Skip to main content

Po 14 latach Polacy ponownie zagrają w finale mistrzostw Europy. W półfinale pokonali 3:1 Słowenię, która w poprzednich turniejach była ich wielkim przekleństwem. Mecz o złoto zostanie rozegrany w sobotę, a podopieczni trenera Nikoli Grbicia zmierzą się z gospodarzami, czyli reprezentacją Włoch. Będzie to rewanż za finał mistrzostw świata.

W końcu Polacy przełamali złą passę w starciach ze Słowenią na mistrzostwach Europy. Bałkańska reprezentacja to nasz koszmar, szczególnie na EURO. Dlaczego? 2015 r. – 2:3 w ćwierćfinale, 2017 r. – 0:3 w 1/8, 2019 r. i 2021 r. – 1:3 w półfinałach. Od czterech turniejów regularnie wybijali nam złoty medal z głowy. Wiadomo było, że będzie to walka na noże. W końcu grały dwie drużyny, które na obecnych mistrzostwach nie przegrały ani jednego spotkania. Ostatni raz Polacy w finale mistrzostw Europy zagrali w 2009 r. Wówczas w starciu o złoty medal pokonali 3:2 reprezentację Francji. Od tamtej pory półfinał był etapem nie do przejścia. Aż do czwartkowego wieczoru. Polacy nie zagrali rewelacyjnie, ale to wystarczyło, żeby pokonać Słowenię.

Polska – Słowenia 3:1 (23:25, 25:21, 25:20, 25:21)
Polacy rozpoczęli mecz w składzie: Łukasz Kaczmarek, Aleksander Śliwka, Wilfredo Leon, Jakub Kochanowski, Norbert Huber, Marcin Janusz oraz libero Paweł Zatorski. Niestety, do końca turnieju nie zagra już Bartosz Kurek. Atakującemu prawdopodobnie odnowił się uraz, z którym zmagał się w turnieju finałowym Ligi Narodów. Poczuł ból w tym samym miejscu, co wtedy. Jakże mogło być inaczej? Na początku oczywiście nie zabrakło wyrównanej gry. Dopiero przy trudnych zagrywkach Aleksandra Śliwki Polska objęła dwupunktowe prowadzenie (8:6). Długo jednak to nie trwało. Po zablokowaniu Wilfredo Leona, Słoweńcy mieli przewagę (8:9). Żadna z drużyn nie potrafiła zdobyć przewagi wyższej niż dwa „oczka”. Od 20:20 zaczęła się gra na poważnie z liczącą się każdą piłką. Po nieudanym ataku Śliwki w ważnym momencie, to Słowenia prowadziła (21:22). Pomylił się także Kochanowski, co przesądziło o triumfie rywali podopiecznych Cretu (23:25). Przyczyną porażki Polaków w inauguracyjnej partii były niewymuszone błędy, których popełnili aż 12. Dla porównania, Słoweńcy oddali nam zaledwie cztery „oczka”.

W drugim secie role się odwróciły i to Słowenia częściej się myliła, bo aż 13 razy. Biało-Czerwoni poprawili się i popełnili tylko sześć błędów, a początek wcale na to nie wskazywał. Podopieczni Nikoli Grbicia zaczęli bardzo nerwowo. Po dwóch asach serwisowych Klemena Cebulja przegrywali czterema „oczkami” (2:6). Na szczęście mocnymi zagrywkami odpowiedział Wilfredo Leon i szybko było 6:6. Podopieczni Cretu zaczęli popełniać błędy w ataku, dzięki czemu Biało-Czerwoni prowadzili już trzema „oczkami” (12:9). Gdy Polaków i Słoweńców dzielił pięciopunktowy dystans (20:15), to wydawało się, że już po emocjach w tym secie. Rywale rzucili się jeszcze do odrabiania strat i zmniejszyli stratę do dwóch punktów (21:19), ale Polacy w porę przypomnieli sobie o grze blokiem. W dodatku w ważnym momencie w aut posłał piłkę Rok Mozic i po błędzie zagrywki Alena Pajenka to Polacy cieszyli się ze zwycięstwa (25:21).

Trzecia partia tylko do połowy była bardzo wyrównana. Raz prowadziła jedna, raz druga drużyna. Kluczowy moment miał miejsce przy stanie 13:12. Słoweński rozgrywający Gregor Ropret skręcił staw skokowy i musiał opuścić boisko. To wydarzenie wybiło jego kolegów z rytmu. Biało-Czerwoni odskoczyli na dwa punkty przewagi (14:12). W końcówce zwiększyli jeszcze dystans do pięciu „oczek” (22:17). Ostatni punkt to sprytna kiwka Śliwki (25:20). Do upragnionego finału brakowało „tylko” albo aż jednego seta. W czwartej odsłonie wynik długo oscylował wokół remisu (10:10). Najważniejsze dla losów partii wydarzyło się, gdy na zagrywkę poszedł Wilfredo Leon (11:11). Po jego bombach Biało-Czerwoni wygrali sześć akcji z rzędu i prowadzili 17:11. W końcówce kilka skutecznych bloków zatrzymało Słoweńców w ofensywie (22:16). Podopieczni Cretu dzielnie walczyli. Wygrali cztery akcje z rzędu i po asie Tine Urnauta było 22:20. Łukasz Kaczmarek niezwykle ważny, atakiem blok-aut wywalczył piłkę meczową (24:20), a dwie akcje później zakończył rywalizację (25:21).

Do tej pory Polacy na tych mistrzostwach fantastycznie grali blokiem. W tym meczu trochę tego zabrakło. Co prawda zdobyli tak dziesięć punktów, ale sami zostali zablokowani siedmiokrotnie. Zatem nie stanowiło to aż takiej różnicy. W polu zagrywki obydwie ekipy popełniły dużo więcej błędów (P: 22, S: 20) niż posłały asów (P: 3, S: 5). W naszej ekipie najwięcej punktów zdobyli Wilfredo Leon (47% – 25 pkt.) oraz Łukasz Kaczmarek (52% – 14 pkt.) Z bardzo dobrej strony pokazali się także nasi środkowi: Norbert Huber i Jakub Kochanowski, którzy łącznie wywalczyli 16 „oczek”. To akurat norma w ich przypadku. Niewymuszonych błędów nazbierało się sporo, aż 32. Na szczęście Słoweńcy mylili się równie często, bo 33 razy.

Finał siatkarskich mistrzostw Europy zostanie rozegrany nietypowo, bo w sobotę. Początek został zaplanowany na godzinę 21:00. W meczu o złoto zmierzą się dwie drużyny, które nie przegrały żadnego spotkania na tym turnieju. Jak już wspomnieliśmy, Polska zagra z Włochami. Na pewno Włosi są w lepszej sytuacji, bo grają przed własną, żywiołowo reagującą publicznością. Półfinał Włochy – Francja pokazał, że włoscy kibice żyją tym turniejem. Polacy jednak mają do wyrównania rachunki z Italią. Jak dobrze pamiętamy, to właśnie Włosi pokonali Biało-Czerwonych w finale ubiegłorocznych mistrzostw świata.

Related Articles