Industria Kielce dokłada kolejne ważne oczka w Champions League, bo nie sprzyjał jej na początku terminarz. Już drugi raz na ostrzu noża pokonała swojego przeciwnika. Wcześniej był to Magdeburg, a teraz norweskie Kolstad. Okoliczności zwycięstwa w Norwegii są doprawdy niesamowite.
Industria miała ciężary na początku tej edycji Ligi Mistrzów. W tak elitarnych rozgrywkach nie ma słabych drużyn, ale są te, które można nazwać potentami oraz te, które teoretycznie powinno się pokonywać. Na cztery pierwsze mecze kielczanie zmierzyli się z trzema takimi rywalami, którzy są tymi z absolutnej czołówki – HBC Nantes, Barcelona oraz Magdeburg. Cudem udało się pokonać mistrzów Niemiec z zeszłego sezonu i zwycięzców Champions League 2022/23. To był rewanż za ostatnie porażki. Ta najboleśniejsza to oczywiście dramatyczny finał Ligi Mistrzów z dogrywką, ale była też klęska w bardzo prestiżowym Super Globe, czyli świetnie opłacanych Klubowych Mistrzostwach Świata oraz kolejna bardzo dramatyczna – po rzutach karnych w ćwierćfinale poprzedniej edycji Ligi Mistrzów.
10 października zespół z Kielc pojechał do paszczy lwa, czyli na GETEC Arena. Okazało się, że nie taki ten lew straszny, bo już do przerwy było 19:15 dla polskiego zespołu, a świetnie z obrońcami radził sobie Daniel Dujszebajew. Pierwsza połowa to był dosłownie koncert, 30 minut godne największych mistrzów. Industria miała ogromny kłopot, bo na mecz pojechało tylko 12 zawodników, z czego dwóch to bramkarze (m.in. bez Igora Karacicia). Magdeburg za to dopiero co wrócił z ekskluzywnego i napakowanego nagrodami pieniężnymi Super Globe. W zasadzie to już nie Super Globe, a Klubowe Mistrzostwa Świata IHF, bo oficjalnie zmieniona została nazwa. Industria odpadła w ćwierćfinale Ligi Mistrzów, dlatego miała małą szansę na występ, choć dziką kartę otrzymał Telekom Veszprem, który to odpadł w ćwierćfinale z Aalborgiem. A KMŚ wygrał! Zrobił to po dogrywce z Niemcami.
Piłkarze ręczni Magdeburga byli zmęczeni. Mieli za sobą cztery mecze w krótkim odstępie czasu (jeden to w sumie sparing z amerykańskim zespołem California Eagies). Mecz z Kielcami był w pierwszej części wyrównany do stanu 8:8. Potem Polacy włączyli tak szczelną obronę, że po kontrach Daniego Dujszebajewa i Michała Olejniczaka było nawet 14:10. Industria trzymała rywali na dystans i skończyła połowę na +4. Największy paradoks polegał na tym, że bramkarze Industrii… nic nie bronili, a kapitalnie pracowała defensywa. Maestrić i Wałach kompletnie nic nie odbijali, a dwoił się i troił Sergey Hernandez. Nie dało to Niemcom żadnej przewagi. Koncówka to już spora nerwówka, bo gospodarzom brakowało już tylko jednej bramki. A gdyby nie Maestrić i jego dwa odbite karne oraz akcja sam na sam z Lukasem Martensem, to zaliczyliby świetny come back. Na 10 minut przed końcem było tylko 23:24, lecz jakimś cudem polski zespół to przetrwał i wygrał jedną bramką.
Teraz znów to zrobił i to w jeszcze bardziej dramatycznych okolicznościach. W Niemczech nie decydowało trafienie w ostatniej sekundzie, bo Dylan Nahi zdobył bramkę na +2. Przeciwko Kolstad dramaturgia była kilka razy większa! Arciom Karalek trafił na 33:32 rzutem na pustą. Norwegowie postanowili wycofać bramkarza, żeby doprowadzić do remisu i to zrobili za sprawą Simena Lyse na siedem sekund przed końcem. Dzisiaj wznowienia w handballu są jak błyskawica. Golkiper gospodarzy nawet nie zdążył wrócić, a piłka z bramki już powędrowała do środka. Szybki chwyt Białorusina Karaleka i rzut z kozłem do pustej na trzy sekundy przed końcem sprawiły, że obrotowy utonął w objęciach kolegów. Co to była za dramaturgia…
Mecz był bardzo wyrównany. Obrona kielecka kompletnie nie mogła sobie poradzić z Simenem Lyse oraz Simonem Jeppsonem. Obaj razem rzucili aż 16 bramek z dalekich pozycji. Norweska drużyna grała właśnie sporo z daleka, mniej do koła i skrzydeł. To sprawiało kłopot. Miłosz Wałach mało takich piłek odbijał. Co bardziej absurdalne i zaskakujące łatwiej mu było… zatrzymać rywali z sześciu metrów, gdzie wg statystyk miał trzy obrony na pięć rzutów. O tym, że Norwegowie nie próbowali grać z bliska świadczy tylko jeden wywalczony przez nich rzut karny i do tego nietrafiony. Rzadko zdarza się w meczach piłki ręcznej, żeby zespół nie zaliczył ani jednego trafienia z tzw. “siódemki”. Sytuacja zmieniała się jak w kalejdoskopie, bo Kolstad w pierwszej połowie miało cztery bramki przewagi, żeby tuż po przerwie to Industria wyszła na… aż sześć bramek przewagi! Ale za chwilę od stanu 26:21 straciła od razu na 26:26 i dramaturgia trwała do ostatnich sekund.
Jeszcze jedna uwaga warta wtrącenia – Dylan Nahi staje się fachowcem od gry w defensywie – jako ten wysunięty obrońca zaliczał sprytne przechwyty i udanie kontrował. Druga sprawa jest taka, że Dujszebajew próbował go z Magdeburgiem nawet chwilowo na rozegraniu, a z Kolstad Francuz zdobył jedną z bramek właśnie robiąc “w konia” rywali i trafiając z pozycji środkowego rozgrywającego. Na pewno bardzo się rozwinął. Niegdyś słynął z idiotycznych wręcz pudeł i irytowania swoimi zagraniami. Nie ma już niemal po tym śladu. On i Arkadiusz Moryto znaleźli się w siódemce piątej kolejki. Po pięciu meczach Industria ma na koncie sześć oczek i przesunęła się w tabeli. W tej chwili zajmuje 4. miejsce, które daje play-offy, czyli dodatkowy dwumecz w 1/8 finału. Do bezpośredniego awansu do ćwierćfinału potrzeba pierwszego bądź drugiego miejsca.