Wczoraj ceremonia otwarcia, dziś pierwsze występy sportowców, a jutro już pierwsze rozdane medale. W Planicy startują Mistrzostwa Świata w narciarstwie klasycznym. Dla polskiego kibica to przede wszystkim prestiżowa rywalizacja skoczków.
Nic dziwnego – w biegach narciarskich i kombinacji norweskiej nie mamy żadnych medalowych szans. Od kiedy Justyna Kowalczyk zakończyła swoją owocną karierę sportową, MŚ w narciarstwie klasycznym ograniczają się więc dla nas do walki na skoczni – walki mężczyzn, bo wśród pań również posucha. W tym sezonie nie wystawialiśmy nawet drużyny do konkursu mikstów w Pucharze Świata. Zresztą, atmosfera wokół kadry skoczkiń jest gęsta. W mediach w ostatnich miesiącach można było przeczytać o tym sporo. Na dziś nie jest to jednak zbyt istotny temat. Faktem jest, że nasze panie na skoczniach w Planicy medali raczej nie zdobędą. Najlepsza z naszych zawodniczek, Nicole Konderla, podczas wczorajszych treningów zajmowała 34. i 25. miejsce.
Skupmy się więc na tym, co może przynieść nam medalowe zdobycze, czyli na skokach panów. W sobotę konkurs indywidualny na skoczni normalnej (17:00), w piątek 3 marca konkurs indywidualny na skoczni dużej (17:30), a dzień później (16:30) rywalizacja drużynowa na dużej skoczni. Te konkursy będziemy śledzić ze szczególną uwagą.
Nadzieje medalowe mamy choćby ze względu na historię najnowszą MŚ. W 2017 zdobyliśmy złoto w drużynie, dwa lata później złoto zgarnął Dawid Kubacki, a podczas poprzednich mistrzostw najlepszy był Piotr Żyła. Jakiekolwiek medale z MŚ nasi sportowcy przywożą regularnie od 2007 roku. Ostatnie mistrzostwa bez takowej zdobyczy to Oberstdorf 2005. Później już zawsze mogliśmy liczyć na Justynę Kowalczyk i skoczków.
Każdy z trzech liderów naszej kadry, czyli Kamil Stoch, Dawid Kubacki i Piotr Żyła, ma w swoim dorobku indywidualne złoto narciarskiego mundialu. Wszyscy trzej, wraz z Maciejem Kotem, stworzyli również złoty team w 2017 roku, pokonując na skoczni w Lahti m.in. Norwegów i Austriaków. Niedościgniony jeśli o indywidualne zdobycze jest jednak Adam Małysz, który ma na koncie aż 6 medalów mistrzostw świata, w tym cztery złote. Solo nikt nie ma ich więcej. Gdy do tego dorzucimy krążki drużynowe, rządzą Austriacy – Gregor Schlierenazuer i Thomas Morgenstern, którzy zgarnęli worek medali w rywalizacji zespołowej. Ich rodak, Stefan Kraft, może w Planicy dogonić, a nawet przegonić Małysza – ma bowiem trzy złota MŚ. W tym sezonie jest w dobrej formie, więc kto wie, czy nie powiększy tego dorobku o kolejne.
Jednak bezdyskusyjnie największym faworytem MŚ będzie Halvor Egner Granerud. Norweg zdominował tegoroczny Puchar Świata i w znakomitym stylu wygrał Turniej Czterech Skoczni. Odpuścił, tak jak niemal wszyscy czołowi zawodnicy, ostatnie konkursy w Rasnovie, by optymalnie przygotować się do skoków w Planicy. W jego przypadku motywacja do wyskakania swojego miejsca w historii skoków jest tym większa, że poprzednie mistrzostwa w Oberstdorfie zakończyły się dla niego klęską. Zdążył zdobyć srebro w konkursie mikstów, a potem jako główny faworyt na skoczni normalnej zawalił pierwszy skok. Mimo poprawy w drugiej serii, awansował tylko na 4. miejsce. Gdy triumfował Żyła, Granerud zajmował najgorsze dla sportowca miejsce. Wydawało się wtedy, że odkuje się podczas konkursów na dużej skoczni, ale wtedy… złapał koronawirusa. O dalszej rywalizacji mógł zapomnieć. Jego medalowy dorobek na narciarskim mundialu to więc póki co biała plama, ze srebrnym rodzynkiem z miksta.
Kto powinien być głównym rywalem Graneruda w walce o złoto? Od początku sezonu jest nim przede wszystkim Dawid Kubacki. Polak długo prowadził w klasyfikacji generalnej PŚ, ale wobec wybitnej formy Norwega, spadł na 2. miejsce. Losy Kryształowej Kuli nie są jeszcze rozstrzygnięte, ale na pewno łatwiej będzie pokonać Graneruda w pojedynczych konkursach w Planicy, niż odrobić całą stratę punktową w PŚ.
Podstawowe pytanie w przypadku Kubackiego, tak zresztą jak i pozostałych Polaków, dotyczy ich formy. Ta w ostatnich tygodniach przejawiają raczej tendencję spadkową. Kiepsko było w Kulm, słabo w Sapporo, bez rewelacji w Lake Placid, choć tam duetowi Kubacki – Żyła udało się wygrać konkurs duetów. Dawid wciąż miał skoki znakomite, ale coraz częściej zdarzały mu się próby co najwyżej przeciętne. Thomas Thurnbichler mówił o przemęczeniu sezonem – tak fizycznym, jak i mentalnym. Trzeba pamiętać, że Kubacki w trakcie sezonu po raz drugi został ojcem. Pierwsze chwile ojcostwa spędza jednak głównie na skoczniach całego świata, mierząc się z presją oczekiwań. A ta jest ogromna, bo przecież wszedł w sezon w zdecydowanie najwyższej formie z całej stawki i dominował aż do Turnieju Czterech Skoczni.
Niewiadomą jest też forma Żyły i Stocha. Mistrz świata z Oberstdorfu na początku imponował tym, z czego do tej pory go nie znaliśmy – regularnością. W ogóle nie wypadał z pierwszej dziesiątki Pucharu Świata. Później przyszło jednak załamanie i w ostatnich konkursach oglądaliśmy Żyłę znacznie słabszego. Wyjątkiem wspomniany już konkurs duetów w USA, który wraz z Kubackim wygrał w świetnym stylu. Z kolei u Stocha wahania są wyraźne. Zaczął niemrawo, ale z każdym kolejnym konkursem wyglądał coraz lepiej. Turniej Czterech Skoczni skończył w ścisłej czołówce i wydawało się, że szczyt formy naszego arcymistrza może przyjść właśnie na Planicę. Tymczasem rzeczywistość okazała się zupełnie inna – Stoch nie poleciał nawet do Lake Placid, by w Zakopanem szlifować formę. Potem dołączyli do niego pozostali, którzy odpuścili Rasnov. Czy wyskakali formę? Pierwsza weryfikacja w czwartek podczas treningów, ale prawdziwa próba dopiero w sobotę.
Granerud, Kubacki, może Stoch i Żyła. Kto jeszcze? Spoglądając w klasyfikację Pucharu Świata na pewno trzeba wymienić wspomnianego już Krafta, Anze Laniska czy najlepszego w tym sezonie z Niemców, Andreasa Wellingera. Niemcy jako jedyni ze światowego topu nie zrezygnowali z konkursów w Rasnovie i oczywiście rządzili na rumuńskim obiekcie. Pytanie tylko, czy dobrze na tym wyjdą podczas rywalizacji w Planicy.
Niewątpliwie groźny może być też Ryoyu Kobayashi, który w Sapporo pokazał swoją najlepszą formę i zasygnalizował swój powrót do grona faworytów. Japończyk poza brązowym medalem z normalnej skoczni w Seefeld nie ma żadnych medali MŚ. W tamtym pamiętnym konkursie prowadził po pierwszej serii, ale finalnie wygrał Kubacki, który po pierwszym skoku był… 27. Srebro zdobył Stoch, który również przebijał się trzeciej dziesiątki! Do dziś nikt nie jest w stanie zrozumieć, co stało się podczas tego loteryjnego konkursu w Tyrolu.
Wracając do polskich nadziei medalowych – wiele osób zadaje sobie pytanie, czy nasza czwórka może pokusić się o medal w rywalizacji drużynowej. Oczywiście, kluczowa będzie forma trzech „tenorów”, ale i ten czwarty ma do odegrania sporą rolę. Treningi i sobotni konkurs powinny zdecydować, czy będzie to Paweł Wąsek czy Aleksander Zniszczoł. Gdyby decydowała dyspozycja z początku sezonu, z pewnością byłby to Wąsek, który przeważnie plasował się na przełomie drugiej i trzeciej dziesiątki PŚ. Ostatnio lepszy był jednak Zniszczoł i na dziś to chyba jemu jest bliżej do uzupełnia składu biało-czerwonej drużyny. Pokonanie Austriaków, którzy prowadzą w Pucharze Narodów, może być poza zasięgiem, ale walka z Niemcami, Norwegami, Słoweńcami i być może Japończykami o pozostałe czołowe miejsca pozostaje sprawą otwartą. Poza złotem w 2017 roku, nasi panowie zgarniali brąz na mistrzostwach w 2013, 2015 i 2021 roku. W Seefeld było 4. miejsce – głównie przez słabe skoki Stefana Huli. Dla drużyny w tym składzie osobowym może to być ostatni taniec – cała trójka należy do najbardziej doświadczonych zawodników w Pucharze Świata. Czy za dwa lata w Trondheim panowie Stoch, Kubacki i Żyła będą jeszcze skakać?
Jako się rzekło, szans na medale poza męskimi skokami nie mamy, ale w Polsce są „zajawkowicze”, którzy interesują się rywalizacją biegaczy narciarskich czy kombinatorów norweskich. Już jutro pierwsze medale rozdane zostaną w sprintach kobiet i mężczyzn. Faworytem wśród panów jest Johannes Høsflot Klæbo, a wśród pań Jonna Sundling. W rywalizacji pań powinno być bardzo ciekawie, bo to pierwszy narciarski mundial bez Therese Johaug. Norweżka, która była jedną z wielkich rywalem Justyny Kowalczyk, zakończyła swoją karierę, podczas której zgarnęła 19 medali MŚ, w tym 14 złotych! A ten dorobek byłby zapewne jeszcze większy, gdyby nie zawieszenie za doping, które uniemożliwiło jej start w 2017 roku. Po Bjoergen, Kowalczyk i Johaug może nastąpić czas bezkrólewia, gdy wiele zawodniczek o zbliżonym poziomie bić się będzie o zwycięstwa. Na średnich dystansach faworytką zakładów bukmacherskich jest bowiem Ebba Andersson, ale na 30 km za główną kandydatkę do złota uchodzi Kerttu Niskanen. Kursy są jednak dość wyrównane. W sztafetach dominować powinny Szwedki, bo czasy hegemonii Norwegii już się skończyły.
Co innego u panów – tutaj Norwegowie powinni rządzić, a Klæbo jest też faworytem nie tylko w sprincie, ale też na 30 km w biegu łączonym. W biegu na 15 km stylem dowolnym faworytem jest Simen Hegstad Krüger, a na królewskim dystansie 50 km Iivo Niskanen.