Skip to main content

Czy wreszcie mistrza Polski nadszedł czas? Orlen Wisła Płock pokonała 29:27 swojego największego rywala i dominatora polskiej piłki ręcznej, czyli Łomżę Industrię Kielce. Bohaterem został 19-letni bramkarz gospodarzy – Marcel Jastrzębski. Znów zwiastuje to pasjonującą walkę o mistrzostwo.

PGNiG Superliga liczy sobie 26 kolejek – 13 spotkań i rewanże. Z racji tego, że mistrza wyłania normalna formuła ligowa, a nie żadne play-offy, to dwa klasyki stają się małymi finałami. I tak też są ustawione w ligowym terminarzu – jako ostatni mecz rundy. Nikt inny nie ma nawet najmniejszego podjazdu. To tutaj, w dwóch meczach, rozstrzyga się kwestia mistrzostwa Polski. Gdzieś tam w drugim szeregu stoją Górnik Zabrze oraz Azoty-Puławy, ale strata tej grupy pościgowej jest olbrzymia. To kluby, które mogą między sobą rywalizować o brązowy medal. Wystarczy spojrzeć na wyniki tych dwóch ekip z wielką dwójką. Górnik przez Łomżę został rozbity i ośmieszony różnicą 16 bramek i to u siebie. W Płocku przegrał różnicą “tylko” dziewięciu bramek, ale nawet nie powalczył. Azoty-Puławy dostały tęgie lanie w Kielcach (24:39) i w Płocku (21:36). To dwa razy wstydliwa różnica aż 15 trafień.

Dlatego liczą się tylko dwie drużyny. Ligowy klasyk od wielu lat nazywany jest “Świętą Wojną”. Wojnę tę długo wygrywał zespół z Kielc, ale to się zmieniło w tym roku kalendarzowym, kiedy to Wiślacy przełamali długą passę bez trofeum i wyrwali Puchar Polski. Byli także blisko wywalczenia mistrzostwa po spotkaniu na ostrzu noża, który zostanie zapamiętany z pięciu czerwonych kartek. To ostatni, przejściowy sezon, w którym formuła play-offów nie obowiązuje. Przez lata tak właśnie było – aż do rozgrywek 2019/20, które przez COVID-19 zostały ukrócone do tradycyjnej, ligowej tabeli i systemu gry każdy z każdym. Tak jest do teraz. Dopiero od sezonu 2023/24 mamy powrócić do starego formatu, czyli rundy zasadniczej i rundy pucharowej, gdzie awans uzyskiwało osiem drużyn. Pierwsze miejsce grało w ćwierćfinale z ósmym, drugie z siódmym, trzecie z szóstym, a czwarte z piątym.

Ten sezon jest ostatnim, w którym bezpośrednie pojedynki mają kolosalne znaczenie. Jeśli Łomża Industria oraz Orlen Wisła wygrają swoje wszystkie mecze, to o mistrzostwie zadecydują właśnie dwa bezpośrednie starcia. To jest raczej oczywistością. Jeszcze raz można się odnieść do wyników z rywalami, które są tuż za plecami dwóch potentatów. Nawet żadna tragedia kadrowa nie jest w stanie sprawić, że taki MKS Kalisz czy Wybrzeże Gdańsk sensacyjnie urwie punkty najpopularniejszym polskim drużynom. To nie siatkówka, że ligowy dół może sprawić sporo kłopotów ZAKSIE czy Jastrzębskiemu Węglowi. Tutaj jest dwóch gigantów, potem długo, długo nic, dwie średnie drużyny, które biją się o trzecie miejsce, znów długo, długo nic i reszta. To obrazuje, jak w takiej formule rozgrywek ważne są mecze bezpośrednie. Po pierwszym z nich Orlen Wisła Płock ma dwie bramki przewagi. Teraz trzeba pokonać dużo słabsze drużyny, co powinno być oczywistością. A na koniec ograć Łomżę Industrię w Kielcach, zremisować tam albo chociaż przegrać różnicą tylko jednej bramki.

Z racji tego, że podstawowy bramkarz – Kristian Pilipović – niespodziewanie rozwiązał kontrakt z przyczyn osobistych, trenerowi Xavierowi Sabate pozostawało dwóch młodych polskich zawodników na tę pozycję – 22-letni Krystian Witkowski oraz sensacja tego sezonu – 19-letni Marcel Jastrzębski. I to właśnie ten młodszy był bohaterem “Świętej Wojny”. Dwa dni przed meczem zarejestrowany został Ignacio Biosca, sprowadzony z Kadetten Shaffhausen, ale było to komiczne, ponieważ klub nie poinformował o transferze, natomiast widniał on na liście zarejestrowanych przez Związek zawodników. 24% skuteczności obron (w sumie osiem odbitych piłek) Marcela Jastrzębskiego to nie jakaś oszałamiająca statystyka, ale zdecydowanie pomogło mu to, że Andreas Wolff i Mateusz Kornecki po drugiej stronie wyglądali żenująco. Obaj w łącznej statystyce wykręcili mizerne 15%. Początek tego meczu należał do kielczan, jednak po grze w podwójnym osłabieniu, to gospodarze złapali kontakt, doprowadzili do remisu i potem trwała wymiana ciosów – bramka za bramkę. I tak do 15:15 i syreny kończącej pierwszą połowę.

Trener Sabate konsekwentnie ściągał bramkarza i był zwolennikiem gry siedmiu w polu. To przynosiło skutek w postaci gry punkt za punkt i bardzo dobrej skuteczności rzutowej. Jeszcze w 56. minucie było 27:27 i doszło do mocnej końcówki. Przez trzy minuty padły już tylko dwie bramki, płocczanie jeszcze bardziej uszczelnili defensywę, a przebojowym i ryzykownym rzutem z podłoża przy sygnalizacji gry pasywnej popisał się Dima Żytnikow, trafiając na 29:27. Wtedy na zegarze pozostała już tylko minuta i 20 sekund. Dwie kolejne akcje mistrza Polski to dwie straty. Łomża Industria nie jest przyzwyczajona do tego, że przegrywa coś na ligowych parkietach. Ostatni raz taka sytuacja miała miejsce w jesienią 2019 roku – wówczas także lepsi okazali się płocczanie. To jednak i tak nie dało tytułu mistrzowskiego, bo gorsza okazała się ich różnica bramek, a sezon został ukrócony i zakończony już w marcu. Wtedy zrezygnowano z play-offów przez COVID-19.

Czy 2022/23 to jest wreszcie ten sezon? To może być mistrzostwo zdobyte po 12 latach oczekiwania. Przez 11 sezonów z rzędu na ligowym piedestale jest zespół z Kielc.

Related Articles