Plan minimum dla Denver Nuugets, na dwumeczowy wyjazd do Miami, był taki, żeby wygrać jedno spotkanie i odzyskać przewagę własnego parkietu, utraconą w meczu drugim. Planem maksimum było wygranie obu starć na Florydzie, a potem dokończenie dzieła w meczu numer pięć, u siebie w Kolorado. Po wygraniu spotkania czwartego, a wcześniej trzeciego, podopieczni Michaela Molene’a są na dobrej drodze, żeby tegoroczne finały zakończyć dziś w nocy, przed własną publicznością w Denver.
Nuggets wygrali czwarty mecz 108:95. Była to ich piąta z rzędu wygrana na wyjeździe w tych play-offach (seria zaczęła się w meczu szóstym w Phoenix, potem Nuggets wygrali oba mecze w Los Angeles i teraz oba w Miami). Po czterech meczach finałów, analiza całej serii staje się coraz prostsza i sprowadza się do jednego zdania, do jednej prostej konkluzji – Nuggets są po prostu lepsi, mają więcej talentu, szerszą rotację, więcej atletyzmu, margines błędu Heat jest naprawdę bardzo mały. Drużyna z Miami musi grać niemal bezbłędnie, by w ogóle marzyć realnie o nawiązaniu walki w meczach. Podkreślam, nie żeby wygrać, tylko żeby nawiązać walkę.
W relacji po meczu otwierającym serię napisałem: „Z jednej strony wygląda mi to na szybkie finały. Nuggets zagrali na jakieś 70% swoich możliwości, a i tak momentami byli poza zasięgiem Heat. Są zbyt duzi, zagrożenie przychodzi ze zbyt wielu stron, by Heat mogli stawić realny opór. Ale z drugiej strony, to jest Miami Heat, drużyna, która jak mało kto w tym biznesie potrafi czynić swoje usprawnienia, reagować i dostosowywać się do stylu rywala. Rzecz w tym, że ten chłopak z Somboru jest jak woda, przyjmuje kształt naczynia, do którego chcesz go wlać. Czyta, reaguje i dostosowuje się do każdej okoliczności. A na końcu, w ostatecznej ostateczności, jak pod klubem nocnym w Belgradzie, gdy zajdzie taka potrzeba, obije Ci mordę, za przeproszeniem oczywiście, i wjedzie z Tobą pod sam kosz.”
I to jest cała prosta prawda na temat tych finałów. W meczu drugim, który Heat wygrali 111:108, Nuggets popełnili całą masę błędów w obronie. Kontestowali tylko pięć z 35 rzutów (!) zza łuku, dali się stłamsić w ostatniej kwarcie…a i tak przegrali różnicą tylko jednego posiadania i mieli całkiem niezły rzut na dogrywkę od Murraya.
„Zagrożenie przychodzi ze zbyt wielu stron.”
W meczu trzecim, nadprogramowe punkty dał Nuggets Christian Braun (15), w czwartym Bruce Brown (21) i Aaron Gordon (27 punktów, 7 zbiórek i 6 asyst). Heat tego nie dostali, albo raczej, dostali tego za mało. Gabe Vicent, swoje pierwsze punkty w czwartym starciu rzucił dopiero po trzech minutach trzeciej kwarty. I był to jego jedyny kosz tego wieczoru. Max Strus nie trafił żadnego z czterech rzutów z gry. Caleb Martin zdobył 11 punktów, Duncan Robinson 12 (2/4 zza łuku), a Lowry 13 (plus 7 asyst), ale to było nadal za mało na Nuggets.
Adebayo i Butler zagrali dobrze, lepiej niż w meczu trzecim, ale nadal były to tylko występy dobre, ale nie wybitne. Bam miał 20 punktów (8/19), 11 zbiórek, 3 asysty, po 1 przechwycie i bloku, ale też aż 7 strat. Jimmy dał 25 punktów (9/17), 7 zbiórek, 7 asyst, 1 blok.
Jeśli miał to być mecz „do ugryzienia” przez Heat, to ich fani nie mogą chyba prosić o „gorsze” występy ze strony Jokica i Murraya. Serb zaliczył „tylko” 23 punkty, 12 zbiórek, 4 asysty, 3 przechwyty i 3 bloki. Zarówno ‘gorsze’, jak i ‘tylko’ celowo biorę w cudzysłów, bo mówimy tu o standardach i poziomie nieosiągalnym dla większości koszykarzy.
Murray z kolei spudłował aż 12 ze swoich 17 rzutów z gry, ale za to rozdystrybuował 12 asyst i nie stracił piłki ani razu. 26-latek ma teraz na koncie po przynajmniej 10 asyst w każdym z czterech finałowych spotkań. Nikt przed nim, w swoich pierwszych finałach w karierze, nie zrobił czegoś takiego.
Jeśli już przy asystach jesteśmy, to mam wrażenie, że w związku z tym, jak grają liderzy Nuggets, jak chętnie dzielą się piłką, pozostałym zawodnikom Nuggets to się udziela. Ta świadomość, że liderzy chętnie i dobrze podają, że piłka może do Ciebie wrócić w każdym posiadaniu, musi być budujące dla graczy zadaniowych. Bo nie jest to norma w skali całej ligi. Była taka akcja, w której KCP rzucił z daleka piłkę do Gorona na alley-oop. Z kolei Gordon znakomicie wypatrzył Murraya pod koszem. To robi różnicę.
Jeśli miał to być mecz „do ugryzienia” przez Heat, to lepszej okazji w tej serii może już nie być. Na rozpoczęcie czwartej kwarty, Heat zaliczyli 8:0 run. W jego trakcie swój piąty faul popełnił Jokic, a coach Malone posadził go na ławkę. W pewnym momencie zrobiło się tylko 86:81 (Nuggets mieli w tym meczu nawet 17 punktów przewagi) na niecałe 9 minut przed końcem meczu. Nuggets przetrwali pięć, jakże ważnych, minut bez Jokica. Gdy Serb wrócił do gry, wynik brzmiał 96:87 dla Denver. Podczas jego nieobecności po trójce trafili Muray i Green, a po dwa punkty dorzucili Brown i Gordon. Trójki KCP i Browna były jak sztyletowanie umarłego. Heat nie mieli wtedy nawet iluzorycznych szans na powrót.
Czego spodziewać się w meczu piątym, być może kończącym tę serię?
Coach Michael Malone szybko zrozumiał, że Nuggets mogą żyć z Heat oddającymi po 30+ rzutów z dystansu. Liczba prób ich trafień za trzy punkty wyglądała w tych finałach tak: 39, 35, 35 i 25 w kolejnych spotkaniach. Z kolei liczba trafionych trójek wyglądała odpowiednio 13, 17, 11 i 8. Widać wyraźnie, że wahnięciem od pewnej prawidłowości jest tu mecz drugi. A i tak, powtarzam po raz kolejny, Heat wygrali go tylko różnicą trzech punktów. Jokic, Murray i koledzy, wspólnie ze sztabem trenerskim, podjęli taktyczną decyzję, że jeśli ktoś ma ich pokonać w tej serii, to niech będą to niewybrani w drafcie Strus, Robinson, Vincent, rzutami za trzy punkty, a nie Butler czy Adebayo spod kosza lub półdystansu.
Nie spodziewam się, żeby coś miało się tu zmienić. Bam będzie musiał nadal być poza strefą swojego komfortu, i na zdobycz 20+ punktów zapracować 20+ rzutami. Nuggets, na swój sposób, chcą oglądać takiego Adebayo. Po pierwsze, środkowy Heat, w ataku jest „tylko” dobry, nie wybitny, więc nie trzeba stawać na głowie w defensywie, żeby go kryć. Sam Adebayo, nie ma wyjścia, mimo że nie jest to do końca jego gra, musi atakować Jokica, bo wie że jeśli tego nie będzie robił, to Serb będzie miał w defensywie wakacje w Hiszpanii, a to z kolej zaoszczędzi mu więcej energii na atak.
Jeśli chodzi o Butlera, to ten, ku pozytywnemu zaskoczeniu Nuggets, nie karci matchupu z Murray’em. Mało tego, widywaliśmy już w tej serii posiadania, w których Jimmy, mający na sobie Kanadyjczyka, świadomie oddaje piłkę gdzie indziej. To wielka ulga i jeden wielki problem z głowy dla defensywy Nuggets, która obawiała się tego matchupu. Nie mówiąc już o wyższym i szerszym Gordonie, który w kryciu Butlera radzi sobie całkiem dobrze. W ogóle, to Jimmy nie dominuje żadnego z kryjących go zawodników. We wcześniejszych seriach to się działo.
Adebayo i Butler zagrali dobrze w meczu czwartym, ale żeby marzyć o wygraniu starcia piątego w Denver i powrocie na Florydę, któryś z nich będzie musiał zagrać wybitnie. A najlepiej, jak obaj to zrobią. Ale nawet i to może nie wystarczyć. Heat, jak ryba wody, potrzebują punktów z trzeciej opcji. Może być nią konkretny gracz, jak Vincent w meczu drugim (23), może być koalicja graczy dokładających od siebie coś konkretnego. Problem dla Heat pozostaje niezmienny – jak dobra nie byłaby obrona Heat, talenty Jokica, Murray’a we wsparciu kolegów, są w stanie ją rozmontowywać. Z kolei atak Heat, jak dobrze poukładany by nie był, w związku z tym, że opiera się na zawodnikach, z całym szacunkiem, średnio utalentowanych, ma bardzo wąski margines błędu. Vincent, Strus, Robinson, Martin są dobrzy, nawet bardzo dobrzy w swoich rolach, ale ciężko oczekiwać, że w finałach NBA, czyli najwyższym możliwym poziomie, będą regularnie grać mocno ponad swoje role. A do tego właśnie sprowadza się oczekiwanie od nich czegoś wielkiego.
Mecz piąty dziś w nocy o godzinie 2:30.