To był kawał dobrego tenisa, ale sympatycy Nicka Kyrgiosa i hejterzy Novaka Djokovicia (tych jest więcej) nie mogą czuć się usatysfakcjonowani. Wielki mistrz udowodnił mistrzowską klasę i choć – po raz kolejny – przegrał pierwszą partię, to jednak wygrał finał Wimbledonu 2022!
Od początku oglądaliśmy mecz stojący na najwyższym światowym poziomie. Kyrgios fantastycznie serwował i praktycznie nie dawał rywalowi szans we własnych gemach. Jedno jedyne przełamanie w piątym gemie wystarczyło Australijczykowi do wygrania seta. Aż pięć z dziesięciu gemów tego seta kończyło się wynikiem do zera dla serwującego. Nic dziwnego, że set potrwał ledwo pół godziny.
Nick Kyrgios zaskakiwał nie tylko wielką regularnością przy serwisie, ale także swoim zachowaniem. Gdyby ktoś oglądał Kangura w akcji po raz pierwszy, mógłby pomyśleć, że to niespotykanie spokojny człowiek. Ale prawdziwą twarz kontrowersyjnego zawodnika obejrzeliśmy dopiero wówczas, gdy przestało mu iść. Djoković poprawił return. Dużo więcej piłek wracało na stronę Australijczyka i zaczęły się kłopoty pretendenta. Znów sprawę załatwiło jedno przełamanie – tym razem w czwartym gemie. Trzeba jednak zauważyć, że Nole przy stanie 5:3 wrócił z dalekiej podróży. Rozpoczął gema fatalnie i przegrywał 0:40. Kyrgios nie wykorzystał ani jednego break pointa, a miał ich łącznie cztery! Zamiast szansy na 5:5, mieliśmy wygranego seta przez sześciokrotnego jeszcze wówczas triumfatora londyńskiego turnieju.
Kyrgios rozpoczął oczywiście swoje show. Festiwal teatralnych gestów i monologi, wygłaszane na ogół w kierunku swojego obozu. W zasadzie nie wiadomo do końca, o co mu chodziło. Raz miał pretensje gdy siedzieli spokojnie, innym razem gdy żywiołowo reagowali. Wydawało się jednak, że Australijczyk trochę opanował emocje, bo dość spokojnie pilnował swojego serwisu w trzecim secie. Prowadził 1:0, 2:1, 3:2 i 4:3. Powinien prowadzić też 5:4, ale znów roztrwonił 40:0 w gemie – tym razem swoim. Przegrał pięć kolejnych piłek, machając co i rusz do swoich współpracowników i rodziny. Momentami grał, tak jakby chciał im zrobić na złość. Drugi serwis z atomową prędkością, oczywiście autowy? Proszę bardzo! Niewymuszony błąd? Jak najbardziej! Djoković po prostu grał swoje i wygrał tego seta 6:4.
Serb był o krok od wygrania turnieju, ale Kyrgios absolutnie się nie poddał. Ba, wróciły świetne serwisy Australijczyka. Nole nie serwował może tak fenomenalnie, ale wygrywał zdecydowaną większość średnich i długich wymian. Efekt? W czwartym secie nie obejrzeliśmy ani jednego break pointa. Obaj tenisiści w miarę spokojnie dotarli do tie-breaka. Tutaj z jednej strony mieliśmy doświadczonego mistrza, który bardzo rzadko popełnia błędy, a z drugiej szalonego i nieprzewidywalnego faceta z ogromnym orężem w postaci zabójczego serwisu. W takich chwilach liczy się jednak mental. Już w pierwszej piłce Djoković wypracował sobie mini-breaka. Po siedmiu piłkach było zaś 6:1 i w zasadzie po meczu. Kyrgios obronił jeszcze serwisem dwie piłki mistrzowskie, ale niczego więcej już ugrać nie zdołał. W trzeciej próbie Nole dopiął swego.
Wygrał zawodnik bardziej przewidywalny, regularny i zwyczajnie lepszy tenisowo. Djoković potrafi zdecydowanie więcej. Kyrgios też jest artystą, co pokazał nie raz i nie dwa nawet w tym finale. Ale nie miejmy złudzeń – gdy dochodziło do dłuższych akcji to szanse Serba rosły z każdą piłką. Kyrgios z kolei może pluć sobie w brodę, bo w dwóch newralgicznych momentach setów roztrwonił prowadzenie 40:0. Ktoś taki jak Djoković po prostu to wykorzystuje, a na koniec wznowi trofeum. Robił to już 20 raz w karierze w samym Wielkim Szlemie. Choć gdy to czytacie, to pewnie ma za sobą 21. raz. Chwała mistrzowi, ale i dla Kyrgiosa wielkie brawa – za cały turniej i za wiele kapitalnych momentów w finale.
Szkoda tylko, że najbliższy mecz na londyńskiej trawie za około 51 tygodni…