował przez kontuzję, albo po prostu nie pasował do systemu stosowanego przez włoskiego szkoleniowca i Tottenham i tak przegrywał. Teraz ciężar rozgrywania akcji spoczywał na Cristianie Romero, który miał aż 91 kontaktów z piłką, ale drugi w zespole był właśnie Bissouma z 75 dotknięciami. Biorąc pod uwagę też kilka minut czasu doliczonego, to u Malijczyka jakieś 0,78 dotknięcia na minutę gry.
Pape Sarr, choć strzelił gola i jego noty był często wyższe, to nie brał aż takiego udziału w budowaniu akcji. U niego było to mniej więcej 0,6 kontaktów z piłką na minutę, ale za to zdecydowanie bardziej udzielił się w ofensywie. Przede wszystkim golem. Miał najwięcej strzałów w całym Tottenhamie, w sumie aż pięć przez 76 minut gry. Sarr w zeszłym sezonie występował w rezerwach albo też wchodził na końcówki. Często była to minuta, dwie, cztery, dziesięć, a nieraz ponad dwadzieścia. To sprawiło, że w Premier League uciułał ledwie ponad 200 minut. W pierwszym meczu z Brentford w podstawowym składzie obok Bissoumy wyszedł Oliver Skipp. Z Manchesterem United szansę dostał Pape Matar Sarr i trudno przypuszczać, by po takim występie miał usiąść na ławce rezerwowych.
Tottenham pokazał, że ich siła w tym sezonie może tkwić w zaryglowaniu środka pola, jeżeli Bissouma będzie tak umiejętnie wykorzystywany. Nie zapominajmy, że jest jeszcze w tej formacji dużo bardziej ofensywnie grający James Maddison. Zdaje się, że Postecoglou szybko znalazł swój… złoty środek.