Dużo działo się w żużlowym uniwersum w ostatnim tygodniu. Poznaliśmy nie tylko medalistów w PGE Ekstralidze, ale również uczestników przyszłorocznego cyklu Grand Prix. Stałe dzikie karty od organizatorów cyklu wywołały niemałe kontrowersji. „Obdarowani” zostali Mikkel Michelsen, Jason Doyle, Kai Huckenbeck i Jan Kvech.
Być może nie wszyscy wiedzą, jak wygląda ustalanie składu Grand Prix na kolejny rok. Sześciu czołowych zawodników cyklu w danym roku otrzymuje przepustkę na przyszły sezon – w tym roku byli to Bartosz Zmarzlik, Robert Lambert, Fredrik Lindgren, Dan Bewley, Martin Vaculik i Jack Holder. Kolejnych czterech żużlowców wyłaniają eliminacje, czyli tzw. Grand Prix Challenge. W tym roku szczęśliwcami, którzy na torze w Pardubicach wywalczyli sobie bilet wstępu do SPG 2025 byli Brady Kurtz, Anders Thomsen, Dominik Kubera i Max Fricke. Jedno miejsce otrzymuje „z urzędu” zdobywca tytułu mistrza Europy – tym razem jest to Andrzej Lebiediew. Cztery pozostałe miejsce – te które zawsze budzą największe kontrowersje – to uznaniowa decyzja władz cyklu.
I oczywiście zaraz po tym, gdy poznajemy najlepszych zawodników Grand Prix Challenge, rozpoczyna się wielka dyskusja, kto powinien otrzymać stałe dzikie karty. I oczywiście nie brakuje wątków narodowych.
ROSJA”NIE”
W 2022 roku Rosja zaatakowała Ukrainę, a cały cywilizowany świat odwrócił się od zbrodniczego kraju. Represje spotkały m.in. sportowców, w tym żużlowców. „Poszkodowanym” był m.in. Artiom Łaguta, który rok wcześniej zdobył tytuł mistrza świata. Drugi rosyjski żużlowiec, który pożegnał się z rywalizacją o IMŚ to Emil Sajfutdinow. Obaj są bezdyskusyjnie czołowymi żużlowcami naszej ligi – wystarczy spojrzeć na statystyki sezonu 2024. Łaguta wykręcił najwyższą średnią biegową (2.462), a Sajfutdinow był w tej klasyfikacji szósty (2.191). Żużlowe środowisko podzieliło się na zwolenników powrotu Rosjan do cyklu oraz na przeciwników takiego rozwiązania. Obaj po rocznym rozbracie wrócili do Ekstraligi, w której występują jako… Polacy. To dość kuriozalne rozwiązanie, ponieważ żaden z nich Polakiem nie jest. Dostali jednak polskie obywatelstwo i zgodnie z prawem nie można odmówić im startu w rozgrywkach Ekstraligi, choć wiele osób wciąż ma moralne dylematy. Nie ma jednak wątpliwości co do tego, że obaj podnoszą poziom rozgrywek.
Phil Morris, szef SGP, powiedział niedawno, że dla niego Łaguta i Sajfutdinow to Polacy i nie miałby żadnego problemu z ich udziałem w cyklu SGP. Sęk w tym, że nasza federacja twardo stoi przy swoim stanowisku i nie zgłasza akcesu tych zawodników do udziału w zawodach Grand Prix. Wiemy już, że impas nie zostanie przerwany w najbliższym czasie, bo obydwaj Rosjanie z polskimi papierami pozostają poza rywalizacją o mistrzostwo świata.
POLACY TEŻ NIE
Wiele osób myślało, że skoro tylko dwóch biało-czerwonych wywalczyło sobie udział w SGP 2025 (Zmarzlik i Kubera) to władze światowego speedway’a przyznają przynajmniej jednego „dzikusa” któremuś z polskich żużlowców. Najgłośniej mówiło się o Macieju Janowskim i Patryku Dudku. Obaj są byłymi medalistami IMŚ, obaj mają za sobą dość dobry sezon, obaj pojawiali się w zawodach Grand Prix – Janowski jako rezerwowy, jadący w zastępstwie kontuzjowanego Taia Woffindena, drugi z jednorazowymi dzikimi kartami. I obaj nie zawodzili – Dudek dwa razy awansował do półfinału w dwóch turniejach, Janowski nie schodził poniżej pewnego poziomu, a raz był nawet na podium zawodów. Skoro Polska jest największym rynkiem, organizuje najwięcej rund cyklu, to chyba logiczne, że musi dostać trzeciego uczestnika. Tak dedukowali niektórzy, ale finalnie życie napisało inny scenariusz. Polska będzie miała tylko dwóch stałych uczestników w przyszłorocznej rywalizacji.
CZTERECH AUSTRALIJCZYKÓW
Tymczasem Australia może cieszyć się z aż czterech zawodników – Holder był w TOP 6 tego sezonu, Kurtz i Fricke wyszarpali sobie miejsca w Challenge’u, a Doyle dostał szansę od organizatorów. Ta decyzja budzi kontrowersje, ale na pewno są argumenty za utrzymaniem „Kangura” w rywalizacji. To były mistrz świata, który ten sezon rozpoczął 2. i 1. miejsca w dwóch pierwszych turniejach. Słabiej było w trzecim – Doyle nie awansował do półfinału, ale dopisał sobie 9 punktów. Wydawało się, że ma realną szansę na walkę o medale, a może nawet o drugie w karierze mistrzostwo. Nigdy nie dowiemy się, jak potoczyłby się ten sezon, gdyby nie poważna kontuzja Australijczyka. 47 punktów pozostało na jego koncie już do samego końca. Z punktu widzenia sportowego można stwierdzić, że dzika karta dla Doyle’a broni się w 100%. A to, że Australia będzie miała czterech żużlowców, a Polska tylko dwóch? Czy to naprawdę jest kluczowe?
JEDNEMU DUŃCZYKOWI DAMY, DRUGIEMU NIE
Poważne kontrowersje rozpoczynają się dalej. Mikkel Michelsen zajął 7. miejsce w klasyfikacji generalnej cyklu w 2024 roku. Praktycznie zawsze siódmy żużlowiec dostaje dziką kartkę na kolejny sezon, a w tym przypadku było to jeszcze bardziej oczywiste, bo Duńczyk z powodu kontuzji stracił trzy ostatnie rundy. Gdyby nie to, zapewne biłby się z Lambertem i Lindgrenem o medale. Tutaj więc wątpliwości nie ma. Dziwi jednak brak nominacji dla Leona Madsena. To absolutnie topowy zawodnik, dwukrotny wicemistrz świata, od lat w czołówce klasyfikacji PGE Ekstraligi i praktycznie zawsze w czołówce cyklu SGP. Ten sezon w Grand Prix poszedł mu słabiej – zajął 9. miejsce w klasyfikacji generalnej, ale jednocześnie był zawodnikiem nr 3 w Ekstralidze. Brak nominacji dla Madsena oznacza w praktyce, że w przyszłym sezonie w Grand Prix zabraknie zawodnika nr 1 Łaguta), nr 3 (Madsen), nr 5 (Janusz Kołodziej) i nr 6 (Sajfutdinow) naszej ligi.
CZECH I NIEMIEC Z KLUCZA?
Kto zatem dostał „dzikusy”? 12. zawodnik tegorocznej rywalizacji w SGP, czyli Kai Huckenbeck oraz – to już totalny odlot władz cyklu – 15. zawodnik, Jan Kvech. Niemiec miał jakieś przebłyski i dwa razy awansował do półfinału. To generalnie przeciętny zawodnik, ale jest rzeczą zupełnie oczywistą, że zadziałał klucz geograficzny. Chodziło o to, by jak najwięcej krajów miało swojego reprezentanta w elicie. Z tego samego powodu zaproszenie do cyklu dostał Kvech. To jednak naprawdę parodia i robienie sobie żartów z kibiców. Oto dorobek punktowy Kvecha w poszczególnych turniejach w sezonie 2024 – 5, 4, 1, 3, 2, 8, 3, 2, 6, 5, 11. Jeden półfinał plus cała masa bezbarwnych zawodów i wożenia się w ogonie stawki. Do tego 44. miejsce w klasyfikacji indywidualnej Ekstraligi – za takimi „asami” jak Bartosz Smektała, Keynan Rew, Oskar Fajfer czy Maksym Drabik… Jeśli zaproszenie dostali Niemiec i Czech, to może zamiast Doyle’a dziką kartę powinien dostać np. Francuz? Albo Włoch? Albo Fin? Albo Ukrainiec?
Podsumowując – jeśli uznajemy, że w rywalizacji nie ma miejsca dla Rosjan, a jest to w pełni uzasadnione twierdzenie, to włodarze światowego speedway’a powinni zrobić wszystko, by zmontować jak najsilniejszą obsadę. Huckenbeck i Kvech to murowani kandydaci do zajęcia ostatnich miejsc. Tymczasem w SGP 2025 nie obejrzymy Madsena, Kołodzieja, Dudka, Janowskiego, Jepsena Jensena czy Thomsena. Trudno dziwić się ludziom, którzy w czambuł krytykują żużlowych sterników.