W US Open mamy dokładnie taki sam zestaw zwycięzców, jak w Australian Open – wśród kobiet najlepsza Aryna Sabalenka, wśród mężczyzn Jannik Sinner. Ten duet wygrał swoje finały bardzo pewnie. Kibice, którzy liczyli na wielosetowe maratony, tym razem się rozczarowali.
Sobotni finał kobiet nie był na pewno jednostronny. Jessica Pegula robiła co mogła, by zdobyć swój pierwszy wielkoszlemowy tytuł. W pierwszym secie prowadziła 2:1, potem przegrywała 2:5, ale doprowadziła do stanu 5:5. Sabalenka nie odpuściła i wygrała 7:5, wykorzystując dopiero piątego setbola. Set trwał ponad godzinę. W drugiej partii Białorusinka szybko wypracowała sobie przewagę 3:0. Wydawało się, że jest po meczu, ale Pegula znów zanotowała niesamowitą zwyżkę formy, wygrywając pięć kolejnych gemów! Prowadziła 5:3 z przewagą przełamania. Sabalenka znów wzięła jednak sprawy w swoje ręce i odrobiła stratę. Wygrała zresztą już wszystkie gemy do końca i cały mecz 7:5; 7:5.
Dziwny był to finał – obie tenisistki miały swoje wzloty i upadki, ale w kluczowych momentach setów to Sabalenka grała lepiej. I zasłużenie – szczególnie w przekroju całego turnieju – sięgnęła po swój trzeci wielkoszlemowy tytuł. W tym roku zdecydowanie zdominowała rywalizację na twardej nawierzchni, choć przed nami jeszcze bardzo ważny turniej WTA Finals, w którym tytułu i 1500 punktów bronić będzie Iga Świątek.
W sobotę amerykańscy kibice musieli przełknąć pierwszą gorzką pigułkę, a w niedzielę przyszła druga. Niespodziewany finalista, Taylor Fritz, nie dał rady Jannikowi Sinnerowi. O tym, że będzie to arcytrudny mecz przekonał się już w pierwszym gemie, gdy stracił swoje podanie. Potem wprawdzie odrobił stratę, ale Sinner zdołał przełamać rywala jeszcze dwa razy i wygrał tego seta 6:3. Druga partia była niezwykle szybka. Obaj panowie jak oka w głowie pilnowali swojego serwisu i wygrywali własne gemy bardzo łatwo. Kolejno do zera, do piętnastu, do trzydziestu, do zera, do piętnastu, do zera, do piętnastu, do piętnastu i znów do piętnastu. Było 5:4 dla Sinnera i naprawdę nic nie zapowiadało, że Fritz nagle przegra swój gem serwisowy. A jednak – kolejny gem znów zakończył się do piętnastu, ale tym razem wygrał returnujący Włoch. W setach było 2:0.
Swoją niezwykłą siłę Sinner pokazał w trzeciej partii. Fritz zdołał przełamać rywala na 4:3 i za chwilę podwyższył na 5:3. Wydawało się, że emocje wrócą do tego meczu. Tymczasem Sinner odrobił stratę i doprowadził do stanu 5:5, a potem siłą rozpędu wygrał kolejne dwa gemy i zamknął całe spotkanie. Fritz serwował, by wygrać seta, ale wypuścił szansę z rąk i w końcówce był już wyraźnie tym faktem przybity. Nie wierzył w zwycięstwo, a Sinner grał jak z nut.
Dla młodego Włocha to drugi wielkoszlemowy tytuł i drugi w tym sezonie. Wraz z Carlosem Alcarazem zdominowali ten sezon – wygrali po dwa wielkie turnieje. To oni prawdopodobnie przejmą ten biznes po „wielkiej trójce”, z której został już de facto tylko Novak Djoković. Serb w tym roku nie dołożył do swojej bogatej kolekcji żadnego Wielkiego Szlema, ale wygrał coś znacznie cenniejszego z jego perspektywy – pierwszy złoty medal olimpijski w karierze.
Sinner z kolei pokonał nie tylko rywali na korcie, ale również poradził sobie z ogromną presją, jaka ciążyła na nim po ujawnieniu sprawy z dopingiem i zadziwiająco krótkim, a na dodatek zamiecionym pod dywan zawieszeniem. Gdy Alcaraz i Djoković niespodziewanie odpadli z rywalizacji w Nowym Jorku, Sinner był głównym faworytem. Udźwignął to znakomicie i umocnił się na prowadzeniu w rankingu ATP.