Skip to main content

24 marca zakończył się Pucharu Świata w skokach narciarskich. Wygrał Stefan Kraft, a wicemistrzem został Ryoyu Kobayashi. Niby skoków już nie ma, a dokładnie miesiąc później Japończyk zaskoczył cały świat, skacząc na tajemniczej skoczni na Islandii 291 metrów.

Skoki narciarskie na Islandii? Pewnie wszystkich zadziwiła ta informacja ze świata tego sportu. Przecież w tym kraju nie ma żadnego sportowca związanego z tą dyscypliną! No, ale jest ogromna skocznia, na której swoich sił spróbował Ryoyu Kobayashi. Skąd taki kierunek? To proste – żeby wszystko odbyło się w ciszy. Gdyby podobny obiekt spróbowano wybudować np. w Niemczech, Japonii czy innej Słowenii, to zaraz media zaczęłyby o tym trąbić, że powstaje nowy mamut, gdzie będzie można latać na odległość 300 metrów. A tutaj – cisza i spokój. Islandczyków kompletnie skoki narciarskie nie obchodzą. Są bardziej zajęci futbolem, czy odradzającą się piłką ręczną. Maksymalnie wiedzą, że Norwegowie coś tam skaczą z sukcesami. Obiekt w Islandii został przygotowany przy współpracy Red Bulla i miasta Akureyri.

Ryoyu Kobayashi wziął udział w specjalnym evencie zorganizowanym przez jego sponsora, czyli austriacką firmę Red Bull, producenta napojów energetycznych. To ten sam sponsor, którego chociażby od wielu lat ma Adam Małysz. W przeszłości wspierani byli przez niego też Thomas Morgenstern, a wcześniej Andreasa Goldberger. Ich najnowszą rodzimą twarzą jest zawodnik urodzony w 2002 roku – Daniel Tschofenig. Japoński rynek skoków też jest koncernowi nieobcy, ponieważ wspiera wybitną Sarę Takanashi, najpopularniejszą zawodniczkę wśród damskich skoków oraz właśnie Ryoyu Kobayashiego. Na stoku narciarskim Hlíðarfjall zbudowano skocznię pozwalającą nawet na 300-metrowy lot na nartach i nikt się o tym wcześniej nie dowiedział. Wszyscy zaczęli o tym trąbić dopiero po fakcie.

Pierwszy test wypadł… średnio. Japończyk skoczył 256 metrów, czyli tylko o dwa i pół metra więcej niż oficjalny rekord świata Stefana Krafta. Taką odległość jednak można osiągnąć w Vikersund przy dobrym wietrze i formie. Nie potrzeba do tego wielkiego obiektu. Dlatego próba zakończyła się klapą. Dopiero w kolejny dzień Kobayashi pofrunął na odległość 291 metrów. Czegoś takiego już się w Vikersund powtórzyć nie da. Lotem podzieliła się japońska federacja oraz Red Bull i trzeba przyznać, że wygląda on niczym w grze komputerowej – wokół cisza i spokój, a skoczek leci, leci, leci… i ląduje na wspomnianych 291 metrach. To o 39 więcej niż wynosi rekord życiowy Japończyka z Vikersund. Dwukrotny zdobywca Pucharu Świata co prawda granicy 300 metrów nie złamał, ale pokazał, że jest to jak najbardziej możliwe.

Na temat wyczynu wypowiedziały się także ważne osoby związane ze skokami. Dyrektor Pucharu Świata Sandro Pertile stwierdził, że jest to ekstremalny i jednorazowy skok, za który podziwia Ryoyu, ale zadaje jednocześnie pytania – co to za skocznia, kto mierzył odległość i jaką metodą, bo nie zostało to przekazane. Czuć było w jego wypowiedzi także pewną oschłość. Odciął się od eventu i wypowiadał dość lekceważąco. Międzynarodowa Federacja Narciarska i Snowboardowa nie uznała tych 291 metrów za rekord. Odniósł się do tego także Adam Małysz, a więc człowiek Red Bulla. Skrytykował on FIS za to, że de facto blokuje rozwój skoków narciarskich, bo to przecież oczywiste, że będzie pogoń za odległościami. Jest zwolennikiem tego, by przebudowywać skocznie, wychodzić do ludzi z ewolucją tego sportu i dopasowywać się do tej gonitwy, dodać efektowności, zamiast zamykać się na maksymalnie 250 metrach.

Related Articles