Skip to main content

Miniona niedziela była dla polskiej koszykówki historyczna. Pokonaliśmy Ukrainę 94:86 i po raz pierwszy od 25 lat zameldowaliśmy się w ćwierćfinale Mistrzostw Europy. Jutro czeka czeka nas arcytrudny mecz o półfinał. Na naszej drodze stanie bowiem sam Luka Doncic i jego Słowenia. Co ciekawe, poza naszym starciem z Ukrainą, jeszcze dwa mecze skończyły się identycznym (!) wynikiem 94:86 (Finowie pokonali Chorwatów, a Włosi Serbów), a spotkanie Grecja-Czechy zamykające 1/8 turnieju, skończyło się wynikiem 94:88. Błąd w Matrixie?

Polska-Ukraina 94:86
Zrobiliśmy to! Po długich 25 latach zagramy w ćwierćfinale Mistrzostw Europy! Na naszej drodze do półfinału stanie Luka Doncic i jego Słowenia. Mecz z Ukrainą był prawdziwym pokazem charakteru naszych rywali. Wypoczęty AJ Slaugher „Slaughterowski” był znakomity (24 punkty, 5 zbiórek, 4 asysty, 2 przechwyty). To on nadał ton naszej grze. Potężne jaja i wolę walki zaprezentował Mateusz Ponitka, który wszystko co najlepsze, zostawił sobie na drugą połowę, gdy drużyna potrzebowała go najbardziej. Bardzo dobrzy w swoich rolach byli Sokołowski (13 punktów, 5 zbiórek) i Balcerowski (14 punktów, 3 zbiórki). Wygląda na to, że wykrystalizowała nam się czwórka liderów tej ekipy, to znaczy dwóch liderów A (AJ i Ponitka) oraz dwóch liderów B, lub A- (Olek i Sokół).
Po pierwszej niezłej dla nas kwarcie (24:21) należało się spodziewać odpowiedzi Ukraińców. I ta przyszła. Kontry, alley-oopy, napędzanie tempa. Obawiałem się, że nie dźwigniemy tego fizycznie. Że gdy Len, Michajluk i koledzy położą wszystko na szali, to to co my położymy na drugiej, będzie za mało. Na szczęście myliłem się. Do defensywnej pierwszej połowy, kawał dobrego ataku w drugie dodał Ponitka. 22 punkty, 9 zbiórek, 6 asyst, 3 przechwyty i blok.
Drugą połowę wygraliśmy 52:41. Pięciu Ukraińców zdobyło 10 lub więcej punktów. To był całkiem niezły mecz z ich strony. Ale my byliśmy lepsi!

Czy wygramy ze Słowenią? Rok temu mieliśmy okazję grać z nimi na turnieju, którego stawką było miejsce podczas Igrzysk Olimpijskich w Tokio. Przegraliśmy 77:112.

Napisałem wtedy coś takiego: „Potrafimy wyglądać dużo lepiej od Angoli, ale nie potrafimy wyglądać lepiej od Słowenii. Nie potrafimy, bo jesteśmy na wielu poziomach od nich słabsi. Owszem, rolą kibica jest wierzyć, bo sport przecież jest nieprzewidywalny i, między innymi, za to go uwielbiamy. Nawet jeśli szanse są takie, że możemy kogoś pokonać raz na dziesięć przypadków, to na przeszkodzie nie stoi absolutnie nic, żeby wierzyć, że ten jeden raz, to jest właśnie ten konkretny raz. Tu i teraz. Rozumiem. Naprawdę rozumiem. Ale nie rozumiem, że gdy już opadną emocje, gdy puszczą zaciśnięte kciuki, to w wielu przypadkach nadal nie potrafimy spojrzeć chłodno na stan rzeczywisty.

Zagraliśmy niemal bezbłędną pierwszą kwartę. Zdobyliśmy w niej 26 punktów, trafiliśmy sześć trójek…a i tak ją przegraliśmy (Słoweńcy rzucili 29 punktów). To taka namacalna próbka, która pokazuje, że żeby być w grze z rywalem poziomu Słowenii, potrzebujemy grać ponad swoim realnym poziomem. Podkreślam – nawet nie, żeby wygrać, a tylko żeby być w grze. I też często, nawet w takich sytuacjach, mamy tendencje ulegać iluzji, że tak da się grać przez całe mecze. Nie, tak się nie da. Równolegle, popełniamy tu jeszcze inny błąd. Może nawet większy, niż ten pierwszy. Nawet te wyjątkowe w naszym wykonaniu fragmenty, analizujemy tylko z naszej perspektywy. Że robiliśmy to, to i to dobrze, że wystarczyło tylko to utrzymać, być skoncentrowanym, zdeterminowanym i walczyć oraz zostawić na parkiecie to przysłowiowe „serducho”. Z jakiegoś powodu jednak, zapominamy o tej drugiej perspektywie, tej rywala. Że to oni zazwyczaj nie grali w badanym fragmencie tak, jak zwykle grają. I co ważne, że oni też mogą mieć momenty „ ponad swoim realnym poziomem”, a to zwykle oznacza dla nas lot w stratosferę, który nie jest na nasze możliwości.”

Rozum podpowiada Słowenia, która ma w składzie jednego z najlepszych graczy w NBA. Ale nic i nikt nie zabroni nam wierzyć, że ten jutrzejszy mecz (godz. 20:30) będzie właśnie „tym” meczem – jednym na dziesięć, czy jednym na sto.

Finlandia-Chorwacja 94:86
Zobaczyłem Finlandię i Markkanena grających tak, jak marzyło mi się od początku tego turnieju, a nawet dużo wcześniej. Pisałem w swoich wcześniejszych relacjach, że Finowie nie do końca zdają sobie sprawę z tego, jaki talent mają. To z mojej relacji po meczach otwarcia w naszej grupie: „Lauri Markkanen byłby jeszcze lepszy, to znaczy jego talent i fizyczność byłyby lepiej eksponowane, gdyby nie był Finem. Finlandia od lat, gdy prowadził ich Henrik Dettmann, słynęła z bardzo drużynowego grania. To się świetnie oglądało, bo piłka krążyła, każdy zawodnik grał ze świadomością, że jest częścią czegoś większego od siebie. To był atut tej ekipy, bo plan na grę z nimi był bardzo trudny. Nigdy nie wiadomo było czy 20+ punktów zdobędzie Salin, Huff, Koponen czy ktoś inny. W teorii jest to piękny basket w czystej postaci. Z tym, że Finlandia w swojej historii nigdy nie miała tak dobrego gracza. Mam wrażenie, że coach Tuovi zapomina czasem, że ma do dyspozycji karabin, i w dalszym ciągu sięga po miecz. Mam też wrażenie, przez lata obserwowania go, że sam Lauri, to najzwyczajniej w świecie zbyto dobry człowiek. Tak po prostu. Trochę brakuję mu sku…syństwa, cwaniactwa, które tak bardzo potrzebne jest w zawodowym sporcie. Lauri tak bardzo chce być częścią tego systemu, tak bardzo chce grać „we właściwy sposób” że zapomina jakie ma możliwości, jak bardzo góruje nad swoimi kolegami. I w tym przypadku skrajnie drużynowe granie, to nie zawsze jest najlepsza opcja Finów.”

To zaskakujące i niesamowite jaka zmiana dokonała się w głowie Markkanena i coachingu Lassi  Tuovi’ego. Być może obaj czytają moje relacje? Żart. To, że Lauri jest ciałem i talentem ponad tę grupę, było nader widoczne, żeby w końcu nie zostało wykorzystane.
Jesteśmy jeszcze na gruncie EuroBasketu, na którym Lauri jest niewątpliwie jedną z gwiazd. Ja oczami wyobraźni przenoszę się do NBA i zastanawiam, jak będzie wyglądać jego dalsza kariera w NBA. Żyjąc w Finlandii od dekady, będąc blisko tych zawodników, patrząc jak z dzieci stają się mężczyznami, którzy doszli tak wysoko, być może moje postrzeganie Markkanena jest nieco skrzywione, ale naprawdę uważam, że scenariusz, według którego przebiega jego kariera w NBA, jest jednym z najgorszych z możliwych. Myślę, że na 10 wariantów, w jakim kierunku mogło iść jego pierwszych pięć lat w lidze, dziewięć z nich poszłoby znacznie lepiej. Nie All-NBA, pewnie też nie All-Star, ale na pewno dużo więcej, niż 15 punktów i 6 zbiórek na mecz w ograniczonej roli. Ale wróćmy do EuroBasketu. Lauri oddał 29 z 74 rzutów Finlandii, trafił 19. Do 43 punktów, na które złożyło się m.in. sześć wsadów, 25-latek dorzucił 9 zbiórek, 3 asysty i 3 przechwyty.
Lauri’ego mocno wspierał Sasu Salin (17 punktów, 5/10 za trzy). Dobre zawody zagrał też Edon Maxhuni (16 punktów).

Chorwacja, to dla mnie drużyna zagadka. Talent wylewa się tam drzwiami i oknami. Mają przynajmniej 3-4 zawodników, którzy bez problemu mogą kończyć mecze z ponad 20 punktami. Z jakiegoś powodu rzadko odbywa się to w czasie jednego meczu. 23 punkty zdobył Bojan Bogdanovic, 12 Dario Saric.
My graliśmy w ćwierćfinale EuroBasketu 25 lat temu. Finowie czekali aż 55 lat, żeby znów znaleźć się w top 8 Europy.

Dziś Finowie zagrają o półfinał z Hiszpanią. Gdy Lauri Markkanen grał ostatni raz przeciwko tej drużynie, w 2016 roku, w mistrzostwach do lat 20, zaaplikował rywalom 33 punkty, a Finlandia wygrała 91:90.  Zobaczymy jak będzie dziś.

Włochy-Serbia 94:86
Jeśli nie sensacją, to na pewno sporego kalibru niespodzianką był mecz faworyzowanych Serbów z Włochami. Podopieczni Svetislava Pesica jak taran przeszli przez fazę grupową. Wygrali wszystkie pięć meczów. Dwa z nich różnica 30 punktów, jeden 24. Dwa mecze, traktowane jak mecze „po walce” Serbowie wygrali +13 i +11. Patrząc na Jokica i kolegów na żywo, w Pradze, zastanawiałem się na ile jest to klasa Serbów sama w sobie, a na ile (niższa) klasa ich rywali, że na ich tle wyglądają tak niesamowicie. Po meczu z Izraelem napisałem w relacji „[…] patrząc na Serbów, to nadal wyglądało tylko jak przyjść do roboty i zrobić swoje, podbić kartę i wrócić do domu. Już nie mogę doczekać się ich meczów w fazie pucharowej, z rywalami wyższej półki. Mimo wszystko, jestem w stanie wyobrazić sobie, że mogą mieć z kimś ciężko.”
Skąd była ta delikatna obawa? Sam nie wiem. Myślę, że Serbowie zapłacili trochę cenę za to, że w grupie wszystko przychodziło im tak łatwo. Myślę, że gdyby przyszło im grać z Włochami jeszcze raz, dzień później, nawet natychmiast, to odrobiliby lekcję. Byli lepsi, ale nie wygrali. A może nie, może Włosi mają patent na Serbów? Wszak nie dalej jak tamtego lata, na ich własnej, serbskiej ziemi, Włosi pozbawili Serbów biletów na Igrzyska Olimpijskie w Tokio.
Jokic i koledzy, bez żadnych fajerwerków, zbudowali sobie nawet 11 punktów przewagi już w pierwszej kwarcie. Ostatecznie wygrali ją 28:20. Po trzech minutach drugiej kwarty, ich prowadzenie sięgnęło 14 punktów (38:24). Ale dalsza część drugiej ćwiartki tego starcia należała do Włochów. Trójki Melli’ego, Fontecchio i Spissu pozwoliły podopiecznym Gianmarco Pozzecco wrócić do gry. A właśnie, coach Pozzecco. Co za historia! Szkoleniowiec Włochów został wyrzucony z boiska przez sędziów w trzeciej kwarcie. Na samą końcówkę meczu, gdy już niemal pewne było, że Włosi wygrają, przedarł się w okolice tunelu łączącego korytarz do szatni z areną. Do historii tego turnieju przejdą jego emocje, uściski kolegów ze sztabu, emocjonalny wywiad po końcowym gwizdku, serdeczne podziękowania graczom Serbii oraz…rzucenie się w ramiona Giannisa Antetokounmpo.
Ciosem, po którym Jokic i koledzy nie byli w stanie się podnieść, był 16-2 run na rozpoczęcie czwartej kwarty, który dał Włochom prowadzenie 82:70 na 5:34 min. przez końcem. Jeszcze wtedy mogło się wydawać, że nawet taka strata jest do odrobienia, ale przez następną (ponad) minutę żadna ze stron nie znalazła drogi do kosza. Czas mocno pracował na korzyść Włochów. Nawet trójka Jokica plus faul prawie z połowy boiska, nie okazała się być sygnałem do do kontrataku.
Włosi trafili 16 z 38 prób zza łuku (Serbowie 10/29), stracili tylko siedem piłek, a sami wymusili ich 16. W punktach po stratach wygrali 16:6.
Znakomite zawody zaliczył Marco Spissu, który 19 ze swoich 22 punktów (6/9 za trzy) zdobył w drugiej połowie. Do tego dorzucił 6 asyst, 4 zbiórki i 2 przechwyty.
Świetny na obu końcach parkietu był Nicolo Melli. Były gracz Pelicans i Mavs, obecnie broniący barw ekipy z Mediolanu, zdobył 21 punktów, 6 zbiórek, 4 asysty, 2 przechwyty i 2 bloki.
Nikola Jokic w końcu musiał się spocić. W niecałe 29 minut zaliczył 32 punkty (8/14 z gry, 2/3 za trzy, 14/15 z linii), 13 zbiórek, 4 asysty, 2 przechwyty i blok, ale też 4 straty. Oprócz niego tylko Micic (16) i Kalinic (12) zdobyli dwucyfrową liczbę punktów.
Włosi zagrają jutro (godz. 17:15) ćwierćfinałowy mecz z Francją. Jest to ich czwarty z rzędu EuroBasket, w którym udaje im się zawędrować tak daleko. Przy czym po ostatni tytuł Mistrzów Europy udało im się sięgnąć w 1999 roku. Serbowie z kolei po raz pierwszy od czasów występowania pod własną flagą, bez Czarnogóry (2007) odpadają przed ćwierćfinałem.

Grecja-Czechy 94:88
To był dobry i zaskakująco wyrównany mecz. Zaskakująco, bo Grecy prowadzeni przez Giannisa Antetokounmpo, dwukrotnego MVP sezonu regularnego oraz MVP ubiegłorocznych Finałów NBA, byli przytłaczającym faworytem tego spotkania. Ale na tym właśnie polega piękno tego typu turniejów. To nie są serie do czterech wygranych, w których usprawnienia można czynić z meczu na mecz. Tu trzeba reagować natychmiast, niemal z minuty na minutę, i przynajmniej w teorii, gdy zaczyna się mecz, jest on do wzięcia przez obie strony.
Z takim właśnie podejściem przystąpili do tego spotkania Tomas Satoransky i jego koledzy. Pierwsza i trzecia kwarta na remis, druga na plus cztery dla Czechów. Czwarta, to prawdziwa walka, w której ostatecznie wygrali ci, którzy mieli najlepszego zawodnika na boisku. Tak, do tego właśnie sprowadziło się to spotkanie. Czesi przegrywali tylko 70:72 na niewiele ponad 6 minut przed końcem meczu. W dalszej części gry Giannis zdobył aż 11 ze swoich 27 punktów. Na tych 11 punktów złożyły się m.in. dwie ważne trójki na 86:78 (na 2:24 min przed końcem) oraz na 91:83 (0:31 min). Gracz Bucks do punktów dorzucił 10 zbiórek, 5 asyst i blok. Grecja z nim na boisku była tego wieczoru tylko +1, ale był to mecz, który kolejny raz dobitnie pokazał, że Giannis, nawet gdy nie idzie mu w ataku (tylko cztery punkty do przerwy), samą swoją nieziemską fizycznością, samą swoją obecnością na parkiecie, jest w stanie dominować na inne sposoby. Lider Greków i Milwaukee Bucks wziął na siebie ciężar meczu wtedy, gdy drużyna tego najbardziej potrzebowała. Oprócz niego, dobrze wyglądał Nick Calathes, stary wyjadacz europejskich parkietów. 33-latek zszedł z parkietu z 14 punktami, 5 zbiórkami, 6 asystami oraz 3 przechwytami. U Czechów praktycznie każdy z graczy rotacji Ronena Ginzburga wyglądał dobrze. Jeśli przegrywać z wyżej notowanym rywalem, to jak Czesi – mocno, do końca, po walce, z podniesionymi czołami. Wiem, że „moralne zwycięstwa” nic nie znaczą, nimi przecież nie zapełnia się półek na trofea, nikt po latach nie będzie o nich pamiętał, ale jeśli już żegnać się z turniejem, to tak jak Czesi, grający odważny basket na „tak”. Aż pięciu zawodników Czech zagrało za 10 lub więcej punktów. 21 dał Jan Vesely (10/13 z gry), który wyglądał bardzo dobrze w przekroju całego turnieju. Kolejny bardzo dobry występ zaliczył Vojtech Hruban (17 punktów, 3/6 zza łuku). Tomas Satoransky skończył spotkanie z linijką 3 punkty, 8 zbiórek, 2 przechwyty i aż 17 asyst. Od kiedy FIBA oficjalnie archiwizuje swoje statystyki (1995), żaden gracz podczas EuroBasketu nie miał tylu kończących podań w jednym meczu. Sato ma już teraz na koncie pięć meczów z dwucyfrową liczbą asyst w meczach międzypaństwowych (trzy na tym turnieju).

Related Articles