Skip to main content

Jeśli ktoś miał obawy, że Iga Świątek będzie zawodniczką jednego turnieju, to od wczoraj te obawy są nieaktualne. Do dwóch tytułów we French Open Polka dorzuciła swoją pierwszą wiktorię w US Open. Kolekcja trofeów robi się coraz bardziej okazała, a mówimy przecież o młodej tenisistce, która jeszcze przez wiele lat może rządzić w tym sporcie.

Trudno było wyobrazić sobie trudniejszą rywalkę w finale niż Ons Jabeur. Tunezyjka pokazuje w tym sezonie dużą klasę. Oczywiście, do osiągnieć Igi Świątek jej daleko, ale dominacja zawodniczki z Raszyna jest nieprawdopodobna. Jeśli ktoś miał ją pokonać w Nowym Jorku, to wydawało się, że Jabeur ma dużo atutów.

Jednak finał tego nie potwierdził, a przynajmniej nie w pełni. Tunezyjka znów nie potrafiła „sprzedać” swoich umiejętności w najważniejszych momencie. Poległa w finale Wimbledonu będąc faworytką. Wczoraj faworytką nie była, ale znów w kluczowym meczu nie zagrała optymalnie. Co nie umniejsza zasług Igi Świątek, szczególnie w pierwszej partii, którą wygrała bezapelacyjnie, do dwóch. Zaczęło się świetnie, od prowadzenia 3:0. Jabeur odrobiła jednak stratę przełamania i serwowała, by wyrównać stan seta na 3:3. Wtedy Świątek przełamała ją po raz drugi, a po chwili dość łatwo wygrała swojego gema na 5:2. Było po sprawie. Tunezyjka wyglądała na zdemolowaną psychicznie. Znów straciła serwis i przegrała 2:6.

Druga partia rozpoczęła się łudząco podobnie jak pierwsza. Świątek wyszła na 3:0, ale Jabeur zabrała się za odrabianie strat. Znów odrobiła stratę przełamania i znów po chwili Polka przełamała ponownie, wychodząc na 4:2. Ale tym razem Jabeur nie zwiesiła głowy. Doprowadziła do stanu 4:4. W kolejnym gemie liderka rankingu miała ogromne problemy. Wyratowała się, broniąc aż trzy break pointy. Wszystko zmierzało do tie-breaka i tak też się stało, choć po drodze Świątek miała jednego meczbola. Okazję jednak zmarnowała.

W tie-breaku od samego początku gra była bardzo wyrównana – żadna z pań nie potrafiła osiągnąć wyraźnej przewagi. Iga zachowała zimną krew na końcówkę meczu. Od stanu 4:5 wygrała trzy kolejne piłki, co oznaczało triumf w całym turnieju.

Jeszcze raz potwierdziło się, że Iga Świątek jest Realem Madryt tenisa – nie przegrywa finałów. Jabeur tego o sobie powiedzieć nie może. Miała szansę na wielkoszlemowy tytuł i znów jej nie wykorzystała. Przegrać ze Świątek to nie wstyd, w końcu mowa o całkowitej dominatorce WTA w tym sezonie. Nie zmienia to jednak faktu, że gablota Tunezyjki z wielkoszlemowymi pucharami wciąż jest pusta. U Igi półka systematycznie się zapełnia, a Polka ma wszystko, by za kilkanaście lat ta półka po prostu uginała się od trofeów. Choć wciąż w jej tenisie są elementy do poprawy (przede wszystkim serwis), to nie ma na nią mocnych. W poniedziałek będzie miała 10365 punktów w rankingu WTA, a druga Jabeur ponad dwa razy mniej! To mówi samo za siebie.

Swoją drogą niewyobrażalne jest to, w jakich czasach przyszło nam żyć. W środę jeden Polak ładuje hat-tricka w Lidze Mistrzów, a kolejny strzela dwie bramki i zalicza asystę. Wczoraj siatkarze awansowali do finału Mistrzostw Świata i po raz trzeci z rzędu mogą zgarnąć złoto tej imprezy. Bartosz Zmarzlik wygrał Grand Prix w Vonejs i również zmierza po trzecie mistrzostwo świata. A Świątek zgarnęła właśnie trzeci wielkoszlemowy tytuł. Szaleństwo.

Related Articles