Zaledwie trzy punkty po trzech pierwszych startach miał na koncie Bartosz Zmarzlik podczas sobotniego Grand Prix w Toruniu. Awans do półfinału był mało prawdopodobny, a o wygranej ciężko było marzyć, skoro mistrz świata woził się na trzecich miejscach i nie prezentował żadnego błysku. Jak się skończyło? Wygraną Zmarzlika…
Sobotnie Grand Prix zgodnie z przewidywaniami nie wywróciło klasyfikacji generalnej do góry nogami. Najciekawiej było w walce o srebrny medal, w której niespodziewanie problemów narobił sobie Robert Lambert. „Lambo” na domowy torze w Toruniu nie awansował do półfinału i w efekcie musiał drżeć do samego końca o utrzymanie pozycji wicelidera w klasyfikacji generalnej. Gdyby jadący w finale Fredrik Lindgren zajął minimum 2. miejsce, wówczas to Szwed po raz drugi z rzędu zostałby wicemistrzem świata. Żużlowiec Motoru Lublin walczył w finale jak lew, ale po kilku przetasowaniach spadł na 4. miejsce i nie poprawił go już do końca. Lambert mógł odetchnąć z ulgą – na podium „generalki” nic się nie zmieniło.
Sam finał? Zmarzlik doskonale wiedział, że w końcowej fazie zawodów doskonale niesie szeroka, więc wyniósł się pod płot, napędził i wyprzedził najlepszego ze startu Leona Madsena. Naciskał jeszcze Dan Bewley, który też miał chrapkę na kolejne zwycięstwo w karierze. Właśnie w tym momencie na torze zrobiła się największa zawierucha, w efekcie której szukający swojego miejsca Lindgren spadł na sam koniec i już się z niego nie wygrzebał. Zmarzlik opanował sytuację i dowiózł prowadzenie do końca. Wygrał swoje trzecie GP w tym sezonie, a 26. w karierze. Po raz czwarty okazał się też najlepszy na toruńskiej Motoarenie. No i po raz piąty odbierał wczoraj nagrodę za mistrzostwo świata, choć to akurat zapewnił sobie już dwa tygodnie temu w Vojens.
Była walka o srebro. Była też o 6. miejsce, które daje pewność udziału w przyszłorocznym SGP. Dominik Kubera musiał awansować do finału, by wyprzedzić kontuzjowanego Mikkela Michelsena, a ponadto musiał osiągnąć znacznie lepszy wynik od Jacka Holdera, by przesunąć się przed Australijczyka. „Domin” zabrał się za robotę w świetnym stylu, bowiem wygrał rundę zasadniczą zawodów z 14 punktami na koncie! Dobrze spisał się jednak również Holder, więc nadzieja na wyprzedzenie kolegi z Motoru była mała. Po półfinałach było już pozamiatane. Kubera w swoim wyścigu wyszedł spod taśmy jako pierwszy, ale potem zbyt kurczowo trzymał się „kredy” i po chwili został objechany przez wszystkich rywali. Holder również zajął ostatnie miejsce w swoim półfinale, ale dla niego nie było to aż tak bolesne – Australijczyk zajął 6. miejsce w „generalce”, Michelsen 7., a Kubera 8. Polak będzie jechał jeszcze w Grand Prix Challenge, ale wydaje się, że nawet jeśli ten turniej nie zakończy się jego sukcesem i awansem do SGP 2025, to ma duże szanse na przychylność organizatorów i stałą dziką kartę. Na ogół żużlowcy z miejsc 7-8 w poprzednim cyklu otrzymują zaproszenie do startów w kolejnym roku.
Dobrze w Toruniu spisywał się jadący z dziką kartą Patryk Dudek. Zawodnik miejscowego Apatora był drugi w rundzie zasadniczej, ale podobnie jak Kubera nie dał rady w półfinale. Tam w kluczowym momencie wyprzedził go Zmarzlik. „Duzers” jednak pojechał w tym sezonie dwa razy z dziką kartą (w Gorzowie i Toruniu) i dwukrotnie docierał do półfinału. Można żałować, że będący w takiej formie Patryk nie był stałym uczestnikiem cyklu, a musiał się w nim męczyć sam ze sobą Szymon Woźniak. W sobotę ponownie beznadziejny.
Sobota była dla Zmarzlika, a w piątek najwięcej powodów do radości miał Wiktor Przyjemski. Junior Motoru wprawdzie nie wygrał zawodów SGP2 na Motoarenie, ale zajął 2. miejsce i bardzo pewnie przypieczętował tytuł mistrza świata juniorów. 3. miejsce w biegu finałowym zajął Nazar Parnicki i to Ukrainiec został wicemistrzem świata, a brąz przypadł zwycięzcy zawodów w Toruniu, Mathiasowi Pollestadowi. Zawiedli pozostali Polacy, choć po pierwszym z trzech turniejów cyklu wydawało się, że mamy szansę nawet na polskie podium. Od kilku tygodni bez formy jest jednak Bartosz Bańbor, a jedynie czym się „wsławił” w Toruniu było „skasowanie” Jakuba Krawczyka, po którym żużlowiec Sparty Wrocław musiał udać się do szpitala. Obyło się bez złamań, ale czy poobijany Krawczyk pojedzie w niedzielnym finale Ekstraligi, dowiemy się dopiero przed samym meczem.