W I rundzie odpadły Magda Linette i Magdalena Fręch, w II rundzie Hubert Hurkacz, a w III rundzie z Wimbledonem pożegnała się Iga Świątek. Z punktu widzenia polskiego kibica tegoroczny londyński Wielki Szlem stracił większość smaku po niespełna tygodniu. W sobotę liderka światowego rankingu musiała uznać wyższość Julii Putincewej.
„Mariaż” Igi Świątek z trawiastą nawierzchnią to historia trudnej relacji. Iga wygrała juniorski Wimbledon w 2018 roku, ale w seniorskiej karierze nie udało jej się wygrać ani Wimbledonu, ani żadnego innego turnieju na trawie, choć przecież na twardych i ziemnych kortach wygrywa regularnie, po kilka imprez w sezonie. Nie ma mowy o przypadku, a w sobotę po raz kolejny obejrzeliśmy Igę, która niemożebnie męczyła się na zielonym korcie.
Początek jednak nie zwiastował problemów. Iga wzorem dwóch poprzednich spotkań nie dała się przełamać rywalce. Serwowała dobrze, wygrywała w większości długie wymiany i w końcu odebrała serwis przeciwniczce. Sygnałem, że to nie będzie jednak kolejny spacerek w historii spotkań obu pań, był ostatni gem pierwszego seta. Świątek wprawdzie domknęła go zwycięstwem, ale namęczyła się srogo, a Putincewa miała pierwsze w tym meczu break pointy. Żadnego z trzech nie zdołała wykorzystać.
Niestety, w drugim secie miała kolejne szanse i była już znacznie skuteczniejsza. Od stanu 1:1 wygrała wszystkie kolejne gemy. To nie tak, że Iga nagle przestała grać. Putincewa weszła na bardzo wysoki poziom i prawie nie psuła piłek, a Świątek zaczęły przydarzać się błędy w ważnych momentach. I to wystarczyło do przełamania na 1:3, a potem na 1:5. Przy stanie 1:3 Polka była blisko re-breaka. Miała trzy szanse na przełamanie powrotne, ale tym razem to ona nie potrafiła wykorzystać szans. To prawdopodobnie był kluczowy moment meczu.
Rozpędzona jak pociąg TGV reprezentantka Kazachstanu rozpoczęła decydującego seta w fenomenalnym stylu. Wygrała cztery gemy z rzędu, oddając w nich totalnie rozsypanej liderce rankingu zaledwie trzy piłki! Szła jak burza po swoje. Wprawdzie Iga w niedawnym French Open na etapie III rundy dokonała niebywałego „comebacku” w meczu z Naomi Osaką, więc kibice naszej zawodniczki wciąż mogli mieć nadzieje, ale tym razem okazały się one płonne. Świątek wygrała jeszcze dwukrotnie swój serwis, ale w gemach serwisowych rywalki krzywdy jej nie zrobiła. W ostatnim powalczyła na przewagi, a Rosjanka z kazachskim obywatelstwem potrzebowała trzech meczboli by wreszcie podnieść ręce w geście triumfu. Do tej pory zawsze przegrywała ze Świątek w dwóch setach, przeważnie dość gładko. Tym razem wzięła rewanż – nie ma tu zaskoczenia, że akurat na trawie. Niedawno na tej nawierzchni wygrała turniej w Birmingham, a Polka wciąż nie umie się „przeprosić” z zielonymi kortami.
Biorąc pod uwagę nieobecność Aryny Sabalenki i kłopoty kilku innych czołowych zawodniczek, po cichu liczyliśmy, że Iga Świątek odczaruje tę nawierzchnie i sięgnie po swój szósty wielkoszlemowy tytuł w karierze. Na to poczekać przyjdzie nam przynajmniej do US Open. Wcześniej jednak jeszcze ważniejsze wyzwanie – Igrzyska Olimpijskie w Paryżu. Tam Iga będzie murowaną faworytką, bo odbędą się ona na kortach Rolanda Garrosa, gdzie triumfowała już cztery razy. Kursy bukmacherskie na jej złoto olimpijskie są śmiesznie niskie, a niewykluczone, że Iga postara się o dwa medale, bo ma wystartować również w mikście. Jej partnerem miał być Hubert Hurkacz, ale od kilku dni to „kolabo” stanęło pod znakiem zapytania. Hurkacz zakończył Wimbledon kontuzją i stan jego kolana stał się wręcz sprawą narodową, mając na względzie fakt, że Hubi w Paryżu miał być również partnerem Jana Zielińskiego w deblu…