Skip to main content

Marketa Vondrousova i Carlos Alcaraz zostali zwycięzcami Wimbledonu. W przypadku Czeszki to dużego kalibru niespodzianka. Wygrana Hiszpana już takim zaskoczeniem nie jest, choć pokonanie Novaka Djokovicia na wimbledońskiej trawie to zawsze osiągnięcie niezwykłe.

Marketa Vondrousova nie była nawet rozstawiona w turniejowej drabince i konia z rzędem temu, kto obstawiał jej zwycięstwo. Wszyscy typowali raczej sukces Igi Świątek, Jeleny Rybakiny lub Aryny Sabalenki. No może Ons Jabeur, która pogodziła część faworytek i faktycznie zameldowała się w finale. Zresztą, drugi rok z rzędu. Cóż jednak z tego, skoro sympatyczna Tunezyjka „nie dojeżdża” na najważniejsze mecze. Porażki z Rybakiną (Wimbledon 2022) i Świątek (US Open 2022) można jeszcze zrozumieć, ale w sobotę Jabeur była wyraźną faworytką starcia z Vondrousovą.

Nie zagrała jednak choćby w połowie tak dobrze jak w półfinale z Sabalenką. Nie chcemy umniejszać sukcesu Markety, ale rywalka zrobiła wszystko, by ułatwić zadanie Czeszce. W pierwszym secie Ons prowadziła 4:2, by przegrać kolejne cztery gemy po kolei. Ba, ugrała w nich dwa punkty…

Gdy Jabeur prowadziła w drugiej partii 3:1, wydawać się mogło, że złapała odpowiedni rytm i teraz pokaże, na co ją stać. Guzik! Vondrousova wyrównała na 3:3, a potem przy stanie 4:4 przełamała serwis rywalki, a następnie w swoim gemie serwisowym zamknęła ten mecz. Po chwili mogło celebrować swój największy sukces w dotychczasowej karierze. Do tej pory Vondrousova mogła pochwalić się występem w finale French Open cztery lata temu. Teraz ma już wielkoszlemowy triumf.

Wielkoszlemowe zwycięstwa na swoim koncie mieli obaj finaliści męskiego Wimbledonu. Różnica jest taka, że Djoković miał ich 23, a Alcaraz 1. Choć wszyscy są świadomi niesamowitej klasy 20-latka z Hiszpanii, trudno było widzieć w nim faworyta. Djoković nie przegrał na londyńskiej trawie od 2017 roku! Wygrał ten turniej 7 razy i w niedzielę mógł zrównać się z inną legendą tej imprezy, Rogerem Federerem, który wygrał go 8 razy.

Pierwszy set finału marzeń zdawał się potwierdzać takie przypuszczenia, a ci, którzy liczyli na zacięte starcie, mogli czuć się oszukiwani. Djoković wygrał 6:1. To nie tak, że Alcaraz nie łapał się na grę, ale wszystkie istotne punkty wygrywał Serb. Kolejny młody otrzyma lekcję od wielkiego mistrza? Na to się zapowiadało.

Ale od drugiego seta oglądaliśmy już Alcaraza w pełnej krasie – takiego, jak w poprzednich rundach, gdy oczarowywał londyńską publiczność swoją grą. Wszyscy uważają go za specjalistę od mączki (tak jak Nadala), a on śmigał po trawie z gracją zajączka. I znów zaczął śmigać od drugiego seta finałowego meczu. Kluczowy w tej partii okazał się tie-break. Djoković prowadził 3:0, ale potem Alcaraz wygrał trzy piłki i do końca trwała niesamowicie zacięta rywalizacja. Serb nie wykorzystał piłki setowej. Gdy szala przechyliła się na stronę Hiszpana, ten genialnym returnem pozbawił Nole złudzeń. 1:1. Mecz nabrał rumieńców.

Trzeci set to popis Alcaraza, który zaczął dominować na korcie tak, jak dominował w pierwszym secie jego 16 lat starszy rywal. Skończyło się zwycięstwem 6:1 i teraz niewiele wskazywało na to, że 24. wielkoszlemowa wiktoria Djokovicia może się ziścić. Serb popełniał za dużo błędów, a w dodatku rywal grał jak z nut. Wychodziło mu prawie wszystko. Napędzał się. Pokazywał swoją wszechstronność, doskonale radząc sobie przy siatce.

Ale ten, kto skazuje Djokovicia na porażkę przed końcem meczu, jest głupcem. Nr 2 światowego rankingu odrodził się jak feniks z popiołów. Wytrzymał presję w drugim gemie, gdy Alcaraz miał dwa break pointy. Potem sam wyczekał na swoją okazję i przełamał serwis przeciwnika, by następnie bardzo skrupulatnie i rzetelnie pilnować własnego podania na końca seta. W dziewiątym gemie znów przełamał Alcaraza i wygrał czwartego seta 6:3.

A więc po około czterech godzinach gry, jasne stało się, że o wyniku finału zdecyduje piąty set. Zapachniało pobiciem rekordu najdłuższego finału w historii, który w 2019 roku po epickim boju ustanowili Federer i Djoković. Dwa pierwsze gemy ostatniego seta wygrali serwujący, choć w obu wypadkach były break pointy. Trzeci gem padł łupem Alcaraza, a serwował Serb, więc duży krok w kierunku triumfu w turnieju uczynił pretendent. Wściekły Djoković po przegranej w naiwny sposób kluczowej wymianie roztrzaskał swoją rakietę o słupek podtrzymujący siatkę. Kibice „nagrodzili” go gwizdami, a sędzia ostrzeżeniem. Do końca meczu obaj panowie pilnowali swojego serwisu jak oka w głowie. Nole nie miał więc okazji, by spróbować odrobić stratę przełamania. W dziesiątym gemie Alcaraz wytrzymał presję. Wygrywał piłki w naprawdę imponujący sposób, choć jego vis-a-vis stawał na rzęsach, by doprowadzić do wyrównania na 5:5. Nic z tego. Po 4 godzinach i 43 minutach Alcaraz został zwycięzcą Wimbledonu i zgarnął swój drugi Wielki Szlem. Przerwał też niesamowitą serię Djokovicia w Londynie i umocnił się na prowadzeniu w rankingu ATP.

Cóż to był za finał! Finał marzeń! To określenie otrzymał jeszcze zanim którykolwiek z panów odbił piłkę w niedzielne popołudnie na korcie centralnym. Ale potem przekonaliśmy się, że ta „łatka” nie była na wyrost. Djoković zagrał naprawdę dobry mecz. Może nie idealny, ale naprawdę taki, po którym pokonałby każdego rywala w tourze. Każdego, tylko nie Alcaraza. Hiszpan okazał się za mocny i udowodnił, że czeka go wielka przyszłość. Już dziś wielu ekspertów obstawia, że za kilkanaście lat może nawiązać do sukcesów „wielkiej trójki”, czyli wygrać około 20 imprez najwyższej rangi. Takie rozważania dziś mogą wydawać się przedwczesne, ale faktem jest, że całe „next gen” odbijało się od Federera, Nadala i przede wszystkim Djokovicia, a Alcaraz to dość z nieco innej półki. Wczorajsze zwycięstwo w naprawdę imponującym stylu było tego przykładem. Zresztą, od 20 lat tego turnieju nie wygrywał nikt poza wielką trójką i Andym Murray’em, który nie bez przyczyny współtworzył przez jakiś czas “wielką czwórkę”.

No i wiadomo już, że Djoković znów może zapomnieć o Kalendarzowym Wielkim Szlemie. Wygrał w Australii i Francji, ale w Wimbledonie jego hegemonia została przegrana. Ciekawe, kto sięgnie za kilka tygodni po triumf w US Open.

Related Articles