Żużlowcy Orlen Oil Motoru Lublin zdobyli Drużynowe Mistrzostwo Polski po raz trzeci z rzędu. Byli faworytem rozgrywek od samego początku i nic nie zmieniło się do końca. Ostatni akord wybrzmiał w poniedziałkowy wieczór, gdy Motor na swoim stadionie pokonał Spartę Wrocław 52:38.
Motor Lublin – Sparta Wrocław 52:38
Czternastopunktowa wygrana to dużo, a wynik całego dwumeczu jest jeszcze bardziej okazały, bowiem Motor wygrał również we Wrocławiu. Łącznie w obu spotkaniach ekipa trenera Macieja Kuciapy zgromadziła 99 punktów – o 18 więcej niż wrocławianie. Nawet jednak nie to jest jeszcze miarą tej wygranej, bowiem Koziołki w końcówce meczu mogły sobie już pozwolić na żonglowanie składem i jazdę juniorami. Bartosz Zmarzlik pojawił się na torze tylko trzy razy, a dwa ostatnie starty oddał młodszym kolegom. Jeden start oddał również Fredrik Lindgren. Wygrana mogła być jeszcze wyższa, co generalnie nie ma większego znaczenia. Motor mistrzostwo zapewnił sobie już po 10. biegu, choć faktycznie istniała jeszcze matematyczna szansa, że Sparta wygrała pozostałe gonitwy po 5:0, więc lege artis dopiero po 11. biegu mogła rozpocząć się oficjalna feta.
Co działo się wcześniej? Nietrudno się domyślić. Motor już po pierwszej serii startów prowadził różnicą 12 punktów. Zaczęło się od remisu 3:3, gdy Dominik Kubera skutecznie odpierał ataki Artioma Łaguty. Kolejne biegi to podwójne wygrane gospodarzy. W kolejnych dwóch seriach startów lublinianie wygrywali po jednym biegu 5:1, a pozostałe remisowali 3:3. Tym samym powiększyli przewagę do 20 punktów. Mogła być ona jeszcze wyższa, ale jak już wspomnieliśmy, Zmarzlik i Lindgren oddali swoje starty lubelskiej młodzieży – finalnie po cztery wyścigi zanotowali Wiktor Przyjemski i Bartosz Bańbor, a jeden dostał nawet Bartosz Jaworski. Punktowych plonów z tego nie było, ale na trybunach trwała już regularna feta i mało kogo obchodziły rozmiary wygranej Motoru. Ten dwumecz był rozstrzygnięty de facto po czterech biegach, gdy Motor miał +16. Tylko jakiś totalny kataklizm mógł im odebrać wtedy trzecie z rzędu mistrzostwo, co zresztą oznacza przejęcie trofeum Speedway Ekstraligi na własność.
Punktowo? Jak można się było spodziewać, wyrównaną walkę z żużlowcami gospodarzy stoczył przede wszystkim Artiom Łaguta. Rosjanin stanął pod taśmą 6 razy i zdobył 14+1 pkt. Maciej Janowski dołożył 10+1, a Dan Bewley dociułał 6+2. Do tego jedna trójka Bartłomieja Kowalskiego, który łącznie nazbierał 5+1 pkt. Ciężko stwierdzić, że ktokolwiek zawiódł. Może więcej można było oczekiwać od Bewley’a, ale to doszukiwanie się na siłę. Po prostu gospodarze pojechali swoje. Gdyby nie jedna zerówka, komplet punktów miałby Dominik Kubera (10+2). Z kompletem skończył za to Zmarzlik, który wygrał wszystkie trzy swoje starty. 10 punktów w 4 próbach dołożył Fredrik Lindgren. Solidnie zapunktował też Jack Holder – 9+1 pkt. Forma juniorska dołożyła kolejnych 11 punktów i dwa bonusy, a rozczarował tylko jeden z bohaterów meczu wyjazdowego – Mateusz Cierniak skończył z wynikiem 3+2, z którego nie mógł być zadowolony.
Apator Toruń – Stal Gorzów 54:36
Srogo zawiedli się ci kibice Stali Gorzów, którzy mieli nadzieję na „remontadę” po domowej porażce z Aniołami. Sobotni pojedynek o brąz okazał się wyjątkowo jednostronny, a jeśli 18 punktów różnicy kogoś nie przekonuje, to dodajmy do tego fakt, że np. Martin Vaculik w jednym z biegów przyjechał za plecami Krzysztofa Lewandowskiego. Seniorzy Apatora byli praktycznie bezbłędnie – Patryk Dudek 12+2 pkt, Emil Sajfutdinow 9 pkt w 3 startach, Robert Lambert 12 pkt w 4 startach, Paweł Przedpełski 10 pkt. W końcówce na torze częściej pojawiali się już juniorzy, bo wszystko było dawno pozamiatane. W szeregach Stali ciężko pochwalić kogokolwiek, skoro trzech żużlowców jechało po 6 razy, a żaden nie przebił nawet bariery 10 oczek. Końcówka tego sezonu w wykonaniu gorzowian to jakiś ponury żart – zwolnienie trenera, rozstanie z Szymonem Woźniakiem i katastrofalny dwumecz z Apatorem. Z tym samym Apatorem, z którym Stal wygrała w fazie zasadniczej oba mecze, a potem w ćwierćfinale znów oba. Torunianie i gorzowianie mierzyli się więc ze sobą sześć razy i Stal wygrała cztery spotkania, by przegrać oba w walce o brąz. Niezwykłe.