Po raz drugi w historii Łomża Vive Kielce zagra w wielkim finale Ligi Mistrzów. Kielecki zespół pokonał w półfinale Telekom Veszprem 37:35 głównie dzięki imponującej drugiej połowie. Było to prawdziwe zespołowe zwycięstwo, bo aż 10 zawodników rzuciło co najmniej dwie bramki.
W takich meczach często decydują jakieś detale, jeden czy dwa momenty… a tutaj szczęście cały czas sprzyjało Polakom. Szczególnie było to widać po akcjach, które kończyły się niepowodzeniem, ale później i tak piłka znajdowała się w rękach zawodników z Kielc. A to ktoś trafił w słupek, a to w poprzeczkę, a to był rykoszet… a potem piłkę łapał Nahi, Dujszebajew czy Karalek. A to w drugiej połowie Telekom wpuścił o jednego zawodnika za dużo i Adrian Sipos musiał praktycznie przesiedzieć cztery minuty kary z rzędu, obrońca Blaz Blagotinsek w 35. minucie wyleciał z czerwoną kartką. To były ważne chwile, bo absolutnie nie był to mecz bramkarzy. Corrales większość statystyk nabił w pierwszej połowie, zatrzymując dwa razy Dylana Nahiego czy dwa razy Szymona Sićkę. W drugiej połowie już nie istniał, a próbujący go zastąpić Cupara – wpuścił wszystkie strzały. Po polskiej stronie coś tam z rzadka odbijał Wolff, bardzo dobre wejście miał Kornecki, ale nie były to kluczowe interwencje. Tu najważniejsze było coś innego – głębia składu w ofensywie. Słabi Sićko i Nahi w pierwszej połowie nie mieli znaczenia, że spisało się 7-8 innych zawodników. Wchodził rezerwowy i dawał coś ekstra. To największa siła Vive w tym półfinale.
11 zdobywców bramek było po stronie Vive, w Telekomie 9. Tyle, że u Węgrów aż czterech zawodników trafiło zaledwie raz. Ciężar zdobywania bramek rozłożył się głównie na Rasmusa Lauge Schmidta, Petarda Nenadicia, Manuela Strleka i Gaspera Marguca z karnych. Za to po naszej stronie brylowało zdecydowanie więcej zawodników – wielu z nich miało swoje małe momenty. Na przykład Tournat zdobył cztery bramki, ale był niezwykle ważny w momencie, gdy Polakom szło średnio – w 5-6 ostatnich minut pierwszej połowy trafił trzykrotnie. Arkadiusz Moryto to niemal zawsze poziom światowej czołówki – trafiał z akcji, zanotował 3/3 z karnych i wykorzystał najważniejszą w tym meczu piękną akcję, która dała prowadzenie 36:33. W końcówce nawet Nahi i Sićko dołożyli po bramce, choć mieli kiepską pierwszą połowę. W ważnych momentach z daleka rzucali Karacić z Kuleszem – od 44. do 54. minuty to oni razem rzucili aż sześć bramek. Daniel Dujszebajew z kolei pociągnął drużynę do odrabiania straty -2 na początku drugiej połowy. Wszedł też Thrastarson, który dorzucił bramkę i to jaką! Efektowną, z biodra. Zanotował też ważny przechwyt. Po prostu każdy tu dał coś od siebie.
Po pierwszej połowie nie wyglądało to aż tak dobrze. Vive przegrywało różnicą dwóch bramek. Wówczas właśnie Corrales świetnie bronił w kilku sytuacjach, robiąc tym małą różnicę. Manuel Strlek miał do przerwy 4/4, przedzierał się Nenadić, dopóki raz nie zatrzymał go Kornecki. Dobre wejście w mecz zaliczył prawy rozgrywający Yahia Omar Khaled, rzucając dwie pierwsze bramki dla Telekomu. W drugiej połowie grę Węgrów ciągnął już w zasadzie tylko Rasmus Lauge Schmidt. W trudnych momentach to on brał na siebie odpowiedzialność i się przedzierał, w całym meczu miał skutecznośc 8/10, w końcówce wyglądało to na mecz Schmidt vs Vive. Petar Nenadić już tak nie zachwycał, zaczął się coraz częściej mylić i podejmować złe decyzje, a u Vive – kto wchodził, ten dawał radę i to było w tym półfinale najpiękniejsze. Swojego trafienia nie mieli tylko: Sanchez-Migallon, Gębala, Paczkowski i dwaj bramkarze – Wolff z Korneckim. Na uwagę zasługuje pogoń Vive na początku drugiej połowy, bo to był kluczowy moment meczu.
Pewnie trafiał Arek Moryto, zespół poderwał Dani Dujszebajew, swoją pierwszą bramkę rzucił z kontry Vujović, a Wolff ten jeden raz w meczu nie dał się pokonać z karnego. Skuteczność i dobra gra w defensywie złożyły się na to, że Telekom rzucił w 12 pierwszych minutach tylko dwie bramki z gry i jedną z karnego. Łomża Vive z 16:18 zrobiła 25:21. Patrząc tylko na wynik po zmianie stron, było aż 9:3 dla kielczan. Później i tak zrobiło się nerwowo, atmosfera się podgrzała, trochę na wyrost w 50. min został wykluczony Maqueda i wściekał się trener Ilić, bo to był dobry moment gry Węgrów, mieli już tylko -2. Vive długo budowało akcje, a Telekom odpowiadał jak błyskawica. Ani razu jednak nie zdobył bramki kontaktowej, a przepiękna akcja z wyprowadzeniem w pole obrony i posłaniem piłki do Moryty na środku przypieczętowała ten mecz. Prawoskrzydłowy trafił na 36:33 na minutę przed końcem i sprawa awansu do finału była jasna. Vive zagra o swój drugi w historii tryumf w najważniejszych klubowych rozgrywkach. Dziś o 18:00 rywalem kielczan będzie Barcelona.