Monolog „wiecznie drugiego” Adasia Miauczyńskiego z filmu „Nic śmiesznego” mógłby być puentą minionego weekendu polskich skoczków w Zakopanem. W sobotę drugie miejsce w „drużynówce” z niewielką stratą do Austrii, w niedzielę drugie miejsce Dawida Kubackiego, z niewielką stratą do Halvora Egnera Graneruda. Jednym słowem rozczarowanie.
Tak, słowo rozczarowanie jest tutaj adekwatne, bo oba zwycięstwa były jak najbardziej na wyciągnięcie ręki. Po pierwszej serii to biało-czerwoni prowadzili, mając niewielką przewagę nad Austrią, Niemcami i Norwegią i nieco większą nad Słowenią. Tylko te drużyny liczyły się w walce o podium.
Podopieczni Thomasa Thurnibchlera prowadzili już po skokach Kamila Stocha i Piotra Żyły. Próba Pawła Wąska przesunęła ekipę biało-czerwonych na drugą lokatę, ale na pierwsze miejsce Polaków ponownie wysunął Dawid Kubacki. Niestety, druga seria układała się inaczej – po skoku Stocha nasi spadli na 2. miejsce i już nie wrócili na prowadzenie, choć Kubacki swoim znakomitym skokiem w trudnych warunkach odrobił niemal całą stratę ponad 16 punktów do ekipy Andreasa Widhoelzla. Prawie robi jednak wielką różnicę. To Austria wygrała o 1 punkt przed Polską, umacniając się na prowadzeniu w Pucharze Narodów.
Na podium stanęli jeszcze Niemcy, a za podium znalazła się Słowenia i Norwegia, której nie pomogły nawet znakomite skoki Graneruda. Zwycięzca niedawnego Turnieju Czterech Skoczni uzbierał najlepszą indywidualną notę w całej stawce, wyprzedzając oczywiście Kubackiego i Anze Laniska. Zawiedli jednak pozostali Norwegowie, a szczególnie Kristoffer Eriksen Sundal.
Niedzielny konkurs toczył się w bardzo loteryjnych warunkach, choć już samo jego rozegranie, w dodatku bez dłuższych przerw, można uznać za sukces, bowiem prognozy pogody były bardzo niekorzystne. Wiać wiało – wiatr zmieniał kierunki co chwila, ale na szczęście rzadko przekraczał dopuszczalne limity. Często było jednak tak, że jeden skoczek otrzymywał ogromną bonifikatę punktową za niekorzystne warunki, a skaczący po nim rywal dostawał ujemne punkty, bo wiatr odwracał się i wiał z przodu.
Pierwszą serię tego dziwnego konkursu bezapelacyjnie wygrał Kubacki. Polak oddał wspaniały skok na 137.5 metra i miał prawie 9 punktów przewagi nad drugim Janem Hoerlem i aż prawie 16 nad trzecim Granerudem. Wydawało się, że jest pozamiatane. W czołówce, na 6. miejscu, plasował się Stoch, a do drugiej serii nie awansował Piotr Żyła, który przegrał z pogodą i skoczył ledwie 111.5 metra. Nawet duża bonifikata nie pomogła. Co ciekawe, Żyła był jedynym z Polaków, który w drugiej serii na Wielkiej Krokwi już nie skoczył.
Druga seria to koszmar Kubackiego. Skaczący kilka chwil wcześniej Granerud miał dobre warunki i wykorzystał je, frunąc na ponad 140 metrów. O tym, że wiało korzystnie świadczy dobitnie wcześniejszy skok Stefana Krafta – aż 145.5 metra. Po tej próbie sędziowie obniżyli belkę. Niestety, dwóch ostatnich skoczków – Hoerl i Kubacki – załapali się już na wiatr z tyłu. Austriak spadł na 5. miejsce, a Kubacki doleciał tylko do 124 metra. Rozpoczęło się nerwowe oczekiwanie na przeliczenie wszystkich składowych. Summa summarum liderowi Pucharu Świata zabrakło zaledwie 1.1 pkt do Graneruda. Na podium stanął jeszcze przywołany już Kraft, a zaraz za nim uplasował się Lanisek, który świetnym skokiem w drugiej serii awansował o kilka pozycji. Po pierwszej serii dotychczasowy wicelider Pucharu Świata był 10. Teraz wiceliderem jest Granerud, który traci do Kubackiego 114 punktów.
Pozostali biało-czerwoni? Stoch skończył na 7. miejscu, Jan Habdas na 21., Aleksander Zniszczoł na 27., a Paweł Wąsek na 30.
Przed nami aż trzy konkursy indywidualne w japońskim Sapporo. Emocje rozpoczną się już w piątek rano czasu polskiego.