Sezon skoków narciarskich 2023/24 praktycznie dobiegł już końca. W miniony weekend światowa czołówka tradycyjnie zameldowała się w Planicy, by po raz ostatni polatać, a potem udać się na zasłużony wypoczynek. Najbardziej na chwile wytchnienia zasłużył oczywiście Stefan Kraft, zdobywca Kryształowej Kuli. Dużo mniej ciepłych słów zebrali w tym sezonie polscy skoczkowie. Tak marnie z biało-czerwonymi nie było od dawna. Pora podsumować sobie to, co działo się w listopadzie, grudniu, styczniu, lutym i marcu.
KRAFT DOMINATOR
Zaczynamy od Stefana Krafta. Austriak już przed startem tego sezonu mógł być wymieniane w gronie największych skoczków w historii. W takim TOP 10 znalazłby się spokojnie. Po tym sezonie wątpliwości nie ma już żadnych. Kraft zdobył Puchar Świata, wygrywając po drodze 13 konkursów. Był również najlepszy w Raw Air i zdobył złoto Mistrzostw Świata w lotach narciarskich. Do pełni szczęścia zabrakło sukcesu w Turnieju Czterech Skoczni i zdobywca Małej Kryształowej Kuli za loty narciarskie. Ale to już wyłącznie narzekanie na siłę. Po takim sezonie ani sam Kraft, ani jego fani, nie mają prawa kręcić nosem. Zwłaszcza że 31-letni skoczek został zawodnikiem z największą liczbą podiów Pucharu Świata – ma ich 118. Zakładając, że w kolejnym sezonie wygra 10 konkursów, będzie też najlepszy pod względem zwycięstw – na dziś ma 43, a liderujący tej klasyfikacji Gregor Schlierenzauer 53. Przeskoczenie Mattiego Nykanena (46) wydaje się już po prostu odroczonym w czasie wyrokiem.
Wracając do sezonu 23/24, Kraft poza 13 zwycięstwami (tylko 2 mniej od rekordowego wyczynu Petera Prevca sprzed prawie dekady) zaliczył jeszcze 7 podiów. Drugiego w „generalce” Ryoyu Kobayashiego pokonał o blisko 500 punktów, trzeciego Andreasa Wellingera o prawie 700. Wspomniany Japończyk był w tym sezonie królem 2. miejsc i… Turnieju Czterech Skoczni.
KOBAYASHI PO RAZ TRZECI
Tak, Ryoyu po raz trzeci wygrał niemiecko-austriacką imprezę, wyrównując osiągnięcie m.in. Kamila Stocha. Kobayashi potrafił w przeszłości wygrać ten prestiżowy turniej z kompletem czterech zwycięstw w konkursach, następnie wygrał trzy z czterech konkursów. W tym sezonie z kolei… cztery zajmował 2. miejsce. Przykleiło się ono do Kobayashiego tak mocno, że w całym sezonie Pucharu Świata aż 10 razy był drugi. I w „generalce” oczywiście też drugi. Ale łączną notę w Turnieju Czterech Skoczni miał najlepszą. Od Wellingera był lepszy o prawie 25 punktów, od Krafta o prawie 33. Kobayashi nie ma jeszcze 30 lat, a o długowieczności Japończyków na przykładzie Noriakiego Kasaiego (do niego jeszcze dojdziemy) chyba nikogo przekonywać nie musimy. Kto wie czy za kilka lat Ryoyu nie spróbuje przebić Janne Ahonena, który niemiecko-austriacką imprezę wygrywał aż pięciokrotnie.
BIAŁO-CZERWONA KLĘSKA
Polacy całkowicie zawodzili na początku sezonu. Najlepsze miejsce to 11. pozycja Piotra Żyły w Klingenthal. Wszyscy liczyliśmy jednak, że nadejście Turnieju Czterech Skoczni zbiegnie się z apogeum formy biało-czerwonych. W ostatnich latach konkursy w Oberstdorfie, Ga-Pa, Innsbrucku i Bischofshofen przynosiły nam mnóstwo radości. Poprzednie Turnieje Czterech Skoczni rozpieściły nas do tego stopnia, że lekko narzekaliśmy na 2. miejsce Dawida Kubackiego w klasyfikacji generalnej poprzedniej edycji. Polak uległ wówczas niesamowitemu Halvorowi Egnerowi Granerudowi.
Tym razem do formy nie wrócił ani Kubacki, ani trzykrotny triumfator TCS, ani Piotr Żyła. Zresztą, nie będzie już żadnym spojlerem stwierdzenie, że formy nie odnaleźli do końca sezonu, choć z drobną adnotacją przy Żyle, któremu zdarzały się pojedyncze przebłyski. Najlepszy z naszych w Turnieju Czterech Skoczni finalnie okazał się Stoch, który zajął 15. miejsce w klasyfikacji generalnej. Wyprzedził jednak raptem dwóch zawodników, którzy tak jak on oddali osiem konkursowych skoków – pozostali niżej klasyfikowani mieli przynajmniej jedną wpadkę i siedem lub mniej wliczanych skoków. Powodów do radości nie było zatem wcale. No chyba, że kogoś zadowoliły zwycięstwa Polaków w parach KO, gdzie niejednokrotnie nasi nie byli faworytami pojedynków. Cieszmy się z małych rzeczy…
No dobra, a jak to wyglądało na koniec sezonu? Stoch ani razu nie zakończył konkursu w TOP 10 (najlepsze miejsce 11), Kubacki raz był ósmy, Żyła raz czwarty i raz piąty. Napisalibyśmy, że to wszystko, ale…
NIESPODZIEWANY LIDER KADRY
… zupełnie niespodziewanie najlepszym skoczkiem polskiej reprezentacji w tym sezonie został Aleksander Zniszczoł. Zaczął jednak beznadziejnie – najpierw nie łapał się do drugich serii, potem został odesłany na Puchar Kontynentalny, a gdy powrócił na Turniej Czterech Skoczni, to na dzień dobry znów nie wszedł do drugiej serii. Pierwsze pucharowe punkty zdobył dopiero w Garmisch-Partenkirchen, po Nowym Roku dołożył kolejne, i kolejne, i kolejne. W końcu w lutym w Willingen pojawił się nawet w pierwszej dziesiątce, dwukrotnie zajmując 8. miejsce. Ba, w drugim z konkursów na największej nie mamuciej skoczni świata po pierwszej serii prowadził. Była nawet nadzieja, że drugiej serii w tym loteryjnym konkursie nie uda się rozegrać. Udało się, a Zniszczoł popsuł swój skok i spadł na 8. miejsce. Niby rozczarowanie, ale i tak wreszcie zobaczyliśmy Polaka w dziesiątce najlepszych. Pierwszy raz w sezonie Pucharu Świata!
Finalnie Zniszczoł dopiął swego i stanął na podium dwa razy. Za pierwszym razem w Lahti, za drugim w zamykającym sezon konkursie w Planicy. To w ogóle był miły akcent na koniec beznadziejnego sezonu naszych, bo cieszyło nie tylko trzecie miejsce Zniszczoła, ale też piąte Żyły.
Summa summarum Zniszczoł zebrał 524 punkty i zajął 19. miejsce w klasyfikacji PŚ. Przed sezonem taki wynik Olka wzięlibyśmy w ciemno. Zresztą, on sam też wziąłby go w ciemno. Ale nie spodziewaliśmy się na pewno, że będzie on najlepszym Polakiem. Raczej, że doskoczy do trójki naszych doświadczonych liderów, dzięki czemu będziemy wiodącą siłą w konkursach drużynowych. Ale wobec kryzysu Stocha, Kubackiego i Żyły „drużynówki” były dla nas gehenną, bo tak trzeba określić „fascynującą” rywalizację z Japonią czy Szwajcarią.
CO DALEJ?
To pytanie jest tyleż adekwatne, co już nieaktualne, przynajmniej w kwestii Thomasa Thurnbichlera. Austriak na pewno zostaje trenerem naszej kadry na kolejny sezon. Jego debiutancki sezon był umiarkowanie udany, choć głównie ze względu na kapitalną formę Dawida Kubackiego. Kampanię 23/24 można ocenić wyłącznie negatywnie, bo nawet zaskakująca eksplozja dyspozycji Zniszczoła nie może zatrzeć tego, co działo się z naszymi mistrzami.
Tak czy inaczej – Adam Małysz, prezes PZN, zapowiedział już, że Thurnbichler poprowadzi kadrę A również w sezonie 24/25, a co najważniejsze – podczas przygotowań do sezonu. Bo wydaje się, że to właśnie okres przygotowawczy jest kluczowy w budowaniu formy skoczka. A u nas ewidentnie coś nie zagrało. Czy młody szkoleniowiec wyciągnie odpowiednie wnioski? Podczas trwania minionego już sezonu kilka razy zawodnicy pozwalali sobie na delikatne szpilki, wbijane medialnie w Thurnbichlera. Jak ułoży się ta współpraca i na ile sami skoczkowie mieli wpływ na decyzję Małysza? Pytań rodzi się sporo, ale to temat na osobną dyskusję. Na dziś wiemy tylko tyle, że Austriak pozostaje z naszą reprezentacją, a co z tego wyjdzie w praktyce – o tym przekonamy się dopiero następnej zimy.
TURNIEJ JEDNORAZOWY
Polacy ekscytowali się tej zimy nowym cyklem w kalendarzu Pucharu Świata. Do takich imprez jak Turniej Czterech Skoczni, Raw Air czy pomniejszych jak Planica 7, dołączył PolSKI Turniej. Sandro Pertile upchnął w ciągu dwóch weekendów konkursy w Wiśle i Zakopanem, a w środek dorzucił jeden konkurs na mniejszej skoczni w Szczyrku. Od razu zapowiedział też, że to tylko jednorazowa propozycja w kalendarzu, specjalnie na sezon 23/24, gdzie nie ma ani Mistrzostw Świata, ani Igrzysk Olimpijskich. Pertile nie zamknął Polakom definitywnie drogi do organizacji kolejnych edycji imprezy, ale jednocześnie zasugerował, że w najbliższych sezonach PolSKI Turniej odbywać się nie będzie.
Turniej miał specyficzne zasady, bowiem przede wszystkim był rywalizacją drużynową, w której punktowane były po dwa najlepsze skoki zawodników z danego kraju w konkursach indywidualnych oraz wyniki drużynówki i konkursu duetów. Pomysł wydawał się ciekawy, innowacyjny, a zachętą była całkiem przyzwoita gratyfikacja finansowa dla zwycięskiej drużyny. Bez niespodzianki – zgarnęli ją Austriacy.
Sam turniej niestety nie poszedł w 100% po myśli organizatorów. Skocznia Skalite nie doczekała się debiutanckiego konkursu Pucharu Świata. Zawody przerwano z powodu warunków atmosferycznych i nie dokończono. W ciągu grubo ponad godziny swoje konkursowe próby oddało 40 zawodników. Liderem był Dawid Kubacki. Pierwsze polskie „TOP 10” w sezonie było już w zasadzie pewne, ale patrząc na loteryjne warunki i zestawiając to z naprawdę udanym skokiem Kubackiego, można było po cichu liczyć nawet na podium. Nie udało się jednak tego zweryfikować, bowiem żmudny konkurs finalnie anulowano. Organizatorzy Pucharu Świata dorzucili skoczkom w zamian jeden dodatkowy konkurs w Lahti.
Pozostał więc organizacyjny niedosyt, bo PolSKI Turniej miał się składać z zawodów na trzech obiektach, a skończyło się na dobrze znanych już skoczniach w Wiśle i Zakopanem. Idea turnieju zapewne powróci, ale czy sam turniej faktycznie znajdzie się jeszcze w kalendarzu imprez PŚ? Ciężko stwierdzić. We wstępnym harmonogramie kampanii 24/25 są weekendy w Zakopanem i Wiśle, ale przedzielone lotami w Bad Mittendorf i niemalże lotami w Willingen.
ŻYCIÓWKA ŻYŁY
A’propos lotów – zdaje się, że Piotr Żyła „na stare lata” zostaje specjalistą od tej odmiany skoków narciarskich. W marnym sezonie 23/24 błyszczał przede wszystkim na mamutach. Podczas MŚ w lotach na skoczni Kulm „Wiewiór” niespodziewanie odzyskał formę i oddał trzy bardzo dobre konkursowe skoki. Czwartej serii nie było z powodu silnego wiatru. Trochę szkoda, bo nasz dwukrotny mistrz świata ze skoczni normalnej mógł poprawić swoją lokatę – finalnie do piątego Lovro Kosa stracił raptem 2.2 pkt, a do czwartego Johanna Andre Forfanga tylko 2.9 pkt. Podium również nie było całkiem poza zasięgiem, choć tutaj strata była ciut większa. Podium to stworzyli Timi Zajc (brąz), Andreas Wellinger (srebro) i rzecz jasna Stefan Kraft (złoto). Na dwunastym miejscu mistrzostwa ukończył Zniszczoł i to koniec rezultatów godnych odnotowania.
W konkursie drużynowym po pierwszej serii mieliśmy powody do umiarkowanego zadowolenia. Wszyscy Polacy skoczyli powyżej 200 metrów i zajmowaliśmy 5. miejsce, z dość realną szansą na przesunięcie się o jedno miejsce w górę. Przy dużej dozie szczęścia – mógł przydarzyć się brąz. Ale zamiast szczęścia, była katastrofa.
Kubacki i Żyła mocno pogorszyli się względem pierwszej serii, ale i tak nie miało to większego znaczenia, bo Olek Zniszczoł został zdyskwalifikowany za nieregulaminowy kombinezon. Bez noty Zniszczoła nasi zajęli 8. miejsce.
STARY MISTRZ ZNÓW PUNKTUJE
Wspominając sezon 23/24 nie możemy nie wspomnieć o jednym takim 52-latku. Noriaki Kasai żyje już ponad pół wieku, a wciąż zawstydza o pokolenia młodszych skoczków. Kasai zapunktował w tym sezonie w czterech konkursach. Za każdym razem była to końcówka trzeciej dziesiątki zawodów, ale na litość boską – nie wymagajmy od weterana cudów. Już sam fakt, że wciąż potrafi latać ponad 200 metrów na mamucie i rzucać wyzwanie dużo młodszym kolegom po fachu na innych skoczniach, pokazuje, że to absolutny sportowy fenomen. Nie spodziewamy się już raczej oglądać Kasaiego w pierwszej dziesiątce czy tym bardziej na podium, ale być może w sezonie 24/25 po raz kolejny postanowi on zadziwić świat i dopisać sobie kolejne pucharowe punkty. W wielu klasyfikacjach PŚ jest absolutnym rekordzistą. Nic, tylko nisko się ukłonić.
POŻEGNANIE INNEGO MISTRZA
No to jeszcze jeden znakomity skoczek, ale tym razem w innym kontekście. Peter Prevc rekordów długowieczności Kasaiego nie zamierza bić. Słoweniec ogłosił koniec kariery i końcówka tego sezonu była istnym benefisem najstarszego z braci Prevców. Najwyraźniej postanowił on odejść w wielkim stylu, jak niegdyś Adam Małysz. Pierwsza połowa sezonu w wykonaniu Petera była mocno przeciętna – punktował, ale do podium się nie zbliżał. Na koniec zaliczył aż pięć konkursów w pierwszej trójce. Jeden wygrał, cztery razy był drugi. Wygrał na swojej ziemi, bowiem w Planicy. Piękniejszego finału nie mógł sobie pewnie wyobrazić. W finałowym konkursie sezonie wprawdzie zajął 6. miejsce, ale dwa dni wcześniej miał moment triumfu przed uwielbiającą go publiką na Letalnicy.
Dzięki udanej drugiej części sezonu „Pero” w klasyfikacji generalnej uplasował się na 5. miejscu. 32-latek ma w swoim przepastnym CV mnóstwo sukcesów, w tym Kryształową Kulę w sezonie 15/16, zdobytą po rekordowych 15. triumfach w konkursach indywidualnych. W dwóch wcześniejszych sezonach Prevc był drugi w „generalce”. Ostatnie lata sto jednak raczej dołek Słoweńca – 23. miejsce na koniec sezonu 20/21, następnie 15. lokata rok później, potem 25. pozycja w sezonie zeszłym. Piąte miejsce w zakończonej niedawno kampanii trzema uznać za sukces Prevca i piękne zwieńczenie kapitalnej kariery. Nic, tylko nisko się ukłonić.
SINUSOIDA GRANERUDA
Halvor Egner Granerud był najlepszy w sezonie 20/21 i 22/23. Norweg nie potrafi utrzymać jednak wyśmienitej formy – w sezonie 21/22 nie było tak źle – 4. pozycja w „generalce”. Jednak zakończony właśnie sezon to już katastrofa Halvora, który uplasował się na 24. miejscu w klasyfikacji końcowej i ani razu nie stanął na podium zawodów. Wprawdzie towarzystwo w trzeciej dziesiątce miał zacne – Żyła, Stoch, Kubacki, Robert Johansson, to jednak nie jest to na pewno to, o czym marzył. Czy utrzyma się sinusoidalny trend i sezon 24/25 okaże się pełnym sukcesem Graneruda? Trudno powiedzieć. Szarpiący się sam ze swoją niemocą Norweg odpuścił nawet część konkursów w tym roku, licząc że odbuduje swoją topową formę. Nic z tego – po powrocie raz był czwarty, raz siódmy, a poza tym raczej bieda. Coś jak z Polakami… Do Planicy dwukrotny zdobywca Kryształowej Kuli już nawet się nie wybierał. Sezon Norwegom jako taki uratowali Forfang i Marius Lindvik – odpowiednio 7. i 8. miejsce w „generalce”.
RAW AIR
Skoro jesteśmy już przy Norwegach, można napomknąć również o norweskim turnieju Raw Air. Jak już napisaliśmy – wygrał go Kraft, który triumfował też w trzech z sześciu konkursów indywidualnych. Drugie miejsce w cyklu zajął przywołany już Prevc. Podium uzupełnił Daniel Huber, który w ogóle w końcówce sezonu był znakomity i przebojem wdarł się do czołówki. W czterech ostatnich konkursach nie schodził z podium, dwukrotnie wygrywając i dwukrotnie zajmując 2. miejsca. Rzutem na taśmę wyszarpał sobie Małą Kryształową Kulę.
Wracając do Raw Air – w pierwszej dziesiątce mieliśmy jednego Polaka, oczywiście mowa o Zniszczole (9. miejsce). Pozostali – jak przez większą część sezonu, w końcówce trzeciej dziesiątki.
Warto zauważyć, że Kraft wygrał norweski cykl już po raz trzeci w karierze i zdystansował tym samym jego dwukrotnego triumfatora, Stocha. Coś nam mówi, że Austriak nie powiedział jeszcze ostatniego słowa.
Kraftem zaczęliśmy i na Krafcie kończymy, bo to do tego niewysokiego faceta należał sezon 23/24. Sezon, który zapamiętamy też z powodu kiepskiej formy biało-czerwonych, odstępstwem od której były wystrzały Zniszczoła. Do listopada zdążymy się stęsknić za pucharową karuzelą, a start nowej zaplanowany jest na 23 listopada i dwa konkursy w Lillehammer. Kluczową impreza sezonu odbędzie się jednak w innej norweskiej miejscowości, a mianowicie w Trondheim – mowa oczywiście o Mistrzostwach Świata w narciarstwie klasycznym. Te zaplanowane są na przełom lutego i marca przyszłego roku.