Skip to main content

Niegdyś w angielskiej Elite League odbywały się dwa półfinały jednocześnie. PGE Ekstraliga to przebiła i zorganizowała wszystkie trzy mecze I rundy play-off o tej samej porze. Rewanże o 19:15 w niedzielę to chęć zablokowania “kombinatorstwa” i wybierania przeciwników na torze.

To pierwszy taki przypadek w telewizyjnej erze, że wszystkie mecze odbędą się o jednej porze. Tak jednak musiało być, skoro nie tylko zwycięzcy znajdą się w półfinałach. Wjedzie też najlepszy spośród przegranych. Do tego pary zostaną utworzone na bazie wyników I rundy play-off.

Przypomnijmy, że tabela będzie tworzona wg specjalnego klucza. Na pierwszym miejscu punkty meczowe, a zatem najważniejsze będzie wygranie chociażby jednego meczu. Potem dopiero małe punkty. Dla przykładu lepiej wygrać 46:44 i przegrać 30:60 niż dwukrotnie przegrać 43:47. W małych punktach druga opcja lepsza, ale tutaj nie będzie miała znaczenia. Warto o tym pamiętać oglądając niedzielne zmagania.

Motor Lublin – Unia Leszno (49:41 w pierwszym meczu)
Tutaj sytuacja wydaje się być jasna. Lublinianie nie mieli kłopotów z odniesieniem wygranej na Smoczyku. Pewnie po raz trzeci pokonali Unię Leszno w tym sezonie. Jednak Motor zapewne zechce wygrać, jak najwyżej. W końcu na ten moment “prowadzi” w mini tabeli I rundy play-offów. Jeśli utrzyma w niej pierwsze miejsce, wówczas zmierzy się z lucky looserem. Warto więc się starać.

Motor u siebie wygrał komplet meczów, więc prawdopodobnie tak samo będzie w niedzielny wieczór przy Alejach Zygmuntowskich 5. Nie ma pół argumentu przemawiającego za Unią. Przed tygodniem jak na złość zawalili Australijczycy – Doyle i Lidsey zgarnęli razem 8 punktów na torze, czyli oczko mniej od juniora Damiana Ratajczaka. 17-latek pokazał się ze świetnej strony przywożąc za swoimi plecami m.in. Hampela, Kuberę czy Drabika, inkasując dwie “trójki”. Jego punkty, Kołodzieja i Pawlickiego to było jednak za mało. Co ciekawe Ratajczak zdobył połowę indywidualnych zwycięstw Unii Leszno. Po jednym dorzucili Pawlicki i Kołodziej. Motor nadal z kłopotami przy juniorach, ale kwartet seniorów zdobył 44 punkty i to wystarczyło. Dodatkowo lublinianie zanotowali aż 11 indywidualnych zwycięstw.

Stal Gorzów – Apator Toruń (44:46 w pierwszym meczu)
Przegrali, ale chyba byli największym “zwycięzcą” pierwszych spotkań. Mowa o Stali Gorzów. Ekipa z lubuskiego pojechała do Torunia bez trzech podstawowych zawodników, a mimo tego była bliska zremisowania na Motoarenie. Prym wiódł Bartosz Zmarzlik, który zgarnął aż 19 punktów. Nie było Martina Vaculika, Andersa Thomsena i Oskara Palucha, a mimo tego udało się osiągnąć niezły rezultat przed rewanżem. Teraz Stanisław Chomski będzie mógł skorzystać z pierwszego i ostatniego z tego grona. Za Duńczyka zastępstwo zawodnika, zatem nie będzie dziur w składzie. Tym razem jednak Patrick Hansen może nie pojechać tak dobrze. Wszystko przez pożyczony silnik od Martina Vaculika. Słowak pożyczył podstawową jednostkę Duńczykowi, a ten odpłacił się dziewięcioma punktami na torze.

Apator wygrał rzutem na taśmę, ale ma czego żałować. Ich szansę na awans do półfinału są duże, ale w tym momencie wiele wskazuje na to, że mogą zostać lucky looserem i trafić na najlepszą ekipę w kolejnej rundzie. Torunianie zaprzepaścili szansę na dobry rezultat w domu. Tradycyjnie zawiódł Jack Holder, który zdobył pięć punktów w pięciu startach i nie wyjechał do biegu nominowanego, gdzie szansę dostał Krzysztof Lewandowski. Australijczyk dobrze zna tor w Gorzowie, więc to może go uratować, ale na ten moment jest piątym – a ściślej mówiąc czwartym – kołem u toruńskiego wozu.

Skoro gorzowianie przed tygodniem byli w stanie ujechać 44 punkty w Toruniu, teraz wydaje się, że powinni pokonać Anioły u siebie i pewnie awansować do półfinału jako jeden ze zwycięzców.

Włókniarz Częstochowa – Sparta Wrocław (46:44 w pierwszym meczu)
Częstochowianie znowu pokonali Spartę w jej domu. Wszystko dlatego, że mieli wyrównaną drużynę. Nie licząc Jonasa Jeppesena, reszta punktowała niezwykle wyrównanie. Dość powiedzieć, że najsłabszym ogniwem był Mateusz Świdnicki – 4pkt. Pozostali: Lindgren i Miśkowiak po 7, Madsen i Smektała po 8 oraz Kacper Woryna 12+2. Ten ostatni przegrał tylko raz. Mowa o ósmym wyścigu, gdy pokonał go Maciej Janowski. Wychowanek ROW-u Rybnik jest w niesamowitym gazie i teraz można go uznać za lidera zespołu, a nawet pierwszą strzelbę, tuż przed Leonem Madsenem.
Lwy pokazały znowu, że sześciu ich zawodników jest w dobrej dyspozycji i to daje im nadzieję na duże rzeczy w obecnym sezonie. Dla nich celem na rewanż będzie druga wygrana i jak najlepsza pozycja przed półfinałem. Trudno bowiem sobie wyobrazić brak tej ekipy w 1/2 finału.

Sparta Wrocław znowu zawiodła. Głównie mowa o Glebie Czugunowie. Rosjanin dostał dziką kartę na Grand Prix we Wrocławiu, ale poziom sportowy nie grał roli. To od dłuższego czasu najgorszy zawodnik wrocławian pod kątem seniorskim. W pierwszym spotkaniu przywiózł trzy punkty pokonując jedynie częstochowskich juniorów. Bez jego punktów trudno myśleć o czymkolwiek pozytywnym na Dolnym Śląsku.

Przed tygodniem swoje zrobili Dan Bewley i Maciej Janowski, którzy łącznie zgarnęli 28pkt. Ciekawy wynik zapisał na swoim koncie Tai Woffinden, bowiem do dziewięciu punktów dorzucił… pięć bonusów. Dwukrotnie dawało to podwójne zwycięstwo, jednak ogólny bilans trudno uuznać za pozytywny dla wrocławian.

Related Articles