Jeszcze niedawno temu wydawało się, że mecz Liverpool – Tottenham w 36. kolejce będzie miał absolutnie kluczowe znaczenie dla obu ekip. W ostatnich tygodniach jedni i drudzy głównie tracili punkty i efekt jest taki, że szanse na zrealizowanie swoich celów mają już li tylko matematyczne. Sytuacja stała się bowiem beznadziejna. Czy niedzielny szlagier kolejki sam w sobie również będzie beznadziejny? Niekoniecznie.
Liverpool do ostatniej kolejki miał rywalizować z Manchesterem City i Arsenalem o mistrzostwo Anglii – to miał być finisz zakończony mistrzostwem na pożegnanie Jurgena Kloppa. Nic z tego – Niemiec odejdzie z Anfield prawdopodobnie jedynie z Pucharem Ligi w ostatnim sezonie. Liverpool przegrał z Evertonem, zremisował z West Hamem, a w międzyczasie odpadł z Ligi Europy, uznając wyższość Atalanty Bergamo. Szok i niedowierzanie, a jakby złych informacji było mało – Mohamed Salah pokłócił się z Kloppem i ostatnio hamował się, by nie powiedzieć czegoś mocnego w mediach. Jego ostrą wymianę zdań z Niemcem podczas meczu z West Hamem wychwyciły jednak kamery. Na dziś Liverpool ma 5 punktów straty do Arsenalu i 4 do Manchesteru City. Do końca już tylko trzy kolejki (Citizens mają do rozegrania jeszcze cztery mecze). Musiałyby się zadziać cuda, by Liverpool zdobył drugie w historii mistrzostwo Premier League.
To samo można napisać o Lidze Mistrzów dla Tottenhamu. Spurs koncertowo zawalają końcówkę sezonu. Przegrali kolejno z Newcastle (0:4), Arsenalem (2:3) i ostatnio z Chelsea (0:2). Nawet gdyby doliczyć im 3 punkty za zaległy mecz z Manchesterem City (dość odważne założenie), to i tak mieliby 4 oczka mniej niż Aston Villa, która jest jedynym przeciwnikiem Kogutów w rywalizacji o Champions League. Oznacza to w praktyce, że ta rywalizacja de facto się skończyła. The Villans nie mają prawa tego przegrać. Zresztą, dziś można zakładać, że nawet jeśli ekipa Unaia Emery’ego nie zdobędzie już ani jednego punktu do końca, to i tak znajdzie się na 4. miejscu. Tottenhamowi zostały spotkania z Liverpoolem, Burnley, Man City i Sheffield, a strata do ekipy z Villa Park wynosi 7 punktów. Zresztą, team Emery’ego pewnie jeszcze zapunktuje – zostały im mecze z Brighton, Liverpoolem i Crystal Palace.
W obydwu klubach ciężko będzie o pozytywne podsumowanie sezonu 23/24. Liverpool kończy ze skromnym EFL Cup na zakończenie pewnego rozdziału w historii. Tottenham – jak zwykle – kończy bez trofeum i w dodatku poza Ligą Mistrzów. Kibice Kogutów mogą się już szykować na czwartkowe wieczory w towarzystwie Ligi Europy. I pomyśleć, że jeszcze 5 lat temu oglądaliśmy oba te kluby w finale Champions League!
Jesienią na Tottenham Hotspur Stadium gospodarze pokonali The Reds 2:1. O wyniku przesądził samobójczy gol Joela Matipa, strzelony w 6. z doliczonych minut. Wcześniej trafiali Son (na 1:0) i Cody Gakpo (na 1:1). Liverpool kończył tamten mecz w dziewiątkę po czerwonych kartkach Curtisa Jonesa i Diogo Joty. Ten pierwszy wyleciał po zaledwie 26. minutach. Mimo wszystko The Reds mogli wygrać tamten mecz, a pechowo go przegrali. Na wiele długich tygodni była to ostatnia ligowa porażka zespołu Kloppa, ale dobra seria skończyła się w lutym, gdy lepsi okazali się Kanonierzy.
Choć obaj niedzielni rywale nie mają już zbyt dużych szans na zrealizowanie swoich celów, to ich mecz nie musi być nudny jak flaki z olejem. Na koniec majówki liczymy raczej na krwisty stek z grilla – presji nie ma, więc niech znakomici piłkarze, których nie brakuje po obydwu stronach barykady, stworzą widowisko godne ich aspiracji.
Początek spotkania na Anfield o 17:30.