Miał się skończyć we wrześniu, a finalnie dojechał do mety w drugim tygodniu października. Sezon ligowy 2024 w polskim żużlu zakończył się w Lublinie trzecim z rzędu mistrzostwem dla Motoru. Niespodzianki w tym aspekcie nie było, a dwumecz finałowy ponownie należał do tych nudnych. Jednak przez cały rok na nudę narzekać nie mogliśmy i warto podsumować sobie wydarzenia za tych kilka miesięcy.
Przed sezonem było jasne, że faworytem numer jeden jest Motor Lublin. Dwukrotny mistrz miał wszystkie atuty w ręku – konstelacje gwiazd oraz najmocniejszą parę juniorską, a także najwyższy budżet, który do dzisiaj budzi mnóstwo kontrowersji we wszystkich zakątkach żużlowej mapy… poza Lublinem. Oczywiście była obawa o kwestie Grand Prix, skoro w cyklu jeździło aż czterech seniorów lublinian. W zasadzie poza miesięcznymi kłopotami kilku zawodników, trudno powiedzieć o jakimkolwiek problemie z wygraniem złotego medalu. Paradoksalnie największy kłopot mieli… w półfinale z Apatorem. Wtedy odjechali najsłabszy mecz w sezonie – 39:51 na Motoarenie. Paradoksalnie nawet nie najsłabsze spotkanie, ale najsłabszą końcówkę, wszak dwanaście punktów straty było efektem trzech kolejnych porażek 1:5 w trzech zamykających spotkanie biegach. Motor jednak przez większość sezonów swoich przeciwników po prostu gniótł zdecydowanie. Nie było najmniejszej litości dla przeciwników. Oczywiście swoje problemy w trakcie sezonu miał Bartosz Zmarzlik, spory kryzys Jack Holder, a Mateusz Cierniak nie był aż taki skuteczny w roli seniora, co wcześniej jako junior – 1,706 do 1,831 w ubiegłym sezonie. Tyle że lublinianom dopisywało przede wszystkim zdrowie. Zakończyli sezon jako jedyna drużyna bez kontuzji wykluczającej zawodnika z jakiegoś meczu. To duże osiągnięcie, bo jak się prześledzi wszystkie pozostałe drużyny, to u niektórych naprawdę był spory szpital.
Ekstraligowe szpitale
Weźmy pod uwagę taką Spartę Wrocław. Tai Woffinden sezon zakończył czerwcowym meczem z Włókniarzem, a tuż przed finałową rywalizacją ogromne kłopoty przeżywali Jakub Krawczyk i Maciej Janowski. Krótko mówiąc niemal połowa składu. To było bolesne zwłaszcza, że Krawczyk dochodził do wysokiej formy, a kontuzji doznał po ataku… Bańbora podczas SGP2. U innych także lepiej nie było. Przecież Unia Leszno w ostatnich dwóch sezonach wyglądała niczym szpital na polu bitwy. W ubiegłym roku udało się Ekstraligę uratować, teraz już nie. Janusz Kołodziej w ostatnich dwóch sezonach opuścił sporo meczów, a w tym roku do niego dołączył także Damian Ratajczak, którego brak solidnie osłabił formacje juniorską Byków. Z drugiej strony, gdyby nie te kontuzje, wówczas nie byłoby opcji na transfer Bena Cooka. Nikomu nieznany wcześniej Australijczyk dostał szansę od Piotra Rusieckiego i okazał się być strzałem w dziesiątkę. Średnia 1,976 oraz 17. miejsce w klasyfikacji indywidualnej to wynik rewelacyjny, jak na debiut na polskich torach w wieku 26 lat!
W końcówce sezonu Mikkel Michelsen wypadł także z Włókniarza Częstochowa, a wcześniej Lwy miały kłopot z wystawieniem formacji juniorskiej. Owszem młodzież pod Jasną Górą wyhamowała strasznie przez odejście Sławomira Drabika, ale nie zmienia to faktu, że momentami Janusz Ślączka szukał po prostu zdrowych U21, nie patrząc na formę. Na początku jeszcze swoje kłopoty miał Kacper Woryna, co także nie ułatwiało jazdy drużynie z woj. śląskiego, która de facto zanotowała katastrofalny sezon względem oczekiwań. Przecież wiele nie zabrakło, by to oni pożegnali się z najwyższą klasą rozgrywkową. Przy okazji klimat jaki towarzyszył temu sezonowi przy ulicy Olsztyńskiej był taki, że chyba nikomu już nie chciało się patrzeć na kolegów w parkingu. Trudno się zatem dziwić, że po tym sezonie ekipa Lwów praktycznie będzie budowana na nowo. Leon Madsen z jednej strony był liderem drużyny pod względem sportowym, ale przy okazji wg relacji osób dookoła, rozbijał ją na wszelkie sposoby swoim stylem bycia. Madsen jednak w kolejnym sezonie pojedzie dla Falubazu, a kolejne odejścia to Michelsen oraz Drabik. Pozostali jedynie Woryna i Hansen, a także słaba formacja juniorska. Wielu wieszczy, że sezon 2025 będzie dla Włókniarza jeszcze trudniejszy, niż miniony.
Swoje spore kłopoty miał Apator Toruń, który przecież w końcówce fazy zasadniczej i przez połowę play-offów rywalizował bez Emila Sajfutdinowa. Nie mając lidera, de facto jadąc z dziurą na pozycji U24, a także zawodzącymi przez 3/4 sezonu juniorami trudno było śnić o dobrym rezultacie. Tymczasem Anioły skończyły na trzecim miejscu. W kontekście wzmocnień na nowy rok to dobry prognostyk pod kolejne rozgrywki. Przypomnijmy, że miejsce Pawła Przedpełskiego zajmie Mikkel Michelsen, a pozycje U24 uzupełni Jan Kvech zmieniając Wiktora Lamparta. Udało się utrzymać tercet liderów oraz formacje juniorską. W niej wszyscy liczą na dalszy rozwój Antoniego Kawczyńskiego, który miewał przebłyski, ale jednak okazało się, że świetne wyniki w klasie 250cc oraz młodzieżowe zawody to nie wszystko.
***
Sezon pechowo zakończył także Jarosław Hampel, który doznał kontuzji w pierwszym meczu play-offów. Falubaz Zielona Góra i tak odpadłby z Motorem, ale “Mały” ma już 42 lata, zatem każda poważniejsza kontuzja to niestety spory kłopot przy odbudowywaniu się na nowo. Zwłaszcza, że przez parę lat doświadczał poważnych “dzwonów”. W trakcie sezonu kontuzje wśród zielonogórzan miał także Michał Curzytek, który wówczas był o krok od zastąpienia na stałe Jana Kvecha na pozycji podstawowego zawodnika U24. Jednomeczową pauzę miał także Oskar Hurysz ze względów zdrowotnych, chociaż w jego przypadku akurat głośniej było o ostrych wejściach w rywali, aniżeli jego kłopotach czy dobrej jeździe.
Zburzyli wszystko na sam koniec
Stal Gorzów miała wszystko, by zdobyć w tym sezonie medal, a przy dobrych wiatrach powalczyć o finał. Tak się jednak nie stało, więc zarząd z Waldemarem Sadowskim na czele postanowił wszystko zrujnować. Dosłownie zrujnować. Zresztą trzeba przyznać, że w Gorzowie prezesi potrafią być spektakularni. Władysław Komarnicki swego czasu prowadził klub na szczyt, a później został senatorem RP. W wolnym czasie uprawia także publicystykę, która jednak niewiele ma wspólnego z rzeczywistością. Marek Grzyb z kolei w trakcie prezesury był zatrzymany przez służby… Teraz następny prezes uznał, że najlepszym pomysłem po przegranych półfinałach ze Spartą będzie zwolnienie uwielbianego przez zawodników trenera. Stanisława Chomskiego zabrakło podczas meczów o brązowy medal i wszystko jakby legło w gruzach. W międzyczasie w kuriozalny sposób ogłoszono, że Andrzej Lebiediew zastąpi Szymona Woźniaka w zespole. Z wypowiedzi kolejnych zawodników wynika, że zdecydowanie nie są zadowoleni z decyzji zarządu oraz stylu przeprowadzenia tych reform. Najlepszym przykładem Jakub Miśkowiak, który jest dogadany na kolejny sezon ze Stalą, ale… nie podpisał nowego kontraktu. W ostatnich dniach coraz głośniej, że może odejść z drużyny, co byłoby prawdziwą katastrofą dla gorzowian. Miśkowiak może wiele razy zawodził, ale utrata polskiego zawodnika U24, gdy niemal wszystkie składy są zamknięte to po prostu byłoby zburzenie sobie składu na kolejny sezon. Tym bardziej że po odejściu Woźniaka, jedynymi Polakami w seniorskim składzie mieli być Fajfer i Miśkowiak właśnie. Dlatego nawet nie wchodziłoby zastąpienie Miśka kimś z duetu Pollestad czy Bednar, a poszukiwanie polskiego zawodnika U24. Jak wszyscy wiemy nie ma nikogo na rynku gwarantującego taką średnią, jak były mistrz świata juniorów – 1,407. Dość powiedzieć, że taki Kacper Pludra po niezłych występach młodzieżowych swój pierwszy sezon w roli U24 miał po prostu fatalny – 0,707, czyli wynik niemal dwukrotnie gorszy od przeciętnego sezonu byłego zawodnika Włókniarza. To najlepiej pokazuje, jaka jest posucha wśród tych żużlowców.
Szczęśliwa kontuzja
Tak można określić moment, który wydawał się być gwoździem do trumny dla GKM-u Grudziądz, a stał się przekleństwem tylko dla Jasona Doyle’a. Australijczyk wypadł na początku sezonu i zakończył go po czterech meczach, w których tylko raz udało mu się przekroczyć barierę dwucyfrowej zdobyczy punktów. W momencie kontuzji miał na swoim koncie średnią 1,500, co nijak nie przystawało do gwiazdorskiego kontraktu przy Hallera. W Grudziądzu wzięli w zastępstwo Michaela Jepsena Jensena, którego szybko… skreślono w pierwszoligowym Poznaniu. To okazało się strzałem w dziesiątkę. Duńczyk wrócił po czterech latach nieobecności do Ekstraligi, z którą przygodę kończył w barwach Falubazu z marnymi liczbami – 1,488. Tymczasem w kujawsko-pomorskim zdecydowanie odżył. Był jednym z liderów i w dużej mierze, dzięki niemu Gołębie po raz pierwszy wskoczyły do fazy play-off w Ekstralidze. Średnia 2,111 zrobiła wrażenie, a ósme miejsce w klasyfikacji indywidualnej jeszcze większe. W końcu wyprzedził Thomsena, Kubrę, Hampela, Dudka czy Bewleya. Miała być kariera na sporym zakręcie, a 32-latek wykorzystał idealnie szansę i wrócił do żywych w Ekstralidze. W nowym sezonie ma za zadanie potwierdzić formę z 2024 roku i nadal być wiodącą postacią GKM-u.
Jasnym było, że grudziądzanie nie będą chcieli przeprowadzać rewolucji w składzie. Utrzymanie tercetu liderów: MJJ, Fricke i Tarasienko plus juniorzy priorytetem, który udało się zrealizować. Chcieliby także zrobić wymianę dwóch słabszych ogniw – Jaimona Lidseya i Kacpra Pludry. Gdyby trafił się zagraniczny U24, wówczas potrzebny byłby polski senior. To się nie udało, stąd Robert Kościecha będzie dysponował taką samą siódemką w 2025, jak w 2024. Tutaj mała furtka pozostaje, bowiem jeszcze oficjalnie nie ma kontraktu z Pludrą. Trudno jednak liczyć na nagłą zmianę w tym aspekcie.
Sensacyjny beniaminek
Większość żużlowej Polski liczyła na zwycięstwo Polonii Bydgoszcz w finale 2. Ekstraligi. Powód? Teoretycznie mocniejszy beniaminek oraz… osłabienie mistrza Polski z Wiktora Przyjemskiego. Wychowanek Gryfów miał do nich wrócić, ale tylko pod warunkiem awansu bydgoszczan do Ekstraligi. Tak się jednak nie stało i zaledwie różnicą dwóch punktów w szeregi najlepszej ligi wraca ROW Rybnik. Niespodzianka duża, skoro Rekinów nie było nawet w dwójce najlepszych ekip po fazie zasadniczej. Skorzystali jednak na zaskakujących wynikach pierwszej rundy play-off, po której Ostrovia pechowo trafiła na Polonie w półfinale, a rybniczanie objechali sensacyjny PSŻ Poznań. Tyle że od razu się mówiło o tym, jakie kłopoty będą czekać klub ze Śląska. Zbudowanie składu na Ekstraligę będzie niezwykle trudne, gdyż rynek w momencie awansu był/jest przebrany do granic możliwości. Już wiadomo, że nie będzie w ekipie miejsca dla Jakuba Jamroga, mimo wcześniejszych zapowiedzi Krzysztofa Mrozka, a miejsce w Sparcie znalazł Brady Kurtz. Dodajmy do tego wiekowego Grzegorza Walaska, dla którego dzisiaj Ekstraliga to zbyt wysokie progi oraz Noricka Blodorna, który trafi do PSŻ-u Poznań i trzeba budować niemal od nowa. Niemal, gdyż przy ul. Gliwickiej pozostał Rohan Tungate. Do niego dołączy inny Australijczyk – Chris Holder oraz jego kolega z Ostrovii – Gleb Czugunow. Grono seniorów wzmocni(?) Maksym Drabik. Pozostaje kwestia zawodnika U24, a w tym aspekcie klub rozgląda się za skandynawskimi żużlowcami. Na liście życzeń są podobno: Bastian Pedersen, Casper Henriksson czy Mikkel Andersen. Uczciwie trzeba powiedzieć, że to nadal skład na dramatyczną walkę o utrzymanie.
Dla nich miejsca nie będzie
Po tym sezonie kilku zawodników straciło miejsce w Ekstralidze. Część to żużlowcy Unii Leszno, którzy zeszli ligę niżej, by pomóc w powrocie. Nie ma wątpliwości, że tacy żużlowcy, jak Janusz Kołodziej, Grzegorz Zengota, Nazar Parnicki czy Ben Cook bez problemów znaleźliby klub w elicie, gdyby tylko chcieli. W wielu przypadkach jednak zejście ligę niżej było spowodowane brakiem miejsc. Tak można powiedzieć w przypadku Pawła Przedpełskiego czy Bartka Smektały. O ile ten pierwszy zaliczył niezłą końcówkę w barwach Apatora, o tyle drugi był jednym z autorów spadku Unii do 2. Ekstraligi. Przedpełski trafił do Rzeszowa, a “Smyk” wybrał bliski sobie Poznań. W ostatnim czasie największy dziennikarski hejter żużlowy – Dariusz Ostafiński – przebąkiwał, że ten ruch pokazuje brak ambicji Smektały, ale poza tym transfer do PSŻu to raczej opcja na bycie w dobrym klubie blisko domu.
Po ubiegłym sezonie największym zejściem z Ekstraligi był transfer Nickiego Pedersena do Stali Rzeszów. Teraz niewątpliwie takim będzie przejście Taia Woffindena do zespołu Żurawi. Ogromną rolę w tym wszystkim odegrał jego… wieloletni sponsor indywidualny Michał Drymajło, który odbudowuje Stal Rzeszów i liczy, że już niedługo nad Wisłokiem ponownie zawita Ekstraliga.
Wybór jazdy na zapleczu to efekt ostatnich decyzji Stali Gorzów. Szymon Woźniak mógł odejść z woj. lubuskiego i nie wybrał nikogo innego, tylko swój pierwszy klub. W ten sposób prosto z Grand Prix trafia do Polonii Bydgoszcz. Nad Brdą zbudowali skład, który ma tym razem awansować do Ekstraligi. Łatwo nie będzie, skoro Unia Leszno jest głównym faworytem. Przypomnijmy jednak, że w nowym sezonie wracają baraże i opcja awansu dwóch drużyn.
***
Niestety nadal w gronie ekstraligowców pozostaną słabi zawodnicy, których ratuje przepis U24. Mowa tutaj o Wiktorze Lamparcie czy Kacprze Pludrze. Czym innym jest postawa Bartka Kowalskiego, Mateusza Cierniaka, a czym innym jest po prostu promowanie jazdy, która nie starczyłaby na bycie średniakiem poziom niżej… To przepis zdecydowanie promujący wielu miernych zawodników dostających za darmo miejsce w składzie. Jednocześnie robi im krzywdę, ponieważ nie zdobywają punktów i pieniędzy z toru.