Skip to main content

Pierwsza runda Australian Open za nami… choć nie do końca. W poniedziałek i wtorek powinny zostać rozegrane wszystkie mecze singlowe, ale kapryśna pogoda w Melbourne storpedowała harmonogram gier. Mimo wszystko na brak emocji fani tenisa narzekać nie mogli, a bezdyskusyjnym bohaterem został Andy Murray, który po epickim boju wyrzucił za burtę Matteo Berrettiniego.

Jak to możliwe, że w I rundzie dochodzi do takiego pojedynku? Berrettini to jeden z czołowych tenisistów świata, a Murray’a tym bardziej nikomu nie trzeba przedstawiać. Niegdyś był członkiem tzw. „Wielkiej Czwórki”, a jeśli wszyscy zgodnie wymieniają twoje nazwisko obok Federera, Nadala i Djokovicia, to nie ma lepszej rekomendacji. Wielką karierę Murray’a przerwały jednak kontuzje. Problemy z biodrem były na tyle poważne, że Szkot ogłosił nawet zakończenie kariery. Na szczęście wrócił i choć jest daleko od wygrywania najważniejszych turniejów, to dzisiejszym meczem pokazał, że wciąż ma to coś.

Murray wygrał dwa pierwsze sety – oba 6:3. Potem do głosu doszedł Włoch – trzecią partię wygrał 6:4, a w czwartej o wygranej zdecydował tie-break, w którym emocje sięgały zenitu. Murray mógł pluć sobie w brodę, gdy zmarnował woleja w kluczowym momencie. Finalnie 9:7 wygrał Berrettini i przed nami był już piąty set. Jeśli ktoś rano wstawał do pracy i włączył akurat telewizor, mógł się lekko zdziwić, że pojedynek, który rozpoczął się w środku nocy, jeszcze trwa.

Wydawało się, że zmęczony i broczący krwią z nogi (efekt robinsonady przy siatce) Murray jest na straconej pozycji. Berrettini serwował jak w transie i dość łatwo wygrywał swoje gemy. Ale Murray też wygrywał swoje, choć z większymi problemami i praktycznie bez atutu w postaci asów serwisowych. Murray grał inaczej. Mądrze, kątowo, precyzyjnie. Biegał do granych z uporem maniaka skrótów Włocha, jakby chciał mu pokazać, że ma siłę na jeszcze kilkadziesiąt minut przebieżki po korcie. Był nie do zdarcia i doprowadził do stanu 6:6, a w konsekwencji super tie-breaka.

W filmie „Sztos” pada cytat o „makaronie”, który nie trzymał ciśnienia. Tamta opowieść postaci granej przez Olafa Lubaszenkę dobrze oddaje początek decydującej rozgrywki. Włoch wyraźnie nie wytrzymał ciśnienia i przegrywał już 0:5. Super tie-break to wyścig do 10, ale gdy Berrettini się przebudził, było już za późno. Murray ostatnią piłkę wygrał z bożą pomocą – piłka po dość niechlujnym returnie zatańczyła na taśmie i spadła po stronie Matteo. Gem, set, mecz.

Ale to Berrettini miał wcześniej piłkę meczową. Przy stanie 5:4 i serwisie Szkota Włoch prowadził 40:30. Mało tego, Murray zagrał bardzo kiepskiego drop shota i wydawało się, że jest po temacie. Berrettini na dziesięć takich piłek zapewne dziewięć umieszcza spokojnie w korcie, obok bezradnego rywala. Stres zrobił swoje i Berrettini uderzył w siatkę. Murray chyba nie wierzył, że dostał drugie życie. Nie mógł tego zmarnować. I nie zmarnował.

Nie wiadomo, jak daleko dwukrotny mistrz olimpijski zajdzie w Melbourne, ale już dał próbkę swojego nieprzeciętnego talentu. Niektóre wymiany z tego meczu przypominały nam najlepsze pojedynki Murray’a w karierze – te z Federerem, Nadalem i Djokoviciem. Kiedyś to było…

Co jeszcze wydarzyło się w I rundzie? W turnieju panów bez większych niespodzianek. Broniący tytułu Rafael Nadal stracił seta w meczu z Jackiem Draperem, ale finalnie dość pewnie wygrał. Łatwe zwycięstwo odniósł też wracający do Australii Novak Djoković, który jest niepokonany w Australian Open od 2018 roku! Wtedy w IV rundzie pokonał go Koreańczyk Chung Hyeon. W 2019, 2020 i 2021 Serb wygrywał, a rok temu nie zagrał, bo został deportowany z Australii po aferze szczepionkowej. W tym sezonie jest zdeterminowany, by znów, po raz dziesiąty w karierze, triumfować w pierwszym wielkoszlemowym turnieju sezonu. Hiszpana Roberto Carballesa Baenę pokonał w trzech setach – w ostatnim do zera.

Zostając przy rywalizacji mężczyzn, odnotować należy wycofanie Nicka Kyrgiosa, który przegrał z kontuzją i nie rozpoczął nawet gry. Dla australijskiej publiczności absencja rodaka, który był jednym z kandydatów do zwycięstwa, to spory cios.

W turnieju pań również bez większych sensacji. Główne faworytki są w grze – wśród nich oczywiście Iga Świątek. Polka trochę pomęczyła się z Niemką Jule Niemeier, ale nasza zawodniczka była zdecydowanie lepsza w kluczowych momentach obu setów i wygrała 6:4; 7:5. Zostając w temacie Polaków – swój mecz bez straty seta wygrał też Hubert Hurkacz, który 7:6; 6:2; 6:2 pokonał Pedro Martineza z Hiszpanii.

Nie zagrała za to Magda Linette. We wtorek w Australii najpierw przerwano mecze z powodu z upałów, a potem jak na złość spadł intensywny deszcz i na kilka godzin ponownie wstrzymano rywalizację na kortach, które nie posiadają dachu, czyli na zdecydowanej większości. Łącznie nie dokończono lub nie rozpoczęto kilkunastu meczów singla – dogrywanie I rundy musi więc odbyć się w środę (z perspektywy Polaków – dziś w nocy) i nakładać się będzie na niektóre mecze II rundy. O 1.00 w nocy Iga Świątek zagra z Camilą Osorio z Kolumbii o awans do III rundy, a tymczasem Magda Linette o 4.00 nad ranem zmierzy się z Mayar Sherif, walcząc o II rundę. Jeśli ktoś jest nocnym markiem, może zarwać noc i zrobić sobie maraton z polskimi tenisistkami.

Related Articles