1000 trenerów musiało odmówić Bayernowi Monachium, żeby kandydat numer 1001 się zgodził. Hierarchia zahaczyła aż o spadkowicza z Premier League i niedoświadczonego menedżera. Vincent Kompany przyjął propozycję, ale czy to nie za duży krok w karierze?
O perypetiach Bayernu związanych z zatrudnieniem menedżera pisaliśmy TUTAJ. Najśmieszniejsze w było zapytanie zwolnionego wcześniej Thomasa Tuchela, czy może jednak zechciałby zostać. Dyrektor sportowy Max Eberl i drugi dyrektor Christoph Freund zmienili zdanie po półfinałowym spotkaniu z Realem Madryt. Uli Hoeness i Karl-Heinz Rummenigge wg “Bilda” oczekiwali stanowczości, a tymczasem w gabinetach Bayernu działacze sami nie wiedzieli czego chcą. Hoeness nie gryzł się w język i mówił wprost, że Tuchel nie rozwija piłkarzy. Niby chcieli pozostawić go na stanowisku, ale… przez rok. Tuchel uznał to za policzek, bo to urażało jego dumę. Oznaczało, że będą w tym czasie kogoś szukać, a jemu skończy się krótka umowa i elo. Tymczasem nie chce być szkoleniowcem tymczasowym, a docelowym.
Vincent Kompany jest w tym przypadku jak przebrane już pomidory na stoisku w markecie albo w warzywniaku. Zostały już same uderzone, poobijane, niektóre lekko przegniłe, a te lepsze wzięli ci, którzy przyszli wcześniej. Oczywiście z całym szacunkiem do osiągnięć Vincenta Kompany’ego – szczególnie tych na boisku, ale nie jest on jeszcze w pełni ukształtowanym szkoleniowcem. Przeskok ze słabiutkiego Burnley, gdzie nie udało się wdrożyć swoich pomysłów i utrzymać w elicie do jednej z najlepszych drużyn na świecie jest mniej więcej taki jakby z Golfa III przenieść się od razu do rywalizacji z rajdowcami w mistrzostwach świata i chcieć tam z marszu pokonać Sébastiena Ogiera. Zatrudnienie Belga jest wielką niespodzianką, niewiadomą i ryzykiem. Może będzie strzałem w dziesiątkę? Tego przecież nie wiemy. Wiemy jedynie, że w Bawarii biorą jeszcze nie do końca ukształtowanego i gotowego na takie wezwanie trenera.
W Bayernie wierzą w jego zdolności przywódcze, ale chyba bardziej przekonało ich to… jakim był piłkarzem i ile znaczył w Manchesterze City na boisku i w szatni. Miał gigantyczny autorytet. Żeby była jasność – nikt w erze szejków takiego wśród graczy nie posiadał. Kompany to elokwentny człowiek po studiach biznesowych, świetny mówca i motywator. Pokazywał to już w Anderlechcie, gdzie nagrano jego przemowę, która stała się viralem w mediach społecznościowych. Tam musiał się mierzyć z trudnymi warunkami. Przyszedł odbudować klub swojego dzieciństwa, musiał kombinować z wypożyczeniami, stawiać na juniorów i przede wszystkim wlać wiarę w serca tych zawodników. Wypożyczył m.in. Lucasa Nmechę z Manchesteru City i zajął czwarte miejsce w lidze od razu notując progres. Anderlecht był pogrążony w wielkim kryzysie – wcześniej skończył na 8. pozycji i 6. pozycji.
Sezon później jeszcze się poprawił i zajął 3. pozycję. Jak na dostępne warunki, robił naprawdę wynik ponad stan. To u niego zaczął błyszczeć Joshua Zirkzee. Anderlecht sprzedał Alberta Sambi Lokongę do Arsenalu. Tam się ten gracz nie przebił, ale to bez znaczenia. Sergio Gomez odszedł do Manchesteru City za 15 milionów euro. Hiszpan również w nowym klubie nie zachwyca. Można go porównać do Lokongi. Po dwóch sezonach Vincent Kompany spróbował podbić Championship i zrobił to w spektakularny sposób. Od razu wszedł z buta i wygrał tę ligę. Jego zespół potrafił zanotować serię 10 zwycięstw z rzędu, strzelił 87 goli i zdobył aż 101 punktów. To więcej niż tegoroczne Leicester City czy wcześniejsze Fulham, Leeds i dwukrotnie Norwich. Nikt w takim stylu ostatnio zaplecza nie wygrał.
Weryfikacja nastąpiła jednak w sezonie 2023/24, w którym Belg spadł z Premier League. Jego sposób gry czasami był wręcz naiwny. Za wszelką cenę chciał nauczyć w określonym stylu grać Arijaneta Muricia, który się do tego nie nadawał i plątał o własne nogi. James Trafford z kolei miał gigantyczne problemy z dośrodkowaniami na czwarty-piąty metr. Co z tego, że Burnley potrafiło dominować, jeżeli nikt inny w lidze tak często nie dostawał w plecy frajerskich bramek rodem z orlika. Naiwność – to słowo klucz. Mimo wszystko nawet przez moment nie było blisko zwolnienia. “The Athletic” i kilka innych źródeł zgodnie potwierdzało, że nawet w przypadku spadku Kompany będzie mógł budować drużynę i znów spróbować zrobić awans. W klubie doskonale to znają po kadencji Seana Dyche’a.
Transfery? Naprawdę nie szczędzono kasy jak na Burnley. James Trafford kosztował 15 milionów euro. No i rozczarował aż stracił miejsce w bramce. Środkowy obrońca Jordan Beyer z Moenchengladbach też kosztował sporo, a był wcześniej wypożyczony. Klub go wykupił, wierząc, że będzie zdrowy i nie powtórzy sezonu z Borussii M., gdzie więcej pauzował niż grał. No i cóż – niestety powtórzył. Kompany nie miał z niego pożytku. Zeki Amdouni strzelił zaledwie pięć goli, ale też nie przychodził jako jakiś wybitny snajper. Dużo nowych nabytków zawiodło Vincenta Kompany’ego. Doświadczony Nathan Redmond rozegrał zaledwie 300 minut i wszyscy zapomnieli, że w ogóle wydarzył się taki transfer. Jeżeli z kogoś mógł być trener zadowolony, to z Sandera Berge. Także to nie jest tak, że nie dostał odpowiednich narzędzi w sezonie 2023/24. Po prostu wiele transferów nie wypaliło.
Kompany podpisał z Bayernem trzyletnią umowę. W Burnley rozumieli, że jest to dla niego szansa życia, dlatego się nie obrazili, tylko wykazali zrozumieniem sytuacji. Kompany to utalentowany trener. Ma zaledwie 38 lat, ale zdaje się, że nagle przeskoczył w grze o dziesięć poziomów, mając nadal starą zbroję i miecz. Można kręcić nosem na tak olbrzymi przeskok. W Bayernie presja będzie zdecydowanie większa niż w Burnley. To może być spadek z wysokiego konia podczas chociażby takiej potyczki z Xabim Alonso.