Fikcja kontraktowa w żużlowej Ekstralidze została nieco ukrócona, dzięki nowym regulacjom. Tym samym nie od listopada, a oficjalnie od połowy czerwca można rozmawiać z nowymi zawodnikami, a także przedłużać kontrakty dotychczasowych. Jednak włodarze “najlepszej ligi świata” mogliby się zastanowić nad dwoma przepisami hamującymi rozwój siły tejże ligi.
Mowa oczywiście o przepisach dotyczących budowy składów dla każdego z ośmiu uczestników. Zważywszy, że każdy wystawia siedmioosobowe zestawienie – a może być ósemka – to każdy jest zobowiązany do posiadania dwóch polskich juniorów, a także zawodnika U24 wśród seniorów. Dodatkowo dwójka seniorskich numerów musi być zarezerwowana dla Polaków. Krótko mówiąc bardzo dużo obostrzeń, jak na zawodowe kluby w większości działające jako prywatne firmy. Oczywiście grono z nich korzysta ze wsparcia spółek skarbu państwa, ale to już operatywność osób zarządzających danymi klubami i siła przebicia pośród polityków, że udało się sprowadzić do swoich klubów Orlen, Tauron czy KGHM. Skupmy się jednak na przepisach promujących młodych zawodników.
U24 przedłuża ekstraligowy żywot
To jednak działanie chwilowe. Przepis może zamysł ma dobry, ale de facto winduje ceny często za średniej jakości zawodników. Jak to wygląda w praktyce? Dzisiaj mamy ośmiu podstawowych zawodników na tej pozycji, a ich średnie wyglądają następująco:
Dominik Kubera 2,263 (nieklasyfikowany – zbyt mało biegów)
Dan Bewley 2,109
Jaimon Lidsey 1,588
Jakub Miśkowiak 1,400
Gleb Czugunow 1,325
Wiktor Lampart 1,179
Wiktor Jasiński 1,000
Mateusz Świdnicki 0,789
Jedynie o dwóch zawodnikach można powiedzieć, że nawet bez tego przepisu znaleźliby sobie bez najmniejszych kłopotów klub w Ekstralidze na kolejny sezon. Co z resztą? Tutaj pojawiają się spore wątpliwości. Ostatnia piątka, a więc od Czugunowa w dół, to pięciu z sześciu najgorszych seniorów ligi, przedzielonych jedynie Frederikiem Jakobsenem, który ten status stracił po minionym sezonie.
Można było zrozumieć zatrudnienie na pozycji U24 Jakuba Miśkowiaka, czyli czołowego juniora świata w ostatnich sezonach. Jakieś przesłanki były ku szansie dla Wiktora Lamparta, chociaż ten z każdym rokiem młodzieżowym jeździł coraz słabiej. W Toruniu liczyli na dobre występu na Motoarenie, a paradoks jest taki, że u siebie ma średnią 1,100 przy wyjazdowej 1,263… Mateusz Świdnicki również nieźle radził sobie w roli juniora, jednak trudno było powiedzieć, że to będzie mocny punkt pod numerem seniorskim i tak też jest, a były zawodnik Włókniarza to najgorszy senior Ekstraligi. Zresztą w Krośnie są do tego stopnia niezadowoleni, że jego miejsce zajmował ligowy debiutant Szymon Bańdur! Wiktor Jasiński otrzymał drugą szansę od Stali Gorzów, ale ewidentnie widać, że to nie jest poziom dla niego. Nawet do wychowanka skończyła się cierpliwość i na najbliższy weekend Jasińskiego zmienił w składzie obiecujący norweski junior Mathias Pollestad.
Nowe rozdanie
Warto dodać, że obecne zestawienie skończy się wraz z końcem obecnego sezonu. Kubera, Bewley, Lidsey, Czugunow kończą wiek uprawniający ich do jazdy w roli zawodnika U24. Dodajmy do tego odstających Jasińskiego i Świdnickiego oraz słabego Lamparta. Zostaje jedynie Jakub Miśkowiak, który raczej nadal będzie łakomym kąskiem na ekstraligowym rynku. Znowu będzie trzeba się natrudzić w znalezieniu takich jeźdźców i ruszy lawina poszukiwania. Skoro kluby będą szukać, to zawodnicy będą mogli windować ceny. W niektórych miejscach mają jasny plan na przyszłość. W Lublinie będzie to Mateusz Cierniak, we Wrocławiu Bartłomiej Kowalski. To pozytyw, ale oni i tak prawdopodobnie swoje miejsce w Ekstralidze by znaleźli. Gorzej, że kluby muszą się pozbywać kogoś, żeby zwolnić dla nich miejsca.
W Lesznie także nie będzie kłopotu, bowiem z wypożyczenia wróci prawdopodobnie Keynan Rew, a w zanadrzu jest przecież jeszcze Ukrainiec Nazar Parnicki. Pozostali uczestnicy przyszłorocznej Ekstraligi już szukają. Jeśli Falubaz wejdzie z I ligi, wówczas zielonogórzanie nie powinni mieć kłopotu, gdy wróci do nich z wypożyczenia Jan Kvech. Poza tym jednak na rynku kilku zawodników zyska na wartości. Mads Hansen, Jonas Seifert-Salk czy Francis Gusts są niemal skazani na Ekstraligę, a kluby z tamtego poziomu na nich. Skoro konkurencja niemal żadna, to ceny można sobie wyobrazić!
Polscy juniorzy “TAK”, ale…
Drugim przepisem, który hamuje w jakimś stopniu rozwój Ekstraligi jest brak możliwości zatrudnienia zagranicznego juniora. Kiedyś sam byłem jego wielkim fanem. Jednak z czasem widzę spore minusy takiego rozwiązania. Zwolennicy polskich duetów juniorskich wskazują, że to byłoby zabójcze dla polskich juniorów i przeciwko szkoleniu, na które postawiło wiele klubów. Taki wniosek można byłoby wysnuć, gdyby nie… dopuszczenie zagranicznych juniorów do rozgrywek II ligi. Jak zwykle w Polsce wszystko zaczynamy od tyłu.
Logika nakazuje, że w Ekstralidze powinni jeździć najlepsi juniorzy, w I lidze nieco słabsi, a początkujący i najsłabsi w II lidze. Tymczasem w drugoligowych rozgrywkach możemy oglądać uczestników cyklu SGP2 – Emil Breum, Casper Henriksson, Philip Hellstroem-Baengs, Esben Hjerrild czy Gustav Grahn. Grono całkiem szerokie, ponieważ jest ich więcej niż ekstraligowców oraz pierwszoligowców! Pojawia się od razu pytanie: jak z takimi zawodnikami mają rywalizować niedoświadczeni polscy juniorzy? Znacznie trudniej jest im jeździć przeciwko tej klasy żużlowcom. Jednocześnie ci juniorzy z zagranicy mogą śmiało rywalizować z biało-czerwonymi gwiazdami pokroju Kowalskiego, Cierniaka czy Ratajczaka w SGP2, ale w lidze już takiej szansy nie mają. Regulamin zabrania, a nikt raczej nie zdecyduje się wstawić ich pod numery seniorskie. Zresztą tylko Rew i Gusts tak jeżdżą w I lidze.
Krzywdzimy najsłabszych
Przepis o konieczności wystawiania dwóch polskich juniorów nie pomaga, ale szkodzi. Dlaczego? Najlepsi i tak dostaną swoją szansę. Który klub zdecydowałby się odstawić Cierniaka czy Kowalskiego? Żaden. Z drugiej strony kluby słabiej szkolące muszą wystawiać juniorów na sztukę. Tak jest we Wrocławiu z Mateuszem Paniczem. Jeden z najsłabszych ekstraligowców regularnie przywozi zera, bo na nic więcej obecnie go nie stać. Zamiast tego, mógłby zbierać cenne szlify na drugoligowych torach, w towarzystwie podobnym do niego. Tam mógłby rywalizować, a nie jechać sto metrów za pozostałymi. W poprzednich latach tego typu zawodników już oglądaliśmy na ekstraligowych torach. Oliwier Ralcewicz czy Kamil Pytlewski to były chyba dwa najbardziej jaskrawe przypadki młodzieżowców rzuconych na głęboką wodę bez sensu. Gdzie dzisiaj oni są? Próżno ich szukać w jakiejkolwiek lidze i zawodach…
W ubiegłym sezonie ogromne kłopoty na ekstraligowych torach miał Michał Curzytek, wyśmiewany za swoją słabą postawę w Sparcie Wrocław. Klub z Dolnego Śląska z niego zrezygnował, a ten zszedł do Falubazu Zielona Góra w I lidze. Czy zrobił postęp? Wydaje się, że tak. Przede wszystkim może jednak rywalizować, a średnia 1,581 i 34. miejsce w klasyfikacji zawodników wstydu nie przynoszą, skoro wyprzedza m.in. Tomasza Gapińskiego.
Co zrobić?
Według mnie trzeba dać większy luz klubom z Ekstraligi. Pozostawić przepis o dwóch polskich seniorach w składzie. Tyle że to nadal może wyglądać karykaturalnie, jak obecnie w Grudziądzu. Tam regulamin wypełniają Gleb Czugunow oraz Wadim Tarasienko posiadający polskie obywatelstwa… Jednak przepis o U24 spokojnie można sobie darować. Dzięki temu najlepsi juniorzy kończący wiek młodzieżowca pozostaną nadal w strukturach ligi. Słabsi zejdą niżej od razu i nie będą się męczyć. Przykładem niech będzie Daniel Kaczmarek z Wybrzeża Gdańsk. On przecież po wieku młodzieżowca zszedł nawet na moment do drugoligowej Unii Tarnów! Przepadł? Absolutnie nie! Dzisiaj jest ligowym średniakiem – a może kimś więcej – na poziomie I ligi, gdzie ma średnią 1,725 i wyprzedza takich zawodników, jak Timo Lahti, David Bellego czy Michael Jepsen Jensen.
Taką samą drogą przecież mogliby podążyć Wiktor Jasiński, Mateusz Świdnicki czy Wiktor Lampart. Oczywiście dla nich możliwość pozostania w Ekstralidze była ogromną szansą. Teraz jednak widać, że zejście niżej wcale nie byłoby karą, tylko szansą na kontynuowanie kariery nieco niżej. Być może odbiliby się i wrócili na najwyższy poziom. Weźmy przykład Jasona Doyle’a, który bardzo późno dołączył do ligowej i światowej czołówki.
Jednocześnie dajmy jeździć najlepszym juniorom w najlepszej lidze. Ekstraliga wcale nie straci, jeśli miejsce Panicza zajmie Gusts, a miejsce Affelta zająłby któryś z utalentowanych Duńczyków lub Szwedów. Mecze byłyby ciekawsze, bowiem nie byłoby dziur w składach. Wspomniani Polacy mogliby jeździć niżej i tam rywalizować. Zresztą nie wszyscy musieliby stawiać na zagranicznych zawodników. Unia Leszno pakuje tyle pieniędzy w swoich wychowanków, że nadal Ratajczak i Mencel dostawaliby szansę jazdy. Podobnie sytuacja wygląda np. w pierwszoligowym Ostrowie, gdzie mają chyba najbardziej wyrównaną i szeroką formacje juniorską w Polsce. Szostak, Krawczyk, Poczta, a przecież wypożyczyli do Lublina Kacpra Grzelaka! W ubiegłym sezonie Motor i Włókniarz mieli takie duety polskich zawodników, że również nie musieliby posiłkować się nikim z zewnątrz.
To wszystko pokazuje, że działania polskich działaczy żużlowych są kompletnie nieskładne. Tym bardziej w momencie, gdy powstała Ekstraliga U24, gdzie międzynarodowy miszmasz młodych zawodników jest tak ogromny, że głowa mała. Fajnie, bo niektórzy zyskali nowe żużlowe życie, jak choćby Antti Vuolas, który rok temu był anonimem, a niedawno miał okazje zadebiutować w dorosłej Ekstralidze. Skoro tam dajemy szansę jazdy zagranicznej młodzieży, to najlepszym dajmy jeździć w najlepszej lidze świata. Tylko tyle i aż tyle.