W Mediolanie odbywają się mistrzostwa świata w szermierce. Po złoto w drużynie sięgnęły doświadczone polskie szpadzistki: Renata Knapik-Miazga, Martyna Swatowska-Wenglarczyk, Ewa Trzebińska i Magdalena Pawłowska. W finale pokonały Włoszki.
Szermierka to trzy konkurencje – szpada, szabla i floret. Polska ma swoje tradycje olimpijskie. Największą gwiazdą w historii był Jerzy Pawłowski, zdobywca aż pięciu medali olimpijskich w szabli. Rządził na świecie na przełomie lat 50. i 60. Zdobył mnóstwo indywidualnych i drużynowych medali mistrzostw świata. Witold Woyda zasłynął dwoma złotymi medalami igrzysk olimpijskich w Monachium (indywidualnym i drużynowym). On z kolei uprawiał floret. W ostatnich latach najbardziej znaną polską zawodniczką była Sylwia Gruchała. Ona także przywoziła medale z igrzysk i również startowała we florecie. Konkurencje różnią się rodzajem broni, ale też punktem trafienia. W szpadzie jest to całe ciało, w szabli górna połowa ciała, czyli od pasa w górę, natomiast we florecie tylko tułów.
Wszystko to jest oczywiście sygnalizowane przez specjalne urządzenia elektroniczne. Tak, by wykryć kto zadał cios pierwszy bądź też przydzielić po punkcie, jeżeli trafienie jest równoczesne (w szpadzie). Szpada jest też o 250 gramów cięższa od floretu i szabli. Polki zdobyły złoto właśnie w szpadzie, czyli tej konkurencji, gdzie broń jest najcięższa, trafieniem jest całe ciało, a punkty można przydzielić dwóm zawodniczkom za równoczesne uderzenie. W szpadzie i florecie liczą się pchnięcia, natomiast w szabli zarówno pchnięcia jak i cięcia. Dlatego to szabla jest najbardziej dynamiczna. W szabli i florecie obowiązuje tzw. konwencja, czyli zasady umowne. Oznacza to np., że zawodnik wykonujący natarcie ma pierwszeństwo w zadaniu trafienia przed zawodnikiem wykonującym przeciwnatarcie, a traci to pierwszeństwo na koszt odpowiedzi, gdy zostanie sparowany zasłoną.
Dodajmy, że w drużynowej konkurencji walczą trzy zawodniczki, a jedna jest rezerwową. Każda walczy z każdą, czyli mamy dziewięć miniwalk po trzy minuty. Każda zawodniczka wychodzi na trzy własne pojedynki, które składają się na wynik drużyny. Nasza najlepsza szpadzistka to Renata Knapik-Miazga. 35-latka jest na 15. miejscu w światowym rankingu. Swatowska-Wenglarczyk ma 41. pozycję, a Trzebińska dopiero 169. I to był najsłabszy punkt biało-czerwonej reprezentacji, ale… tylko w teorii, nie w praktyce. To nie przypadek, że złoto zdobyliśmy akurat w tej konkurencji. Rok temu na MŚ w Kairze Polska wywalczyła jeden medal, konkretnie brązowy. I też w dokładnie tej samej konkurencji – drużynówce kobiet w szpadzie. Trzy zawodniczki zresztą się powtarzają. Tylko Ewa Trzebińska zastąpiła Kamilę Pytkę, a tak to w Mediolanie startowało 3/4 tego samego składu, co przed rokiem.
Żeby wywalczyć tu złoto, to polskie zawodniczki musiały kolejno odprawić pięć reprezentacji – Gruzję (45:33), Egipt (45:28) Izrael (45:34), Koreę Południową (33:32) i Włochy (32:28). Pojedynek z Koreankami był najtrudniejszy. Są to liderki światowego rankingu. Kawał dobrej roboty wykonała Knapik-Miazga, która w siódmym pojedynku wypracowała trzypunktowe prowadzenie (23:20). Trochę straciła je Trzebińska i przed ostatnim, dziewiątym, było tylko 24:23. Swatowska-Wenglarczyk przegrywała nawet 24:25, ale wyszła z opałów i zaczęła znakomicie trafiać, zdobywając aż trzy punkty z rzędu, ale w końcówce było dużo nerwówki. Te zawsze są dynamiczne. Polki prowadziły 33:30, a nawet chwilowo… 34:30, tylko, że po weryfikacji zmieniono punkt dla Koreanek, co dało 33:31. Song zdołała zdobyć punkt kontaktowy, ale została jej zaledwie sekunda. Ruszyła szaleńczo na Swatowską-Wenglarczyk, ale ta się obroniła. W ten sposób Polki wywalczyły sobie finał.
W finale walczyły z Włoszkami: Santucio, Navarrią i Fiamingo, brązowymi medalistkami z ostatnich igrzysk. I po trzech walkach było 7:10 w plecy. Dopiero w piątej Knapik-Miazga podciągnęła wynik na tylko jeden punkcik straty, ale ta sama Knapik-Miazga w siódmej walce straciła kontakt i było 20:23. Trzy straty. Musiała to odrobić między innymi daleko sklasyfikowana Trzebińska i to mierząc się z Albertą Santuccio, a więc srebrną medalistką indywidualnie. Trzebińska zaskoczyła, choć była trochę zdenerwowana, bo na cztery sekundy przed końcem czasu dała się trafić. Ta “środkowa”, czyli Swatowska-Wenglarczyk musiała odrabiać od stanu 23:25. I zrobiła to rewelacyjnie, miażdżąc Rosellę Fiamingo. Zaskoczyła sklasyfikowaną na 8. miejscu utytułowaną Włoszkę, srebrną indywidualnie medalistkę z Rio, brązową z Tokio w drużynie, dwukrotną indywidualnie mistrzynię świata (2014 i 2015). W końcówce jeszcze dobiła ją dwiema kontrami i została bohaterką reprezentacji Polski.
Ewy Trzebińskiej miało tu wcale nie być! Zmiana w kadrze nastąpiła po tym, jak zespół bez niej w składzie zajął siódme miejsce w igrzyskach europejskich, będących jednocześnie mistrzostwami Europy. To doskonała wróżba przed igrzyskami w Paryżu. Jest to duży krok w stronę awansu, ale paradoks polega na tym, że jako mistrzynie świata o prawo startu i tak nadal walczą. Muszą utrzymać ranking. To on ma znaczenie przy kwalifikacji.