Z Belindą Bencić po arcytrudnym meczu udało się wygrać, broniąc po drodze dwa meczbole. Niestety, drugiego dreszczowca z rzędu Iga Świątek nie wygrała i nie zobaczymy jej w półfinale Wimbledonu. Po niezwykłym meczu Polka musiała uznać wyższość Eliny Svitoliny.
Oczywiście to przewodząca od ponad roku rankingowi WTA Świątek była faworytką meczu, ale generalnie powszechnie wiadomo, że trawa to nie jest jej ulubiona nawierzchnia. Wygrała niegdyś juniorski Wimbledon, ale w seniorskiej karierze jej najlepsze osiągnięcie to… dzisiejszy ćwierćfinał. W tym samym czasie na mączce zdołała wygrać już trzykrotnie French Open. Nie ma mowy o przypadku.
I jeśli ktoś myślał, że Świątek nagle cudownie pokocha granie na trawie, to grubo się pomylił. Wprawdzie Iga, jak na klasową zawodniczkę przystało, walczyła do samego końca i absolutnie miała zwycięstwo w zasięgu ręki, to jednak niestety finalnie lepsza okazała się tenisistka z Ukrainy.
Sam mecz to jeden wielki rollercoaster. Widać to już bez analizowania każdego gema czy pojedynczego punktu – wystarczy spojrzeć na przebieg. W pierwszym secie 2:0 dla Świątek, 2:2, 4:2 dla Świątek, 5:3 dla Świątek i prowadzenie 30:0 w kolejnym gemie. Dwie piłki od seta. Nic nie zwiastuje katastrofy. Od tego momentu liderka rankingu wygrywa w secie raptem dwie piłki, z czego jedną po podwójnym błędzie serwisowym rywalki. Totalna niemoc. Seria błędów i narastająca frustracja. Jeśli ktoś przy stanie 5:3 i 30:0 wyszedł do sklepu, to po powrocie do domu pewnie przeżył szok.
Drugi set wcale nie był mniej emocjonujący. Choć to Iga pierwsza przełamała rywalkę i prowadziła 3:1, to potem przegrała kolejne trzy gemy i mecz zaczął wymykać jej się z rąk. Potem jednak obie panie zaczęły grać gem za gema i doszło do tie-breaka. W nim Svitolina prowadziła 4:1, ale wtedy Polka jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki wzniosła się na wyżyny. Doprowadziła do stanu 4:4, a potem od stanu 4:5 wygrała trzy kolejne piłki. Wygrała też seta, więc w tysiącach polskich domów słychać było huk spadających z serc kamieni. To trzecia partia miała rozstrzygać o losach awansu do najlepszej czwórki Wimbledonu.
Ale już choćby z początkowego akapitu tego tekstu wiemy, że szczęśliwego dla Świątek zakończenia nie były. Były za to kolejne wzloty i upadki. Pierwszego gema wygrała nasza „paletkara”. W drugim miała 40:40 i była naprawdę blisko wywalczenia break pointa. Nie udało się. Jednak trudno było sądzić, że po parunastu minutach na tablicy wyników będzie 5:1 dla Svitoliny! A tak się niestety stało. Znów zaczęły mnożyć się proste błędy Igi – przeważnie forhendowe. W miarę spokojnie wygrała jeszcze swój serwis na 2:5, ale niczego więcej nie wskórała. W kolejnym gemie Ukrainka zmarnowała meczbola, robiąc podwójny błąd serwisowy, ale drugiej okazji z rąk nie wypuściła. Świątek po raz enty w tym meczu wpakowała piłkę w siatkę i musiała przełknąć gorycz porażki. Na swój seniorski półfinał w Londynie musi poczekać przynajmniej rok.
Dlaczego Świątek przegrała z dużo niżej notowaną Svitoliną? Najłatwiej napisać, że nie leży jej trawa, co w sumie jest prawdą. Ale kluczowy – jak się wydaje – był serwis, a szczególnie drugi serwis. Obie panie miały z tym problem i obie przegrywały większość piłek po drugim podaniu. Svitolina była jednak w tym aspekcie ciut lepsza, miała też odrobinę lepsze pierwsze podanie. Starała się utrzymywać piłkę w korcie, grając średnio agresywnie i wyczekując na błędy Igi. Atakowała mocno dopiero, gdy nadarzała się bardzo dobra okazja, czyli na ogół po drugim podaniu Polki. Słabiutkie drugie podanie i rozregulowany forhend – to doprowadziła do odpadnięcia liderki rankingu. Oczywiście – znów zagrała kilka wyśmienitych winnerów, ale zbyt często przeplatane one były nie pojedynczymi błędami, a raczej sekwencjami błędów. Svitolina była regularniejsza.
I należą jej się brawa. Wróciła na wielki poziom po przerwie spowodowanej ciążą. Nie każdej zawodnicze ta sztuka się udaje. Ukrainka jest o krok od wimbledońskiego finału i kto wie, czy nie pokusi się nawet o swój pierwszy wielkoszlemowy tytuł. Droga oczywiście jest wciąż jeszcze daleka, ale gdy pokonuje się tak mocną zawodniczkę jak Świątek, można myśleć o sięganiu gwiazd.
Dla polskich kibiców ten Wimbledon stracił właśnie smak. W poniedziałek z turnieju odpadł Hubert Hurkacz, który postraszył trochę Novaka Djokovicia, ale finalnie sensacji nie sprawił. We wtorek za burtą znalazła się też Świątek. Szkoda, ale życie toczy się dalej, a wiemy doskonale, że oboje przysporzą nam jeszcze powodów do sportowej radości. Dziś największymi przegranymi byli przede wszystkim ci, którzy nie obejrzeli świetnego sportowego widowiska.