Cała czwórka Polaków miała rozegrać swoje pierwsze mecze na tegorocznym Wimbledonie we wtorek. Finalnie we wtorek zagrali Hubert Hurkacz i Iga Świątek – nasz eksportowy duet awansował do II rundy. Magdy – Fręch i Linette – musiały zaczekać do środy, a i tego dnia pogoda płatała figle organizatorom. Niestety, same zawodniczki nie spłatały figla faworyzowanym rywalkom.
Jako pierwszy z Polaków na korcie we wtorek pojawił się Hubert Hurkacz. Polak rozpoczął swój mecz z Radu Albotem o 12:00. Mecz był jednak przerywanu z powodu opadów deszczu. Panowie spędzili na korcie znacznie więcej czasu niż 2 godziny i 40 minut, które są oficjalną statystyką długości trwania gry. Pierwszą partię niespodziewanie wygrał Mołdawianin, który rozegrał generalnie bardzo dobry mecz. Choć zajmuje miejsce w drugiej setce rankingu, prezentował się jak rywal godny grania w TOP 10, najdalej w TOP 20. W pierwszym secie nie ustępował Hurkaczowi, który oczywiście łatwo wygrywał swoje gemy dzięki serwisowi. Jednak niespodziewanie przy stanie 5:5 Hubi dał się przełamać, a potem Albot wygrał też kolejnego gema i ku zaskoczeniu wszystkich objął prowadzenie w meczu.
Na szczęście Hurkacz odzyskał rezon i od drugiego seta dominował na korcie. To nie tak, że Albot totalnie stanął – wręcz przeciwnie. Mołdawianin nadal sprawiał Polakowi spore problemy, ale w kluczowych momentach więcej jakości w grze zachował Hurkacz, który wygrał kolejne sety do 4, do 3 i do 4. Droga była nieco wyboista, gra wrocławianina daleka od optymalnej, ale udało się pokonać wznoszącego się momentami na swoje wyżyny rywala. I to jest najcenniejsze. W drugiej rundzie Hurkacz zagra z Francuzem, Arthurem Filsem.
Po wylosowaniu drabinki tegorocznego Wimbledonu w niektórych mediach w Polsce zapanowała histeria, że oto Iga Świątek trafiła koszmarnie. Można sobie zadać pytanie, czy przypadkiem to jej rywalki nie trafiły najgorzej jak mogły, bo będą się musiały zmierzyć z liderką rankingu. By wygrać cały turniej, trzeba pokonywać każdego przeciwnika – w tym wypadku przeciwniczkę. I chyba na tym ten wywód należy zakończyć, spuszczając zasłonę milczenia na kondycję clickbaitowych mediów w Polsce.
A Iga rozpoczęła turniej od zwycięstwa z Sofią Kenin. To oczywiście bardzo uznana zawodniczka, zwyciężczyni Australian Open z 2020 roku. Jednak dziś Amerykanka nie jest w stanie nawiązać do tamtego sukcesu – 49. miejsce w rankingu mówi samo za siebie. Świątek wygrała w dwóch setach, czyli tak jak czyni to najczęściej. Na korcie spędziła niecałe 80 minut – w jej przypadku deszcz był niestraszny, bo grała na zamkniętym korcie nr 1. Wnioski z meczu, który zakończył się wynikiem 6:3; 6:4? Ciężko o jednoznaczną ocenę. Cieszy wygrana z solidną rywalką, ale na pewno nie oglądaliśmy Igi grającej swój najlepszy tenis. Bardzo miłym zaskoczeniem był serwis. Przez ostatnie lata często dyskutowało się o tym, że nie stanowi on atutu w orężu Świątek. Ten element ostatnio uległ znaczącej poprawie – zarówno jeśli chodzi o osiągane prędkości, jak i różnorodność podań. Zwłaszcza w pierwszym secie Kenin nie radziła sobie z podaniami Igi, która łatwo wygrywała swoje gemy serwisowe. Amerykanka z uporem maniaka stawała w głębi kortu przy drugich serwisach Polki, starając się agresywnie zaatakować te podania, ale nabierała się na rotacje i kick serwisy. Świątek oprócz dobrych serwisów, prezentowała też dobry return. To naprawdę kluczowe elementy na trawiastej nawierzchni.
W grze z głębi kortu bywało różnie – zdarzały się momenty gorsze, ale generalnie trudno narzekać. Liderka rankingu wygrała w tym meczu 65 punktów. Amerykanka 48. Ciężko wyrokować czy taka gra wystarczy, by powalczyć o pierwszy wimbledoński triumf w seniorskiej karierze. Do tego droga daleka, choć nieco ułatwiona, choćby ze względu na nieobecność Aryny Sabalenki. Póki co Igę czeka mecz II rundy, a w nim rywalką będzie doświadczona Petra Martić z Chorwacji. Tenisistka ze Splitu w I rundzie pokonała Angielkę, Francescę Jones.
Z turniejem pożegnała się Magdalena Fręch, której mecz z Beatriz Haddad Maią został przeniesiony z sesji wtorkowej na środową, a następnie w środę – podobnie jak inne mecze na kortach otwartych – nie mógł się rozpocząć. Wszystko oczywiście z powodu opadów. W końcu obie panie rozpoczęły grę i mimo zaciętej walki, która trwała prawie dwie godziny, ostatecznie powody do radości miała wyłącznie Brazylijka, która wygrała pierwszego seta 7:5, a drugiego 6:3.
Dłużej na korcie walczyła Magda Linette, która po przegranym pierwszym secie, w drugim nie odpuściła Elinie Svitolinie. O losach drugiej partii decydował tie-break, w którym Linette prowadziła 5:2, a mimo to nie zamknęła sprawy. Potem nie wykorzystała jeszcze trzech piłek setowych. Meczbola miała też Svitolina, ale Ukrainka też nie wykorzystała swojej szansy. Koniec końców Polka wygrała 11:9 i potrzebny był trzeci set. W jego czasie Ukrainka poprosiła o pomoc medyczną, ale wróciła do gry i walczyła o każdy punkt, zapominając o bólu. Przy stanie 3:2 przełamała Magdę, ale ta natychmiast odpowiedziała re-breakiem. Wydawało się, że sprawa ciągle jest otwarta – niestety po chwili znów mieliśmy przełamanie i stan 5:3. Ostatni gem był błyskawiczny – Svitolina w zeszłym roku zakończyła marzenia Igi Świątek o wimbledońskiej wiktorii, a teraz już w I rundzie okazała się zbyt mocna dla Linette.